Bobolice – zamek podróbka?

Bobolice – zamek podróbka?

Dodano: 
Zamek w Bobolicach
Zamek w Bobolicach Źródło:fot. adobe stock
Jeden z najpiękniejszych zamków Jury Krakowsko-Częstochowskiej, wznoszący się dumnie na wapiennej skale, jest jednocześnie przedmiotem wielu sporów i kontrowersji.

Bobolice zostały zrekonstruowane, podniesione z ruin i do dziś zdarzają się opinie, że nie jest to budowla obronna, ale makieta, atrapa, fantazja na temat tego, jak 400 lat temu wyglądał zamek. Aby jednak zrozumieć fenomen tego miejsca, prześledźmy jego dzieje.

Zamek w Bobolicach, zbudowany za czasów Kazimierza Wielkiego jako jeden z kilku strzegących granicy od strony Śląska, w 1370 r. nadany został przez Ludwika Węgierskiego Władysławowi Opolczykowi. Ten z kolei przekazał go Węgrowi Andrzejowi Schonyemu z Barlabas, który zasłynął jako rozbójnik, prawdziwy raubritter napadający na kupców i podróżnych. Już w 1396 r. Bobolice zostały zdobyte przez wojska Władysława Jagiełły. Później zamek pozostawał w rękach Krezów, Myszkowskich i Męcińskich. Został wzięty szturmem i uszkodzony w czasie wojny o tron w Polsce w 1587 r., kiedy wpadli tu stronnicy Maksymiliana Habsburga. Później koleje losu Bobolic były podobne do innych polskich zamków – zostały zrujnowane przez Szwedów, a przed 1683 r. opuszczone. W każdym razie Jan III Sobieski, który podążał tędy pod Wiedeń, nie nocował tutaj, gdyż obiekt nie nadawał się już do zamieszkania. W kolejnych stuleciach Bobolice stały się tylko malowniczą ruiną uwiecznioną na licznych szkicach i fotografiach.

TRWAŁA RUINA NA WIEKI

Dopiero pod koniec XX w. zaczyna się kolejny etap historii tego miejsca. W 1999 r. bracia Jarosław i Dariusz Laseccy kupują od miejscowego chłopa ruiny zamku, które stanowiły własność prywatną i powoli zamieniały się w stos gruzu i kamieni. Pięć lat później wykupują także pozostałości pobliskiego Mirowa i cały pas ziemi pomiędzy zamkami.

Wkrótce rozpoczynają odbudowę Bobolic i równocześnie długą, jak by powiedział Władysław Łoziński, trzynastoletnią wojnę prywatną z konserwatorem zabytków, który zrobi wszystko, aby miejsce to pozostało ruiną, a zamek nigdy nie stanął na szczycie skały. „Wśród części konserwatorów zabytków panuje przekonanie, że tzw. trwała ruina jest dobrem najwyższym, że nie należy nic z tym robić – twierdził Lasecki w jednym z wywiadów. – To pogląd zakorzeniony głęboko w czasach Polski Ludowej. Zupełnie obce jest mi takie myślenie. W ten sposób stawiamy pomniki hołdu najeźdźcom, którzy nasze zamki w taką ruinę obrócili. Dumny naród odbudowuje swoje zabytki. Tak robią Niemcy, Francuzi, Austriacy. Dlaczego nie my, Polacy?”.

Jak wyglądała odbudowa? W świetle informacji udzielanych przez inwestorów chodziło o ścisłą rekonstrukcję historyczną. Ponieważ nie zachowały się żadne plany ani widoki zamku, właściciele odtworzyli je na podstawie opinii i projektów licznych archeologów, architektów, inżynierów i konserwatorów, m.in. dr. Waldemara Niewaldy, dr. Sławomira Dryi, prof. Janusza Bogdanowskiego, prof. Stanisława Karczmarczyka i innych specjalistów. Prace poprzedziły wykopaliska archeologiczne, które odsłoniły podwaliny dawnego zamku; odnaleziono także wiele elementów zabytkowej kamieniarki. Do odbudowy Laseccy zatrudniali doświadczonych kamieniarzy i murarzy, do przygotowania zaprawy wykorzystali m.in. płukany piasek rzeczny i wapno gaszone trzymane w dołach przez 30 lat, przypominające stosowane w średniowieczu.

Głównym przeciwnikiem rekonstrukcji zamku wciąż był konserwator zabytków, który kwestionował poszczególne etapy i elementy odbudowy. Boje toczyły się, jeśli wierzyć wypowiedziom Laseckiego: o kąt nachylenia dachu, o rodzaje drewna na drzwi, o wspomnianą zaprawę i wiele innych kwestii. We wrześniu 2011 r. zamek został otwarty i zaraz stał się przedmiotem kolejnych sporów; tym razem pomiędzy architektami, miłośnikami sztuki i pasjonatami Jury Krakowsko-Częstochowskiej w szczególności. Dotyczyły one zasadności odbudowy oraz tego, czy stała ona w zgodności z historycznymi realiami, i w ogóle kwestii, czy takie zabytki powinny być odbudowywane, czy też nie.

