325 bombowców B-29 wystartowało wieczorem 9 marca z lotnisk na wyspach Guam, Saipan oraz Tinian. Zbliżała się północ, gdy maszyny dotarły nad Tokio. Japończycy mogli przeciwstawić tej powietrznej armadzie jedynie kilkadziesiąt przestarzałych myśliwców. Amerykańskie maszyny falami nadlatywały nad wschodnią część stolicy Japonii i z niewielkiej wysokości zrzucały bomby. W sumie nad Tokio spuszczono tej nocy 1667 ton bomb zapalających. Zdecydowaną większość zabudowy stanowiły drewniane domy, co tworzyło idealne warunki dla burz ogniowych. W ten sposób w ciągu kilku godzin z powierzchni ziemi starte zostało 41 km2 zabudowy. Ćwierć miliona domów zamienione zostało w zgliszcza. Większość ofiar spłonęła żywcem. Szczególnie dantejskie sceny rozgrywały się nad rzeką Sumida.
[Wszyscy] zginęli, gdy północny wiatr zaczął spychać gigantyczną falę płomieni w dół rzeki, pochłaniając każdego, kto znalazł się na drodze – pisze Douglas Ford w swojej książce „Pacyfik. Starcie mocarstw”. – Ci, którzy wskoczyli do rzeki, albo utonęli, albo doznali tak poważnych poparzeń, że nie byli w stanie dopłynąć do brzegu. Następnego ranka, zgodnie z relacjami mieszkańców, Sumida była morzem zwęglonych zwłok.
Japończycy oficjalnie poinformowali o 83 tys. zabitych, ale szacuje się, że liczba ta była w rzeczywistości dużo wyższa. Oznacza to, że nalot z 9/10 marca 1945 roku był najbardziej zabójczym atakiem lotniczym w historii (szacuje się, że ataki atomowe na Hiroszimę i Nagasaki pochłonęły odpowiednio ok. 80 tys. i ok 70 tys. ofiar).
Logika bombardowań
Jak to się stało, że amerykańskie władze zdecydowały się na przeprowadzanie nalotów, które zamieniały całe miasta w zgliszcza?
– Zawsze tłumaczę moim słuchaczom, że wszelkie pytania natury moralnej związane z użyciem atomu zostało na dobre rozwiązane w 1943 roku, gdy mizerne rezultaty bombardowań niemieckich fabryk sprawiły, że najpierw Anglia, a następnie Ameryka rozpoczęły naloty dywanowe – mówi „Do Rzeczy” Richard Rhodes, autor wyróżnionej nagrodą Pulitzera książki „Jak powstała bomba atomowa”. – Stała za tym następująca logika: jeżeli bombardowanie fabryk zabija cywilnych pracowników, to dlaczego moralnie nie do przyjęcia miałoby być bombardowanie ich domów i mieszkań znajdujących się dokoła fabryk? Gdy już te masowe bombardowania, czyli po prostu zabójstwa cywilów, stały się rzeczą akceptowaną, ta sama logika został użyta w przypadku Japonii. Do momentu, gdy zbombardowano Hiroszimę, konwencjonalne naloty wypaliły centralne dzielnice wszystkich japońskich miast liczących więcej niż 50 tys. mieszkańców.
Amerykanie stracili w tym nalocie 96 lotników i 14 bombowców (niecałe 5 proc. wszystkich maszyn).