Grupy Oporu, "Tadeusz" i inni agenci. Bezkarność komunistycznej agentury

Grupy Oporu, "Tadeusz" i inni agenci. Bezkarność komunistycznej agentury

Dodano: 
Dawne archiwum IPN
Dawne archiwum IPN Źródło:Wikimedia/Adrian Grucyk/CC BY-SA 3.0 PL
MAREK GŁOWACKI I Grupy Oporu Solidarni zasłynęły wieloma spektakularnymi akcjami, których echo rozchodziło się na całą Polskę. Ich ważną działalnością było wychodzenie poza podziemne struktury i docieranie do Polaków z komunikatami władz podziemnej Solidarności i informacjami podtrzymującymi narodowego ducha poprzez akcje ulotkowe i nagłaśniające, w tym również klasyczne audycje radia Solidarność.

Centralne punkty Warszawy, ruchliwe skrzyżowania były zasypywane tysiącami ulotek rzucanych np. przez grupę młodych ludzi przemieszczających się wzdłuż ul. Marszałkowskiej i rozsypujących co jakiś czas nową porcję „Kuriera Mazowsza”, lub komunikatu podziemnej Solidarności. Kilkadziesiąt tysięcy ulotek rozrzuconych tego samego dnia w różnych punktach miasta robiło potężne wrażenie

Spadkobiercy wojennej konspiracji

Wprowadzenie Stanu Wojennego 13 grudnia 1981 roku to koniec pewnej epoki, którą określa się dzisiaj jako „karnawał Solidarności”. Trwała ona krótko, ale entuzjazm i masowość zaangażowania Polaków w działania wolnościowe, które ujawniły się w tym niezwykłym czasie spędzały sen z oczu nie tylko polskich komunistów, ale także ich towarzyszy w całym bloku sowieckim i głównych mocodawców w ZSRS. Władza „ludowa” nie mogła tolerować niezależnych związków zawodowych i innych organizacji, które po podpisaniu Porozumień Sierpniowych powstawały jak grzyby po deszczu. Uderzenie musiało nastąpić, a wybór konkretnej daty był jedynie kwestią taktyki. Wprowadzenie Stanu Wojennego 13 grudnia 1981 roku to próba złamania kręgosłupa narodowi polskiemu, połączona z niszczeniem wszystkich niezależnych organizacji, a także masowym terrorem i wypędzaniem ludzi na emigrację. To uderzenie było szokujące, a jednak wola oporu przetrwała. Od samego początku podejmowane były próby strajków, manifestacji i innych form walki z komunistycznym zniewoleniem w nowej, wyjątkowo brutalnej odsłonie. Powstawały oddolnie nowe organizacje. Jedną z nich były warszawskie Grupy Oporu Solidarni, wyróżniające się na tle innych radykalizmem i kreatywnością. Bardzo szybko kliku, kilkunastoosobowe grupy młodzieży, oparte o naturalne kontakty towarzyskie podjęły najprostsze działania organizacyjne w postaci zdobycia powielaczy i papieru, druku i kolportażu pierwszych niezależnych gazet podziemnych i ulotek, malowania na murach napisów, świadczących o podjęciu walki z komunistycznym reżimem. Na początku były to środowiska studenckie i robotnicze, z czasem dołączali do nich nowi, niejednokrotnie licealiści. Teodor Klincewicz, działacz Niezależnego Zrzeszenia Studentów i wcześniejszej przedsierpniowej opozycji połączył w ciągu pierwszych miesięcy 1982 roku te samodzielne inicjatywy w jedną strukturę, funkcjonującą do roku 1989, współpracującą z podziemną Solidarnością, w której działalność zaangażowało się w całym okresie istnienia ponad 300 osób. W organizacji tej powstała tzw. sekcja transportu, zajmująca się przemycaniem z Zachodu do Polski sprzętu drukarskiego, a także sekcja legalizacji, produkująca fałszywe dokumenty, m.in. dowody osobiste.