Niestety, wielu architektów po dziś dzień pozostaje wrogami jakiejkolwiek rekonstrukcji, a jednocześnie biada nad stanem ich zniszczenia. Nawet Maciej Rydel, jeden z największych specjalistów od dokumentowania i ratowania dworów polskich, określa np. zniszczony dwór z Rdzawy, który odtworzono w Sądeckim Parku Etnograficznym w Nowym Sączu, mianem „atrapy”. Inny wybitny znawca architektury obronnych zamków i dworów – nieżyjący już Leszek Kajzer – pisze o dworze w Łękach Kościelnych, który pokazany był w serialu „Rodzina Połanieckich” i odrestaurowany przez konserwatora zabytków w latach 60., jako o „powojennym preparacie konserwatorskim”. Dochodzi zatem do swoistego paradoksu – obaj panowie ubolewają nad ruiną dworków pozostawionych przez PRL na pastwę czasu i PGR-ów, ale te same budowle zrekonstruowane lub odbudowane już dla nich dworami nie są. Rydel nie ukrywa niechęci do współcześnie powstałych obiektów. Pisze: „Co powiedziałby książę Czartoryski dziś, widząc budownictwo wiejskie i miejskie, mieniące się »dworkowym«, które można by określić jako »kundlizm architektoniczny «? Na 400-metrowych działkach, często bez jakiejkolwiek namiastki parku, przy uliczkach o jednorodzinnej zabudowie, tworzone są koślawe potworki, które właściciele i pożal się Boże architekci jakże chętnie nazywają »dworkami«. Większość ich właścicieli nie skalała się wiedzą, czym był dwór w historii Polski”.

ZAMEK CZY „GARGAMEL”?

Czym są więc w świetle powyższych słów Bobolice i inne odbudowane współcześnie podobne im obiekty? Dworami i zamkami czy też ich atrapami, modelami, produktami dworkopodobnymi? Pytanie to powinno rozbijać się na dwie kwestie. Pierwsze to historyczność wykonania. Jeśli są to pełnoprawne rekonstrukcje, odtwarzające dawne zamki z wykorzystaniem materiałów i technik budowania, to nie można odmówić im historycznych nazw. Czy zamkiem jest Guédelon w Burgundii, którego budowę rozpoczęli Michel Guyot i Maryline Martin w 1997 r.? I przez 23 lata wznosili ręcznymi, starymi technikami budowlanymi z wykorzystaniem dźwigów deptakowych i transportu konnego?

Odpowiadam prosto: nie jest, rzecz jasna, zamkiem średniowiecznym, ale samego miana „zamku” odmówić mu nie można. Czy zatem Bobolice można tak nazwać? Oczywiście – odpowiadam. Jest to prawdziwy zamek, tyle że wiernie zrekonstruowany; mam też wrażenie, że przypomina raczej ten z XVI–XVII w. niż z czasów Kazimierza Wielkiego. Swoją drogą, czy można nazwać zamkiem i w ogóle zabytkiem Zamek Królewski w Warszawie, spalony 17 września 1939 r. i wysadzony w powietrze przez Niemców, a następnie odbudowany z dbałością o szczegóły? Jeśli rekonstruowane współcześnie obiekty opierają się na solidnych podstawach historycznych, włączając plany, materiał wykonania i wyposażenie, to bez wątpienia są tym, czym być powinny: zamkami, pałacami i dworami. Czy jednak zamkiem jest obiekt budowany przez korporację szemranych japiszów w Stobnicy w Puszczy Noteckiej, z pogwałceniem prawa budowlanego?

Nie! To produkt zamkopodobny i najwłaściwsze określenie dla niego pochodzi z gwary architektów: oto „gargamel” w pełnej krasie, podobny do sławnego zamku czarownika z popularnej kreskówki o smerfach. Różnica pomiędzy takimi potworkami a solidnymi rekonstrukcjami zasadza się na historyczności. Zamek czy pałac miał specyficzny rozkład pomieszczeń, meble, będące jak zwykle we dworze zbieraniną sprzętów ze wszystkich epok historycznych od późnego średniowiecza do wieku XX, odpowiednie otoczenie i specyficzny klimat. Wszystko to znajdziemy właśnie w Bobolicach. Ich rekonstrukcja każe postawić nam także drugie pytanie: Czy architektura zamków i dworów powinna mieć swoją ciągłość historyczną, skoro ma ją państwo polskie? Czy budowa dworów i pałaców upadła po klęsce II Rzeczypospolitej, czy też powinna odrodzić się po nocy komunizmu i trwać dalej? Uważam, że wobec stanu zabytków w naszym kraju innej drogi po prostu nie mamy.

Artykuł został opublikowany w 28/2021 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Autor: Jacek Komuda
Źródło: DoRzeczy.pl