„Czarne Diabły” miażdżą III Rzeszę. Tak walczyli Polacy na shermanach

„Czarne Diabły” miażdżą III Rzeszę. Tak walczyli Polacy na shermanach

Dodano: 
1. Dywizja Pancerna w Normandii w 1944 r.
1. Dywizja Pancerna w Normandii w 1944 r. Źródło: Wikipedia /
6 maja 1945 roku, po 283 dniach, 1 Dywizja Pancerna zakończyła swój szlak bojowy. Polacy dotarli do Wilhelmshaven, gdzie przyjęli kapitulację niemieckich oddziałów. „Radości z dobijania III Rzeszy towarzyszył niepokój o przyszłość. Co zrobią z Polską Sowieci? Jak daleko na zachód zajedziemy naszymi shermanami?” - wspominał tamten czas Marian Słowiński, żołnierz dywizji gen. Maczka.

Poniższy tekst to fragment niepublikowanych wcześniej wspomnień Mariana Słowińskiego (1919-2020) opracowanych przez Piotra Włoczyka.

Jedną z najcięższych operacji, w jakich brała udział dywizja gen. Maczka były walki w kotle pod Falaise. Gen. Bernard Montgomery napisał potem, że „Niemcy byli jakby w butelce, a polska dywizja była korkiem, którym ich w niej zamknęliśmy”.

Pamiętam, że robiłem akurat kawę, gdy 19 sierpnia o 8 rano przyszedł rozkaz, że mamy wyruszać na wzgórze 262, później nazwane Maczugą. Musiałem wylać kawę i zapomnieć o śniadaniu. Na łeb na szyję pędziliśmy w 52 czołgi na Maczugę. To było coś niesamowitego, jechaliśmy w jednej wielkiej chmurze pyłu, Niemcy musieli nas widzieć z bardzo daleka. Po południu dotarliśmy na szczyt. Mój czołg był jednym z pierwszych. Wielu spośród tych, którzy byli za mną, dosięgnął ogień Niemców. Na Maczugę dotarło trochę ponad 40 naszych czołgów.

Gdy zajęliśmy pozycje, nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem na dole po drugiej stronie. Mniej więcej kilometr ode mnie kotłowała się masa wojska niemieckiego. Aż czarno było od nich! Czołgi, wozy pancerne, piechota, wozy konne, ciężarówki! Płk Aleksander Stefanowicz, w którego czołgu służyłem, rozkazał otworzyć ogień. To nie było heroiczne starcie, bo nawet nie trzeba było celować przez muszkę. Każdy strzał to było trafienie. To była po prostu masakra, coś strasznego.

Potrzeba tu dwóch zdań wyjaśnienia, jak to się stało, że lądowałem w Normandii jako dowódca czołgu, a potem znalazłem się w maszynie płk. Stefanowicza. To właśnie na „Maczudze” dowódca pułku zażyczył sobie, żebym przyszedł do jego czołgu jako strzelec wieżowy, ponieważ dotychczasowy strzelec z jakiegoś względu mu nie pasował. Śmieję się czasem, że zostałem wtedy „zdegradowany”, ale przecież służba bezpośrednio pod płk. Stefanowiczem była wyróżnieniem.

To niesamowite, jak szybko zmienia się na wojnie sytuacja. Raz jesteś na górze i strzelasz zupełnie bezkarnie do wroga, a za chwilę to ty jesteś zwierzyną łowną i jesteś pewien, że następny pocisk rozerwie cię na strzępy.

Niemiecka kolumna zniszczona przez Polaków pod Mont Ormel.

Właśnie tak się stało z nami na Maczudze, kiedy Niemcy wykonali śmiały manewr i otoczyli nas. Trwało to dwie doby i to wtedy przeżyłem najbardziej wstrząsający moment w czasie całej wojny.

Cały we krwi

Ten młody chłopak służył do mszy polowej, niestety nie pamiętam już jego imienia ani nazwiska. Był członkiem załogi czołgu stojącego obok mnie. W pewnym momencie zobaczyłem, że dymi się siatka maskująca rozłożona na tym czołgu. Taka historia groziła wybuchem zbiornika z benzyną. Wyskoczyłem z mojej maszyny i we dwóch zaczęliśmy zdejmować tę siatkę. Naraz słyszę charczenie. Odwracam się i widzę, jak kolega przysiada na wieży, a z otwartego brzucha wylatują mu jelita... To był postrzał pociskiem przeciwpancernym. Kolega dostał postrzał z niemieckiego czołgu! Takie pociski nie wybuchały w starciu z celem, tylko miały za zadanie przebić go. Ten chłopak miał jedną wielką dziurę w miejscu żołądka. Złapałem go, ale nie widziałem, co z tym zrobić. Do dziś pamiętam jego słowa: „Marian, strzel mi w łeb”. Nie życzę nikomu, żeby się znalazł w takiej sytuacji. Widok człowieka, który potwornie cierpi, resztką sił łapie ostatnie łyki powietrza i wiadomo, że nic już na tym świecie nie jest mu w stanie pomóc…