Spektakularne akcje

Grupy Oporu Solidarni zasłynęły wieloma spektakularnymi akcjami, których echo rozchodziło się na całą Polskę. Ich ważną działalnością było wychodzenie poza podziemne struktury i docieranie do Polaków z komunikatami władz podziemnej Solidarności i informacjami podtrzymującymi narodowego ducha poprzez akcje ulotkowe i nagłaśniające, w tym również klasyczne audycje radia Solidarność. Centralne punkty Warszawy, ruchliwe skrzyżowania były zasypywane tysiącami ulotek rzucanych np. przez grupę młodych ludzi przemieszczających się wzdłuż ul. Marszałkowskiej i rozsypujących co jakiś czas nową porcję „Kuriera Mazowsza”, lub komunikatu podziemnej Solidarności. Kilkadziesiąt tysięcy ulotek rozrzuconych tego samego dnia w różnych punktach miasta robiło potężne wrażenie, informacja o tym rozchodziła się lotem błyskawicy po mieście, ludzie o tym dyskutowali, czytali komunikaty w gronie rodziny i znajomych. Jeszcze większe wrażenie robiły akcje z wyrzutnikami, ustawianymi w bezpiecznych miejscach, kiedy po eksplozji rozsypywały się pióropusze ulotek. Organizowane były one w Warszawie i kilku innych miastach m.in. w Katowicach i Wrocławiu. Po akcji katowickiej władze PRL-u obszernie informowały o zdetonowaniu wyrzutników w centralnych wiadomościach, oskarżając organizatorów o terroryzm i próbując dyskredytować solidarnościowe podziemie. Polacy dowiadywali się jednak dzięki temu, że walka z komuną trwa nadal pomimo brutalnych represji. Było to bardzo potrzebne, podtrzymywało narodowego ducha i wolę walki. Inną techniką docierania do społeczeństwa były urządzenia nagłaśniające, zwane „gadałami”. Po nagraniu przeważnie kilkunastominutowej audycji na magnetofon kasetowy, podłączeniu baterii i wzmacniacza umieszczano wszystko w mocnej, trudnej do rozbicia obudowie. „Gadała” była umieszczana w ruchliwym miejscu i uruchamiano audycję. Ludzie, czasem nawet do kilkuset osób, zatrzymywali się, gromadzili i słuchali. Szczególne ryzyko było związane z akcjami nagłaśniającymi dla więźniów politycznych aresztu i więzienia mokotowskiego. Najwięcej z nich zostało przeprowadzonych z dachów sąsiednich domów. Związane to było z włamaniem na dach (wejścia były zabezpieczone kłódkami), ustawieniem gadały w miejscu, które było widoczne z wieżyczek strażniczych i szybką ewakuacją, osłanianą przeważnie przez dwie kilkuosobowe grupy. Musiało to być przeprowadzone niezwykle sprawnie, ponieważ przeważnie już kilkanaście minut po uruchomieniu audycji w miejscu akcji było aż niebiesko od milicji. Oprócz tego domy sąsiadujące z więzieniem zamieszkane były przeważnie przez pracowników więziennictwa, albo resortów siłowych. Był to więc teren podwyższonego ryzyka. Takich i podobnych (wieszanie wielkich transparentów, karanie kolaborantów i in.) niebezpiecznych akcji było bardzo dużo, przeważnie udawały się, niejednokrotnie jednak kończyły się aresztowaniami. Atmosfera wśród ich organizatorów i uczestników była bardzo gorąca, chętnych nie brakowało, bywało, że możliwość udziału w akcji poprzedzona była losowaniem. Impulsem do działania tych młodych ludzi był przede wszystkim antykomunizm, patriotyzm i poczucie narodowej wspólnoty, ale zasadniczą rolę odgrywało również polskie umiłowanie wolności i typowo młodzieżowa brawura oraz chęć przeżycia przygody. Poszczególne grupy miały dużą autonomię i swoją ścieżkę działań, a nawet różny profil ideowy, co wynikało ze specyficznego składu grupy. Dużo zmian powodowały aresztowania i inne represje, czasem bardzo dotkliwe, ale również odejścia starych konspiratorów od GO S i dołączanie nowych. Jak się jednak okazało po latach, istotny wpływ na działalność tego środowiska miała również wysoko ulokowana komunistyczna agentura.

Esbecka wtyczka

Zdumiewająca jest dziś, po ponad 30 latach, bezwładność postsolidarnościowych środowisk konspiracji warszawskiej w kwestii oceny mechanizmów, jakie działały w latach 80. i doprowadziły do Okrągłego Stołu. Wielu polskich patriotów podjęło wówczas wyjątkową walkę, rzucając na szalę swój los, a nawet zdrowie i życie. Konsekwencją tego były przemiany w Polsce, Okrągły Stół i jedno z największych oszustw XX wieku, czyli przekształcenie komunistycznych zbrodniarzy w demokratów i wprowadzenie ich na europejskie salony. W naszym ówczesnym świecie, w świecie antykomunistycznej „konspiry” działy się rzeczy ważne, nie zawsze przez nas dostrzegane, czy uświadamiane, często po prostu zupełnie przed nami zakryte i właściwie niewyjaśnione do dziś. Mrówcza praca historyków, Janusza Ramotowskiego, który w 2013 r. opisał działalność Grup Oporu Solidarni w książce pt. „Sto razy głową w mur” i Włodzimierza Domagalskiego, który w 2012 roku odkrył prawdziwą tożsamość Mariana Kotarskiego, esbeckiego agenta w tej organizacji, rozpracowującego prawdopodobnie wiele innych inicjatyw antykomunistycznych w Warszawie lat 80tych – odsłoniła tylko część prawdy o funkcjonowaniu warszawskiej „konspiry” i działaniach podejmowanych przez SB w celu neutralizacji podziemia.

Resortowa kariera „Tadeusza”

Na początek pozwolimy sobie dokonać analizy ogólnodostępnych akt personalnych (BU_0_604_1840 – t1,t2,t3) towarzysza Mariana Pękalskiego, długoletniego oficera Wydziału VI Departamentu II MSW (cywilny kontrwywiad), znanego w Grupach Oporu „Solidarni” jako „Tadeusza” lub Mariana Kotarskiego.

Urodzony w 1950 roku, kończy w 1967 Zasadniczą Szkołę Gospodarczą w Szczecinie, z wykształcenia rzeźnik, w latach 1964-1967 należy do ZMS, po skończeniu Zasadniczej Szkoły Gospodarczej podejmuje pracę i równolegle uczy się w Technikum Gospodarczym dla pracujących.

W latach kwiecień 1971 – kwiecień 1973 odbywa służbę wojskową w JW. 4799 w Gdyni, wg opinii jego dowódcy plutonu – „dobrze wyrobiony społecznie i politycznie”. Niedługo później, w wieku 23 lat, na początku 1974 r. składa podanie o przyjęcie go do SB w Komendzie Wojewódzkiej MO w Szczecinie.

Kurs wstępny dla nowo przyjętych zdaje z oceną bardzo dobrą. Podejmuje pracę Służbie Bezpieczeństwa w Komendzie Wojewódzkiej MO. Ocena z pracy w KWMO w Szczecinie – „sumienny, pracuje nawet po godzinach, pomysłowy w realizacji zadań operacyjnych, ma na kontakcie 6 TW, członek egzekutywy POP PZPR i ZSMP, chroni polskie i radzieckie jednostki wojskowe”. Otrzymuje pochwały i wyróżnienia na piśmie. Szybko awansuje i jest chwalony przez przełożonych.

