– Kiedy myślę „getto”, to pierwszym skojarzeniem jest rodzina. Utrata całej rodziny. Druga myśl to widok małego dziecka wyrwanego matce przez Niemców. Uderzyli tym dzieckiem o mur i rozbili mu głowę – powiedział „Historii Do Rzeczy” 95-letni Edward Mosberg, który ocalał z krakowskiego getta. – Do zbrodni tych doszło 13 marca 1943 roku, kiedy Niemcy likwidowali nasze getto. Kazali wszystkim Żydom wyjść na ulicę i robili selekcję. Pamiętam, jak ludzie zbierali się na ulicy, a między nimi jak wilk krążył SS-Hauptsturmführer Amon Göth, komendant obozu koncentracyjnego Plaszow. Bili ludzi, poniżali ich i zabijali na miejscu. Ktoś chciał wynieść swoje małe dziecko schowane w plecaku. Oni się jednak zorientowali i zaczęli strzelać do plecaka... Na ulicach pełno było trupów, bramy kamienic były całe zawalone martwymi ludźmi.
Zagłada całej rodziny
Do wydzielenia w marcu 1941 r. „Żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej w Krakowie”, Niemcy zdążyli wywieźć z miasta większość z ok. 80-tysięcznej społeczności żydowskiej. Getto powstało w części dzielnicy Podgórze, gdzie wcześniej żyło ok. 3,5 tys. ludzi. Na tej niewielkiej przestrzeni stłoczono ok. 17 tys. osób. Średnio na jeden pokój przypadało pięciu Żydów. Jesienią 1941 roku Niemcy zapędzili do getta dodatkowe 6 tys. ludzi wysiedlonych z tzw. Wielkiego Krakowa.
– Nagle cała moja rodzina znalazła się w getcie. Zapędzili tam moich dziadków, ciotki, wujków, kuzynostwo. Wcześniej każda rodzina miała duże mieszkanie. Tymczasem getcie dostaliśmy dwupokojowe mieszkanie. To i tak było szczęście, bo inni nie mieli nawet takich warunków. Przynajmniej wszyscy byliśmy razem – mówi Edward Mosberg.
Ojciec Edwarda Mosberga został zastrzelony w sierpniu 1941 roku, matkę z kolei Niemcy wysłali do Auschwitz w maju 1944 roku. W Holokauście Mosberg stracił też dwie siostry. – Moje siostry trafiły ostatecznie do obozu Stutthof. Zostały zamordowane dzień przed wyzwoleniem obozu – mówi.