„Czarne Diabły” miażdżą III Rzeszę. Tak walczyli Polacy na shermanach

„Czarne Diabły” miażdżą III Rzeszę. Tak walczyli Polacy na shermanach

Dodano: 

Koledzy, którzy poszli wtedy do podchorążówki, zostali oficerami. Ja jednak nigdy nie miałem z tego powodu kompleksów. Nie żałowałem i nie żałuję decyzji, że zostałem z załogą.

W czołgu oczywiście wszyscy wiedzieli, że jesteśmy po imieniu z dowódcą, ale już poza czołgiem zachowywałem odpowiedni dystans wobec niego. Płk. Stefanowicz naturalnie często spotykał się z gen. Maczkiem. Jeżeli odprawa była dalej, to jechał dżipem, ale jeżeli spotkanie odbywało się bliżej, to jechaliśmy tam czołgiem. Dzięki temu miałem okazję poznać generała Maczka. To był bardzo serdeczny, ludzki, ale też okropnie wymagający oficer. Zawsze poruszaliśmy się w perfekcyjnym porządku, nie było możliwe, żeby coś było wbrew rozkazowi generała. Nawiasem mówiąc gen. Maczek nazywał mnie synem Stefanowicza, a w czołgu koledzy nazywali mnie z kolei „synem pułku”.

Do dziś Belgowi i Holendrzy z wielką sympatią wspominają naszą dywizję, pamiętają o żołnierzach, którzy wyzwolili ich kraje. Ja do dziś tam latam na różne obchody. Szczególne miejsce w mojej pamięci ma Breda.

Polski żołnierz z 1. Dywizji Pancernej witany w Bredzie przez mieszkanki miasta

Gdy byłem tam pierwszy raz, na „dzień dobry” przywitały mnie pociski przeciwpancerne. Szczęśliwie mój czołg dostał w prawą gąsienicę, a nie w wieżę. Z naszej prawej strony był kanał. Lewa gąsienica była jeszcze rozpędzona i gwałtownie wyrzuciło nas na prawo. Tym sposobem 29 października 1944 roku wykąpaliśmy się wszyscy, wraz z płk. Stefanowiczem, w kanale w Bredzie. Czołg przewrócił się na prawą stronę. To nie była przyjemna kąpiel, ale wyszliśmy z tego bez szwanku.

Wbrew pozorom strata Shermana nie była wtedy wielkim problemem. O czołg zapasowy było wtedy łatwiej niż o świeży chleb. Amerykanie tyle tego produkowali... Od razu załadowaliśmy się do nowej maszyny.

W Bredzie za każdym zakrętem można było się spodziewać niemieckiego działa. Pamiętam, że jak staliśmy na przedmieściach Bredy, zauważyliśmy, że z pobliskiej rzeźni rąbali w naszych z karabinów maszynowych. Dowódca wydał rozkaz, żeby strzelić tam z armaty. Strzeliliśmy, ale huk wybił szyby w pobliskich domach. Dowódca od razu nakazał wstrzymać ogień. Płk. Stefanowicz nie chciał robić problemu ludności cywilnej. To już była jesień, robiło się zimno, a wiadomo, że w czasie wojny ciężko było o szkło.

Gen. Dwight Eisenhower podczas wizytacji 1. Dywizji Pancernej. Gen. Stanisław Maczek po prawej.

Wyzwolenie tego miasta zakończyło się najlepszą zabawą w moim życiu. Holendrzy prawie że nosili nas na rękach. Oddawali nam swoje łóżka, w końcu można było się wygodnie wyspać na materacu, a nie na trawie pod czołgiem. Zresztą w Belgii tak samo nas przyjmowano. Za każdym razem jak przyjeżdżam do Holandii, to wita mnie ta cała dzieciarnia z czasów wojny, a to przecież już dziś staruszkowie. Jeżeli ja mam 100 lat, to najmłodsi z nich są już po osiemdziesiątce.