W latach 1977 – 1980 studiuje w Wyższej Szkole Oficerskiej im. F. Dzierżyńskiego w Legionowie. Zakwalifikowanie młodego esbeka z niewielkim stażem na studia w WSO to wyraz wielkiego zaufania partii, której był aktywnym członkiem, resortu MSW, a przede wszystkim olbrzymie wyróżnienie. Na liście rocznika znajdujemy go obok Sławomira Petelickiego, późniejszego oficera wywiadu i generała brygady, który zginął w tajemniczych okolicznościach w 2012 roku. 12 czerwca 1980 r. Marian Pękalski uzyskał dyplom wyższych studiów zawodowych w zakresie prawno-administracyjnym oraz ochrony bezpieczeństwa i porządku publicznego. W czasie studiów pełnił funkcję II sekretarza KU PZPR, był aktywny w SZSP, gdzie pełnił funkcję przewodniczącego Komisji do Spraw Nauki Rady Roku. Po zakończeniu studiów I sekretarz KU PZPR w WSO im. F. Dzierżyńskiego wysyła list pochwalny do komendanta KWMO w Szczecinie, w którym pisze o Marianie Pękalskim w samych superlatywach. List kończy się tak – „Jego dotychczasowa postawa pozwala sądzić, że będzie godnym kontynuatorem tradycji rzetelnej pracy i bezgranicznego oddania Partii, Narodowi i socjalistycznej Ojczyźnie”.

W czerwcu 1980 r. otrzymał stopień podporucznika i stanowisko młodszego inspektora w dep. II MSW i zamieszkał w Warszawie. To kolejny przejaw olbrzymiego zaufania „partii i resortu”. Oznacza to bowiem również awans z prowincjonalnego Szczecina do centrali. Zgodę na zatrudnienie tow. Pękalskiego w tej jednostce MSW wydał gen. bryg. Władysław Pożoga, ówczesny dyr. Departamentu II MSW.

Zwracają uwagę błyskawiczne, przyśpieszone awanse Mariana Pękalskiego na wszystkich szczeblach esbeckiej kariery. A działo się to w najbardziej interesujących latach osiemdziesiątych, kiedy był oficerem Wydz. VI Dep. II: 1982 – stopień porucznika, 1985 – kapitana, 1989 – majora MO

Opinie z pracy w dep. II MSW: „aktywny członek PZPR i ZSMP”, „systematyczny i zdyscyplinowany w realizacji zadań służbowych, aktywny członek PZPR” (18.11.1982, major Stanisław Sieńko), „samodzielnie prowadzi rozpracowania, a także dba o wszechstronne wykorzystanie osobowych źródeł informacji”, „ w pełni zasługuje na przyśpieszony o jeden rok awans do stopnia porucznika MO” (1982, gen. bryg. Stanisław Sarewicz), „jest pracownikiem wyróżniającym się ponad przeciętność, osiąga bardzo istotne efekty w pracy operacyjnej” (11.11.1983, mjr mgr Janusz Koronowski), „osiągnął b. wysokie wyniki w pracy operacyjnej, jest aktywnym członkiem PZPR”. (24.06.1985, płk. mgr inż. Janusz Sereda), „za wybitne osiągnięcia w pracy zawodowej w okresie 1986/87 awansowany został w 1987 do stanowiska st. specjalisty i odznaczony KKOOP. Członek PZPR”. (1987, bez podpisu), „za wyniki w pracy zawodowej został awansowany, w przyśpieszonym terminie, w stopniu do majora MO i w stanowisku na specjalistę”. (1989), notatka na dokumentach personalnych z dn. 16.11.89 (a więc już grubo po Okrągłym Stole!) podpisana przez naczelnika wydz. VI – ppłk. Stanisława Sieńko – „odpowiada na zajmowanym stanowisku, przeprowadzić rozmowę wyróżniającą”.

Po napisaniu prośby do Ministra Spraw Wewnętrznych Czesława Kiszczaka Pękalski rozstaje się z resortem 15 czerwca 1990 r.

Rozpracowywanie solidarnościowego podziemia

Marian Pękalski co najmniej od maja 1981 jest w Wydziale VI Departamentu II MSW. Jak wynika z dokumentów IPN i analiz historycznych tamtego czasu, wydz. VI dep. II MSW był jedną z najważniejszych jednostek organizacyjnych, odpowiedzialnych za rozpracowanie podziemia solidarnościowego. Rola Pękalskiego była z pewnością ważna, ponieważ szybko znalazł się w strukturach podziemia wysoko, bardzo blisko Teodora Klincewicza – szefa GO „S”, który znał w Warszawie wszystkich, zarówno środowisko „Michnikowo-Kuroniowe”, jak i tzw. „przywódców podziemia” – Bujaka i innych, którzy w rzeczywistości pełnili rolę podrzędną. Trzeba jednak powiedzieć, że rola Pękalskiego do dziś jest nie rozszyfrowana. Była to - z dużym prawdopodobieństwem - nie tylko rolą donosiciela, ale raczej wysoko ulokowanego agenta wpływu, który oczywiście pisząc regularnie raporty, konsultując decyzje z przełożonymi wpływał na opanowanie struktur i kierunki działań podziemia. Musiał też współpracować z innymi agentami w konkretnych zadaniach operacyjnych, które dla kontrwywiadu były chlebem powszednim. Jest wysoce prawdopodobne, że zadania te znacząco wykraczały poza działania Grup Oporu „Solidarni”. Raport „Tadeusza” z lutego 1987 roku, wysłany przez niego, a nie przez Klincewicza do jednej z instytucji „Solidarności” na Zachodzie, może świadczyć nawet o tym, że od jakiegoś momentu to Klincewicz mógł być podporządkowany Kotarskiemu, a co najmniej ich znaczenie było równorzędne. Taki sam wniosek można wysnuć z bezproblemowego przejęcia przez Kotarskiego wydawnictwa „Rytm” w 1989.