Marian Słowiński

Pistolet miałem jak zawsze przy pasie. Gdybym to zrobił, to ulżyłbym mu ogromnie, ale sam miałbym wyrzuty sumienia. Nie byłem w stanie sięgnąć po broń. Ten chłopak umarł na moich rękach…

Byłem cały w jego krwi. Kiedy Kanadyjczycy wyzwolili nas następnego dnia z okrążenia, to widząc, jak wyglądam, dali mi nową koszulkę. Mam ją zresztą do dziś, jest już cała podziurawiona, ale przechowuję ją w domu jak relikwię. To właśnie w tej koszuli zszedłem po przerwaniu oblężenia Maczugi. Potem jeszcze raz służyłem za tego zmarłego chłopaka do mszy świętej.

Kanadyjczycy z 4. Dywizji Pancernej wyzwolili nas 21 sierpnia. Byliśmy niewyspani, brakowało nam już amunicji, a nawet wody. Odsiecz pojawiła się w ostatniej chwili. Nigdy tego nie zapomnę Kanadyjczykom. Jeszcze jeden dzień i byłoby z nami bardzo krucho. Pamiętam, że kiedy zobaczyłem ten tuman kurzu – pędzących Kanadyjczyków – to po tylu dniach napięcia po prostu nogi się pode mną ugięły. Padłem na ziemię i kompletnie odpłynąłem, mój organizm miał dość tego 48-godzinnego piekła.

Czołg PzKpfw IV z 4 Dywizji Pancernej (Rosja, 1944) Fot. Bundesarchiv, Bild 101I-090-3914-29A / Etzhold / CC-BY-SA 3.0

Co roku przypominam sobie tamte chwile, gdy 21 sierpnia staję przy głazach przyjaźni polsko-kanadyjskiej ustawionych przy ul. Matejki w Warszawie. Oczywiście między naszymi oddziałami był element rywalizacji – czasem „ścigaliśmy” się o to, kto pierwszy odbije z rąk Niemców kolejną miejscowość – ale jednak współpraca pomiędzy nami a Kanadyjczykami była bardzo przyjazna.

Gdy 22 sierpnia schodziliśmy z Maczugi, to ciężko było się przedrzeć – tak bardzo wszystko było zasłane trupami i zniszczonym sprzętem. Smród był potworny. Potem Brytyjczycy spychali to wszystko ciężkim sprzętem do rowów. Nigdy nie widziałem takiej kupy pogiętego żelastwa.

My z kolei musieliśmy pochować zabitych kolegów. Grunt był jednak bardzo twardy i nie byłem w stanie wykopać w tak krótkim czasie grobu o odpowiednich wymiarach. Czasu nam brakowało, musieliśmy lecieć dalej, w związku z czym, gdy kładłem do grobu kolegę. to musiałem mu nogę złamać, żeby się zmieścił. Bardzo nad tym boleję, ale po prostu nie było czasu na zrobienie odpowiedniego grobu. Oczywiście zaznaczaliśmy dokładnie na mapach miejsca, gdzie pochowaliśmy naszych ludzi.

„Kąpiel” w kanale

W tamtym czasie okazało się, że brakuje młodszych oficerów. Otwarto przede mną możliwość rozpoczęcia nauki w podchorążówce w Anglii. Z naszego pułku miało pójść siedmiu chłopaków. Sześciu się już zgłosiło i tylko czekali na moją decyzję. Chciałem zostać w wojsku, zdobyć stopień oficerski, to była bardzo kusząca propozycja.

Czołg 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka. Wielka Brytania, 1943 r.

Koledzy mi doradzali w tej sprawie, każdy inaczej. Słyszałem tylko: „Idź”, „zostań” „Idź”, „zostań”. Tydzień nad tym myślałem. Za bardzo się jednak zżyłem z załogą czołgu płk. Stefanowicza, żeby teraz, pośrodku Francji, ich zostawić. Bez przesady mogę powiedzieć, że to była moja druga rodzina.

Gdy w końcu powiedziałem płk. Stefanowiczowi, że zostaję z nim, to mój dowódca popłakał się, objął mnie i wypił ze mną bruderschaft! Byłem na „ty” z dowódcą pułku, a miałem wtedy dopiero 25 lat! Zresztą cała załoga to świętowała i wszyscy bardzo serdecznie się wyściskaliśmy.