Do ostatniego naboju

Dzieciaki uwielbiały nas wtedy tym bardziej, że mieliśmy w czołgach prawie wszystko, z czekoladą na czele. Nasze kwatermistrzostwo działało bez zarzutu, brakowało nam w zasadzie tylko świeżego chleba, bo jak długo człowiek może jeść suchary? W Niemczech ten problem przestał nam doskwierać. Z naszego czołgu zwykle to ja wychodziłem na „szaber” chleba. Nie miałem z tym oporów. Wchodziłem do niemieckiej chaty i po prostu żądałem chleba dla załogi czołgu. Aż tak źle u Niemców nie było pod koniec wojny, żeby wiejska rodzina nie mogła sobie pozwolić na „podarowanie” polskim pancerniakom bochenka chleba.

I tu znowu pojawia się pułkowy kapelan. Kiedyś idę po chleb i mijam naszego księdza.

- Marian, a gdzie ty się tak spieszysz?
- Na szaber chleba idę, proszę księdza.
- Niech cię Pan ma w opiece. Tylko żebyś nie zapomniał o mnie!

Wracając z pachnącym bochnem chleba wstąpiłem do kapelana. Byłem przekonany, że odkroi sobie tylko kawałeczek, a reszta będzie dla mnie i chłopaków z czołgu. Kapelan tymczasem chwyta nóż i rżnie bochen po połowie! Tylko jak tu się kłócić z ojcem duchownym? Musiałem się z tym pogodzić i wróciłem do czołgu z połową „wyszabrowanego” bochna.

Radości z dobijania III Rzeszy towarzyszył niepokój o przyszłość. Co zrobią z Polską Sowieci? Jak daleko na zachód zajedziemy naszymi Shermanami? 5 maja 1945 roku wieczorem otrzymaliśmy rozkaz z dywizji, że koniec wojny nastąpi 6 maja o 8 rano. Dopiero co naładowałem czołg amunicją, więc wszystko wystrzeliliśmy w powietrze. Tylko dwa naboje zostawiłem, na wszelki wypadek. W tym jeden w lufie.

Marian Słowiński

Następnego dnia o 8 rano byliśmy na rogatkach Wilhelmshaven. Nadszedł moment, którego wszyscy tak wyczekiwaliśmy. Koniec. Koniec tej gehenny. Wyszliśmy z czołgu i oparliśmy się o ubłocone gąsienice. Pamiętam to jak dziś. Patrzyliśmy na siebie bez słowa przez dłuższy czas. Pytaliśmy się wzrokiem, co teraz z nami będzie? Warszawa, opanowana przez komunistów nas nie chciała, natomiast Anglicy patrzyli na nas już wtedy różnie. A my tak spieszyliśmy się do Warszawy tymi naszymi Shermanami. Chyba z godzinę tak sobie współczuliśmy w milczeniu.

Po wojnie wróciłem do Anglii, ale nie przestawałem myśleć o Polsce. Nie mogłem zostać na Zachodzie. Do domu wróciłem w 1947 roku. Jak przyjechałem do Poznania i zobaczyłem sowieckich żołnierzy, to zrobiło mi się ciepło. Nowi okupanci przedstawiali sobą straszny widok. W rodzinnym Inowrocławiu czekało na mnie wesołe powitanie. Wszyscy z mojej rodziny przeżyli. Trzeba było zacząć życie od nowa, okazało się, że Warszawa ma dla mnie więcej możliwości niż Inowrocław. Po latach poznałem tam moją żonę Józefę. Kiedy ja walczyłem na Maczudze, ona biła się w AK w Powstaniu Warszawskim. Gdy ja byłem jeszcze na emigracji, żona trafiła za działalność niepodległościową do potwornego stalinowskie więzienia. Została skazana na sześć lat i przesiedziała wyrok co do dnia. Straciła za kratami najlepsze lata swojego życia. Kiedy próbuję sobie wyobrazić, co żona musiała przeżywać przez ten czas, to myślę sobie, że nie mogę narzekać na swój żołnierski los. Ja przez ten czas zrobiłem tylko to, co do mnie należało. Dla mnie to moja żona jest prawdziwą bohaterką.