Raport

Wart uwagi jest raport „Tadeusza”, opublikowany bez żadnego komentarza pod koniec 2018 r. w książce „Grupy Oporu Solidarni”, wydanej przez Fundację Polska Obywatelska. Znany był on już wcześniej i wielokrotnie cytuje go pan Andrzej Friszke w publikacji „Solidarność podziemna 1981 – 1989” wydanej w 2006 r., kiedy prawdziwa tożsamość Mariana Kotarskiego nie była jeszcze odkryta. Liczy on 13 stron, opisuje pięć pierwszych lat funkcjonowania tej organizacji i świadczy o tym, że autor/autorzy tego opracowania wiedzieli bardzo wiele, prawie wszystko o jej celach, strukturze, uwarunkowaniach i konkretnych działaniach. Podpis: za Grupy Oporu „Solidarni” i Oficynę Wydawniczą „Rytm” - „Tadeusz” sugeruje, że jego autorem jest Pękalski vel Kotarski, ale nie możemy być tego pewni. Równie dobrze mógł go napisać np. bezpośredni przełożony ówczesnego kapitana MO/SB. Nieznany jest główny cel napisania takiego raportu przez agenta SB, a także przyczyna tego, że nie sporządza i nie autoryzuje takiego ważnego dokumentu organizator i niewątpliwy przywódca GO „S”, Teodor Klincewicz. Z powodu jego śmierci w wypadku samochodowym w roku 1991 nie możemy niestety dziś dowiedzieć się, dlaczego. Być może tajemnica ta kiedyś zostanie wyjaśniona, ale jest też taka możliwość, że będziemy skazani zawsze na domysły.

Konfident… i jego obrona

W szczególności warto zwrócić uwagę na datę powstania raportu – luty 1987 w kontekście innych udokumentowanych wydarzeń z tamtego czasu. Mianowicie w numerze 132 warszawskiego pisma „CDN Głos Wolnego Robotnika” z 9 listopada 1985 r. ukazuje się notatka o następującej treści:

UWAGA NA MARIANA KOTARSKIEGO, agenta SB, usiłującego pod własnym nazwiskiem penetrować różne środowiska opozycyjne, w których pojawił się po raz pierwszy w 1982 roku z rekomendacji innego, bardziej znanego agenta SB, Sławomira Miastowskiego.

Niedługo później w „Tygodniku Mazowsze”, może nawet najważniejszego medium podziemnej „Solidarności”, w numerze 152 z 3 stycznia 1986 r., zamieszczono oświadczenie zawierające odpowiedź na powyższą notatkę:

Oświadczenie

Cała tradycja europejska głosi zasadę, że jakiekolwiek oskarżenie człowieka nie może być anonimowe, zaś wyrok orzekający o winie lub niewinności musi być wydany przez niezależne ciało wyrokujące po przeprowadzeniu wnikliwego postępowania wyjaśniającego, w którym oskarżony ma prawo do obrony. RKW NSZZ”Solidarność” regionu Mazowsze oświadcza, że opublikowana w numerze 132. Tygodnika „CDN – Głos Wolnego Robotnika” informacja, że wymieniona z imienia i nazwiska osoba jest agentem SB, sprzeczna jest z tą tradycją i wyrządziła niepowetowane straty moralne. Trudne warunki, w jakich przyszło nam prowadzić naszą działalność, nie są tu żadnym usprawiedliwieniem. Przeciwnie, musimy być szczególnie ostrożni wobec wszelkiego typu oskarżeń. Niedopuszczalne są zwłaszcza stwierdzenia, w których anonimowi autorzy uzurpują sobie prawa oskarżyciela, obrońcy i sędziego.

Dlatego stwierdzamy, że RKW Mazowsze będzie każdorazowo potępiać zamieszczanie tego typu oświadczeń i piętnować zachowanie ich autorów. Pisma zamieszczające takie informacje nie będą miały prawa reprezentowania naszego Związku. Działania wobec osób podejrzanych o współpracę z SB polegać mogą na wyłączeniu ich z pracy organizacyjnej. W wypadkach szczególnych RKW może powołać komisję społeczną działającą zgodnie ze statutem NSZZ “Solidarność”. Zwracamy jednak uwagę, że przeprowadzenie dochodzenia w takich sprawach jest niezwykle skomplikowanie, zaś dowody rzadko są przekonujące. Wyniki badań komisji będą publikowane jedynie w przypadku orzeczenia o winie bądź na życzenie zainteresowanego.

18 grudnia 1985 roku, RKW NSZZ “S” reg. Mazowsze: Konrad Bieliński, Zbigniew Bujak, Wojciech Kulerski, Jan Lityński.

Powyższe cytaty podajmy za artykułem Włodzimierza Domagalskiego z interia.pl pt. „Czy agent bezpieki może być tolerowany przez bezpiekę” z 12 grudnia 2013. Raport „Tadeusza” ma datę luty 1987, a więc o około rok późniejszą w stosunku do oświadczenia RKW.

Rola Kotarskiego

Nie ulega wątpliwości, że oficer SB Marian Pękalski, którego dotyczą zarówno powyższa notatka, jak i oświadczenie znał dość szybko ich treść. Można zaryzykować twierdzenie, że jest jedną z pierwszych osób, które dowiedziały się o faktach dotyczących jego osoby ze względu na to, że był bardzo ważnym agentem Dep. II MSW w podziemiu solidarnościowym. Notatka była dla niego poważnym zagrożeniem, oświadczenie to zagrożenie w pewnym stopniu neutralizowało. O ile notatka mogła być dla niego zaskoczeniem, o tyle oświadczenie prawdopodobnie nie. Niewykluczone, że znał je przed opublikowaniem. Jak można bowiem zrozumieć fakt jego publikacji wobec niezachwianego przekonania Ewy Kulik związanej z RKW, z roku 1983, prywatnie partnerki Konrada Bielińskiego, który podpisał oświadczenie, że Kotarski to ubek (patrz str. 229 książki Janusza Ramotowskiego). Czy w międzyczasie doszło do jakiegoś porozumienia między esbeckimi agentami, bądź ich mocodawcami a działaczami podziemia? To poważne pytania. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że ważnego działacza podziemia – Tadeusza/Mariana Kotarskiego, podejrzewanego o to, że jest agentem SB, na przełomie lat 1985/1986 bronioną i osłaniają najwyższe władze podziemnej „Solidarności” – Bujak, Bieliński, Kulerski i Lityński. „Tadeusz” niedługo później, a może równolegle monopolizuje kontakty zagraniczne w GO „S” i wysyła w lutym 1987 na tzw. Zachód raport, o którym wspominałem wyżej. Czy może wobec tego dziwić cytowana już notatka z jego akt personalnych – „za wybitne osiągnięcia w pracy zawodowej w okresie 1986/87 awansowany został w 1987 do stanowiska st. specjalisty i odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski”? Oznacza ona, że „Tadeusz” awansuje równolegle, zarówno w „konspirze”, jak i w resorcie MSW.

Na uwagę zasługuje również kwestia etatu niejawnego. Wiadomo, że na etatach niejawnych lokowano szczególnie zaufanych, wybranych oficerów. To była elita esbeckich elit. Na ok. 25 tys. funkcjonariuszy SB w 1989 r., max. kilkuset było na etatach niejawnych. A ilu ich było ulokowanych w strukturach solidarnościowego podziemia? Z pewnością była to mniejsza liczba, być może kilkudziesięciu, max. 100 – 150 funkcjonariuszy. Jest jednak prawdopodobne, że jakaś część z nich ma wciąż jeszcze znaczący wpływ na ważne sprawy w naszej Ojczyźnie, choć nie znamy ich tożsamości. W przypadku Mariana Pękalskiego nie znaliśmy jej przecież przez 30 lat.

Na czym w rzeczywistości polegała praca Mariana Pękalskiego w związku z rozpracowaniem solidarnościowego podziemia, z kim współpracował, kto nim kierował, jakie mu stawiał zadania – to jest do dziś niejasne. Praktycznie wiemy tylko, że był oficerem w Wydz. VI, Dep. II MSW i znamy pewną liczbę cotygodniowych raportów „Marcina” i „Skorpiona”. Wg analizy, którą przedstawił Janusz Ramotowski w publikacji „Sto razy głową w mur” - „Marcin” i „Skorpion” to dwa (w różnym czasie) esbeckie pseudonimy Pękalskiego. Sam zainteresowany milczy w sprawach swojej rzeczywistej roli w latach 80-tych, być może nie chcąc podzielić losu swojego kolegi ze studiów w WSO im. Feliksa Dzierżyńskiego, sąsiada z listy rocznika - Sławomira Petelickiego. Nie potwierdza i nie zaprzecza wielu faktom i analizom z książki Janusza Ramotowskiego. W żaden sposób się do nich nie odnosi. Po rozpoznaniu jego prawdziwej tożsamości i wydaniu książki „Sto razy głową w mur” tworzy swoją nową legendę (następną z kolei), wg której miałby jakoby przejść na stronę opozycji antykomunistycznej, równolegle będąc agentem w GO „S”. Stoi to jednak w rażącej sprzeczności z pochwałami, wyróżnieniami, awansami za „wybitne osiągnięcia” w pracy operacyjnej na rzecz resortu MSW przyznawanymi w tym samym czasie.

Kotarski wystawia esbekom Mireckiego?

Na osobną uwagę zasługuje udział towarzysza Pękalskiego w „wystawianiu” ludzi podziemia resortowi MSW do aresztowań, a w szczególności udział w porwaniach Michała Mireckiego i Piotra Mazurka. Piotr Mazurek nie żyje, zaszczuty przez esbeków, prawdopodobnie popełnił samobójstwo. Do dziś nie wiemy i pewnie już się nie dowiemy, czy ktoś mu w tym nie „pomógł”. Wiemy jednak, że Piotr Mazurek, jeden z aktywniejszych działaczy GO „S” dobrze znał i współpracował z „Tadeuszem”/Kotarskim/Pękalskim. Prawdopodobnie funkcjonariusze bezpieki, osaczający i szantażujący Piotra Mazurka opierali się przede wszystkim na raportach jego fałszywego kolegi z podziemia. Ta śmierć z wysokim prawdopodobieństwem obciąża Kotarskiego. Bardziej rozpoznany jest jednak przykład Michała Mireckiego, porwanego w czerwcu 1986 r. i maltretowanego psychicznie i fizycznie w Magdalence przez kilku oficerów Wydz. VI, Dep. II MSW. Doszło do tego w wyniku decyzji dyrektora Departamentu II MSW Janusza Seredy, pod kierownictwem naczelnika wydziału VI Stanisława Sieńko i jego zastępcy Janusza Krzyżanowskiego. Michał, bardzo aktywny w GO „S”, zaangażowany m.in. w budowę nadajników radia Solidarność wyrwał się z esbeckiej matni i podpisując współpracę prawdopodobnie ocalił życie. Po wyjściu na wolność ogłosił, co się z nim działo, mimo to był jeszcze kilkakrotnie zatrzymywany przez swoich porywaczy. W latach osiemdziesiątych była to sprawa bardzo głośna i zataczająca szerokie kręgi, bowiem Michał i jego środowisko pisali pisma do ważnych postaci życia publicznego, informowali zagranicznych dziennikarzy o tych wydarzeniach, doprowadzając po pewnym czasie do zaprzestania działań MSW wobec niego. Kiedy okazało się w 2012 r., że „Tadeusz” w rzeczywistości był funkcjonariuszem tej samej jednostki MSW, z której wywodzili się porywacze Michała, to uzasadnione jest pytanie o jego udział w tym porwaniu. Biorąc pod uwagę fakt, że Michał Mirecki i Marian Kotarski ściśle współpracowali i spotykali się nawet bezpośrednio przed porwaniem to udział Kotarskiego w wystawieniu Michała wydaje się prawie pewny. Ile jest takich czy podobnych przypadków, kiedy działacze GO „S” byli aresztowani za sprawą aktywności Kotarskiego? Te aresztowania i porwania to kolejne „wybitne” osiągnięcia, które były powodem awansów i wyróżnień z okresu 1986/1987 i naiwnością byłoby nie zakładać, że osiągnięć tych było znacznie więcej.

Ambicje Oficyny „Rytm”

Wydawnictwo „Rytm zostało utworzone w 1983 r. z inicjatywy Teodora Klincewicza i Bolesława Jabłońskiego, który później wspominał w książce Ramotowskiego: - Podczas spotkania w moim domu w Otrębusach „Teoś” zaproponował nazwę naszej oficyny wydawniczej i jej logo - „Rytm”, od rytmu bicia serca normalnego Polaka, który ma dość komuny, z dołączonym fragmentem wydruku EKG. Jego zdaniem Marian Kotarski został szefem wydawnictwa „ po długiej i burzliwej dyskusji”. – Początkowo miałem poważne zastrzeżenia do tej kandydatury, bowiem istniały przesłanki, aby przypuszczać, że „Tadeusz” stoi po drugiej stronie barykady i przez niego stracimy sprzęt. Po długiej dyskusji doszliśmy do wniosku, że jeśli „Tadeusz” będzie mógł zarabiać na wydawnictwach, to ze względu na jego „sentyment” do pieniędzy stanie się dla nas rodzajem „parasola ochronnego”, i można, a może nawet trzeba, powierzyć mu prowadzenie Wydawnictwa, odsuwając go i skutecznie separując od Grup. Dziś można powiedzieć, że było to podziemne wydawnictwo kontrolowane przez Służbę Bezpieczeństwa.

Pierwsze dwie publikacje „Rytmu” to: „IV Rozbiór Polski w dokumentach” i tomik wierszy Grzegorza Przemyka „Syn a może sen”.

Jako Oficyna Rytm wydaliśmy do tej pory 20 pozycji, przede wszystkim broszurowych – pisał Marian Kotarski w w/w raporcie: Działalność Grupy Oporu „Solidarni” i Oficynę Wydawniczą „Rytm” w latach 1982-1986. W raporcie napisanym w 10 lutego lutego1987 r. „Tadeusz” informował: jesteśmy aktualnie w trakcie konstruowania programu oraz planu wydawniczego, albowiem poza osiągnięciami w/w korzyści działalność poligraficzna rozbudziła w nas pewne ambicje wydawnicze. Ciekawe jest to, jak Kotarski, który, widać że miał wówczas duże rozeznanie w podziemnym ruchu wydawniczym, chciał uzyskać dostęp do kontroli informacji i realnego wpływu na znajomość i podział funduszy przeznaczonych na podziemne wydawnictwa: Jako Oficyna „Rytm” z uwagą (wraz z innymi wydawnictwami o stosunkowo małym jeszcze dorobku, ale znacznej aktywności w ostatnim okresie tj. „Pokolenie”, „Szansa” czy inne) śledzimy pracę Rady Wydawnictw. Niepokoi nas fakt zdominowanie Rady przez „Nową”, „Krąg”, „Przedświt”. Nikt nie kwestionuje ich dorobku, ani prawa do decydującego głosu w sprawach istotnych dla ruchu wydawniczego. Uważamy jednak, że inne wydawnictwa powinny być informowane o zasadach funkcjonowania Rady, możliwościach uzyskania pomocy, wielkości funduszy jakimi dysponuje Rada, zasadach ich podziału itp.

Na okładce książki „Mikołajek w szkole PRL” wydanej przez Rytm w 1986 r. została umieszczona jawnie deklaracja: Oficyna Wydawnicza „Rytm” jest wydawnictwem wspierającym Grupy Oporu RKW NSZZ „S” Reg. Mazowsze Solidarni. Dochód z wydawnictw jest przeznaczony na funkcjonowanie tychże grup. Jest tam również informacja, że nakładem OW „Rytm” ukazują się: prasa zakładowa, ulotki, plakaty, pocztówki, itp.

Dziś internetowa encyklopedia Wikipedia informuje, że „Rytm” opublikował w podziemiu ponad 50 książek, w nakładach od 2 do 6 tysięcy egzemplarzy i był współwydawcą niezależnej prasy w tym „Tygodnika Mazowsze”.

Oficyna wydawała kwartalnik „21”, redagowany przez zespół doradców Lecha Wałęsy na czele z Bronisławem Geremkiem. W swoim dorobku podziemny „Rytm” ma takich autorów jak: Krystyna Kertsen, Bohdan Cywiński, Janusz Kurtyka, Lech Wałęsa („Droga nadziei”) czy Władymir Bukowski (Pacyfiści kontra pokój) czy Warłam Szałamow (Opowiadania kołymskie).

Beneficjenci transformacji

Z wydanej przez IPN z zeszłym roku książce Tomasza Kozłowskiego „Koniec imperium MSW. Transformacja organów bezpieczeństwa państwa 1989-1990”, można się dowiedzieć, że dawni esbecy w „wolnej Polsce” byli operatywni, zakładali m.in.: firmy detektywistyczne, agencje ochrony czy nawet wstępowali do zorganizowanych grup przestępczych. Kozłowski pisze, że „zajmowali się też małą przedsiębiorczością: byli taksówkarzami, właścicielami niewielkich zakładów, hurtowni czy sklepów. Członkowie grupy, która w latach osiemdziesiątych miała dokonywać porwań działaczy opozycji, w momencie aresztowania na początku lat dziewięćdziesiątych trudnili się mało spektakularnymi rzeczami: 37-letni Marek Kuczkowski, eksporucznik SB, był producentem pieczarek i przygotowywał doktorat o nauce społecznej Jana Pawła II. 41-letni major Henryk Misz pracował w firmie Maktronik, podobnie jak 36-letni kapitan Bogdan Bogalecki. 34-letni porucznik Zbigniew Makulski prowadził sklep z zabawkami, a 41-letni porucznik Wiesław Miros został aresztowany jako rencista. Natomiast 34-letni Roman Jarzyński żył z zasiłku dla bezrobotnych. Edwin Myszk, zdemaskowany w latach siedemdziesiątych tajny współpracownik gdańskiej SB z kręgu Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, założył do spółki z dawnymi esbekami wydawnictwo Gryf. Pewien kapitan zajmujący się niegdyś Ruchem Młodej Polski miał sklepy spożywcze w Trójmieście. Jerzy Frączkowski, oficer gdańskiego Wydziału Studiów i Analiz, był biznesmenem i współwłaścicielem firmy Atom. Gdy stał się celem operacji UOP i wyszło na jaw, że przechowuje nielegalnie pozyskane materiały SB, dotyczące m.in. Lecha Wałęsy, przerzucił się na handel złomem. Cześć dawnych funkcjonariuszy wracała do służby tylnymi drzwiami”.

Rytm dyrektora z bezpieki

W czerwcu 2012 r. za sprawą tekstów historyka Włodzimierza Domagalskiego w mediach gruchnęła informacja, że były oficer bezpieki kieruje dawnym podziemnym wydawnictwem „Rytm”. Na portalu niezalezna.pl można było wówczas przeczytać: „Karierę w SB Marian Pękalski vel Kotarski zakończył wraz z upadkiem systemu. 15 czerwca 1990 roku w randze majora odszedł z SB na własna prośbę, do czego pozytywnie przychylił się gen. Czesław Kiszczak, ówczesny szef MSW. Od tej pory pobierał resortowa emeryturę - oficjalnie funkcjonował jako Marian Kotarski.

Po przejściu na emeryturę Marian Kotarski został dyrektorem wydawnictwa Rytm, które wcześniej nielegalnie działało w podziemiu i które w końcu lat 80. było nieformalną własnością Kotarskiego. Dziś oficyna, podobnie jak przed laty, specjalizuje się w wydawaniu książek historycznych i patriotycznych, jest także zasilana licznymi dotacjami. Jej dyrektor Marian Kotarski otrzymywał liczne wyróżnienia – m.in. w 2001 roku od ówczesnego ministra obrony narodowej Bronisława Komorowskiego otrzymał medal „ Za zasługi dla obronności kraju”.

Kilka tygodni przed odkryciem prawdziwej tożsamości Kotarskiego w Galerii Porczyńskich odbyła się promocja książki Krystyny i Grzegorza Łubczyków „Pamięć II. Polscy uchodźcy na Węgrzech 1939-1945”. Na sali byli obecni posłowie, senatorowie, dyplomaci, przedstawiciele duchowieństwa, kombatanci. Marian Kotarski był bohaterem dnia odbierając liczne gratulacje – napisany z tej okazji list Bronisława Komorowskiego odczytał aktor Olgierd Łukaszewicz.

Właścicielem wszystkich akcji wartego miliony złotych wydawnictwa Rytm była wówczas Alicja Pękalska – żona Mariana Kotarskiego, a córka Kamila Pękalska jego prokurentem i sekretarką.

„Rzeczpospolita” piórem Cezarego Gmyza informowała wówczas, że ze współpracy z wydawnictwem „Rytm” zrezygnował wówczas Instytut Pamięci Narodowej, Instytut Studiów Politycznych PAN i Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, który wydawał tam cykl książek o AK. Jak zareagował na te zarzuty sam dyrektor wydawnictwa? W liście skierowanym do ówczesnego prezesa Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Stanisława Oleksiaka Marian Pękalski przepraszał: „przed podjęciem wspólnych działań nie poinformowałem o swojej pracy w polskim kontrwywiadzie cywilnym”. W liście wspomniał też o swojej roli w podziemnej działalności: „moim zadaniem było niedopuszczenie do pozyskiwania, a następnie użycia broni palnej i materiałów wybuchowych przez niektórych opozycjonistów”. Zapewniał też, że żadna osoba na skutek jego działań nie została aresztowana. W żadnym z fragmentów listu nie padło jednak określenie Służba Bezpieczeństwa.

- Jest rzeczą oczywistą, iż ujawnienie tego, kim był i co robił dyrektor Rytmu, nie jest sprawą dla nas obojętną. Każda bowiem służba w komunistycznym aparacie terroru i zniewolenia z samej swej istoty jest haniebna- informował wówczas o zakończeniu współpracy z Rytmem wiceprezes ŚZŻAK ppłk Tadeusz Filipkowski. Dlatego Związek zakończy współpracę z Rytmem, choć książki z tej serii ze znakiem ŚZŻAK są nadal do kupienia w Rytmie.

Dziś w ofercie wydawnictwa, oprócz wielu książek historycznych m.in. o losach Żołnierzach Wyklętych, jest od 2014 r. do kupienia cykliczne czasopismo naukowe „Secretum, reklamowane na stronie internetowej wydawnictwa jako „pierwsze na rynku polskim, które podejmuje problematykę służb specjalnych, wywiadu biznesowego, ochrony informacji niejawnych i danych osobowych, cyber bezpieczeństwa oraz zarządzania informacją”. Były szef Wojskowych Służb Informacyjnych gen. Marek Dukaczewski, w pierwszym numerze „Sectretum” opublikował artykuł pt: „Rola wojskowych służb informacyjnych w systemie bezpieczeństwa Rzeczypospolitej Polskiej”. Tematyka tajnych służb jest mocno obecna w ofercie Rytmu, gdzie cyklicznie wydawana jest też seria „Gra wywiadów”, opisująca m.in. funkcjonowanie rosyjskiej FSB.

Bezkarność komunistów i ich agentury

Marian Kotarski/Marian Pękalski po 1989 roku, przez ponad dwadzieścia lat udaje kombatanta podziemia, manipuluje ludźmi, występuje pod tożsamością osoby stworzonej na potrzeby komunistycznego kontrwywiadu, prowadzi wydawnictwo Rytm, a nawet odbiera wysokie odznaczenia państwowe. Jednocześnie pobiera esbecką emeryturę. Okazuje się, że w „państwie prawa” były komunistyczny agent, funkcjonuje sobie nadal, podobnie jak w latach 80. Przecież samo posługiwanie się fałszywymi dokumentami to sprawa karalna, a co mówić o zbudowaniu i korzystaniu przez wiele lat z dwóch równoległych tożsamości. Są i kolejne pytania. A może ma jeszcze inną tożsamość, nazwisko lub pseudonim i wypełniał jeszcze inne, nieznane nam zadania? Jaka była jego rola po 1989 roku, skoro jeszcze w listopadzie 1989 był aktywnym oficerem, a jego przełożony ppłk. Stanisław Sieńko zapisał w „Wynikach przeglądów kadrowych” – „odpowiada na zajmowanym stanowisku, przeprowadzić rozmowę wyróżniającą”? Czy po swoim formalnym rozstaniu z resortem MSW w 1990 r. rzeczywiście przestał mieć związki z bezpieczniakami? Pełne rozszyfrowanie tej zagadki wniosłoby z pewnością dużo do naszej wiedzy historycznej, dotyczącej tamtego okresu i przygotowań władzy komunistycznej do tzw. Okrągłego Stołu, a także mechanizmów funkcjonowania III RP.

Na stronie 564 publikacji Janusza Ramotowskiego „Sto razy głową w mur” mamy następujący tekst: „wśród nas działali tajni współpracownicy SB: „Andrzej”, „Jan”, „Marcin”, „Mariola”, „Marx”, „Nyrek”, „Paweł”, „Piotr 1”, „Piotr 2”, „Skorpion”, „Teresa”, „Tobiasz”…”. Za rozszyfrowanego w sensie agenturalności możemy uważać człowieka o wielu twarzach, towarzysza Mariana Pękalskiego, „Tadeusza”, Mariana Kotarskiego (prawdopodobnie miał dwa znane esbeckie pseudonimy – „Marcin” i „Skorpion”, używane w różnym czasie – a ile jeszcze?), a także Piotra Skazę (ps. „Jan” i „Piotr”) oraz Wacławek Teresę (TW Piotr). Pozostało nam do rozszyfrowania 7 pseudonimów; „Andrzej”, „Mariola”, „Marx” (prawdopodobnie również, jak Pękalski związany z kontrwywiadem cywilnym MSW), „Nyrek”, „Paweł”, „Teresa”, „Tobiasz”.

Być może więc 7 agentów działa nadal w środowisku kombatantów solidarnościowego podziemia, być może jest ich nawet więcej. Bo na jakiej podstawie moglibyśmy przypuszczać, że Janusz Ramotowski wszystkich namierzył ? Kim są ci agenci i co dziś robią? Czy wówczas współpracowali i w jaki sposób z towarzyszem Pękalskim i czy dziś współpracują? Nie znamy odpowiedzi na te pytania.

Tymczasem próby podejmowane przez część środowiska GO S, mające doprowadzić do dalszego rozpracowania agenta wpływu Pękalskiego vel Kotarskiego oraz jego współpracowników są nieskuteczne. Niezbędne byłyby jak najszybsze działania pionu badawczego Instytutu Pamięci Narodowej w celu dalszego rozszyfrowania komunistycznej agentury. Równie ważne byłyby śledztwa, podjęte przez pion prokuratorski IPNu. Jak do tej pory jest on skrajnie nieefektywny, co potwierdza również przykład próby powrotu do śledztwa w sprawie porwania Michała Mireckiego i ewentualnego udziału w nim agenta Pękalskiego vel Kotarskiego. Wydaje się, że to już ostatni moment, żeby dokładniej rozpoznać rzeczywistą rolę, jaką pełnił on w tamtym czasie, a przede wszystkim jego odpowiedzialność za prześladowania i represje w stosunku do działaczy podziemia oraz udział i zaangażowanie kolejnych oficerów MSW i ich agentów. Pomimo upływu lat żyje jeszcze zarówno wiele osób, zaangażowanych w działania konspiracyjne lat 80tych jak i wielu funkcjonariuszy, rozpracowujących te środowiska. Cały czas odkrywane i ujawniane są nowe dokumenty, czasem historycy docierają do niezwykle ciekawych nowych materiałów i relacji. Najwyższy czas, żeby odpowiednie instytucje państwa polskiego podjęły w tych sprawach skuteczne działania. Jest to ważne nie tylko dla zrozumienia naszej historii, ale również współczesności, komunistyczni przestępcy i ich agenci działają bowiem dalej, a ich bezkarność jest destrukcyjna dla życia publicznego.

Marek Głowacki – konserwatysta, rzymski katolik, antykomunista. W latach 80tych zaangażowany w postsolidarnościową konspirację – współtworzył nielegalne organizacje, organizował druk, kolportaż wydawnictw, brał udział w akcjach ulotkowych i tzw. akcjach miejskich. W Grupach Oporu Solidarni związany od początku z grupą Waldeczków. Od ponad 15 lat zajmuje się gromadzeniem świadectw, dokumentów, relacji o Grupach Oporu Solidarni. Prowadzi stronę internetową grupyoporu.pl.

Czytaj też:
Fałszywy mit PRL: jatka pod Lenino