Przygotowując się do Powstania, Armia Krajowa gromadziła w Warszawie zapasy. Sprowadzano je głównie z leżących wokół stolicy wiosek. W piwnicach warszawskich kamienic pojawiało się coraz więcej worków z ziemniakami, kapustą, kawą, cukrem, a także różnorakie przetwory i smalec. Zaopatrzenie zapewniały też liczne ogródki, a nawet trawniki w środku miasta, które już wcześniej przerabiano na małe poletka, gdzie można było uprawiać warzywa.
Zupa-pluj
Z chwilą wybuchu Powstania, 1 sierpnia 1944 roku, wydawało się, że prowiantu jest dosyć i nie powinno go zabraknąć. Urządzona dla Powstańców kuchnia podawała początkowo bardzo treściwe i pożywne posiłki, głównie zupy. Znalazło się w niej dla każdego trochę mięsa, fasoli lub innych warzyw. Taki posiłek był pożywny i dawał siłę do całodziennej walki.
Z dnia na dzień zapasów jednak ubywało, a o zdobycie pożywienia było coraz ciężej. Ludzie przetrząsali opuszczone, zbombardowane kamienice i zakłady pracy, lecz każdego dnia znalezienie czegoś do jedzenia było trudniejsze.
Powszechne stało się jedzenie koniny. Konie, niestety, były często przypadkowymi ofiarami bombardowań i walk z Niemcami. Padły koń przydawał się jednak nawet po śmierci. Nocą zabierano go z ulicy i oprawiono. Dzięki temu, wiele osób miało co jeść przez kilka dni.
W pewnej chwili „skończyły się” także konie. Do jedzenia pozostały jarzyny, a niektórym jedynie kasza. Tłuszczu też brakowało. Tylko czasem, mając wyjątkowe szczęście, można było się gdzieś natknąć na butelkę oleju. Dla znalazcy było to jak los na loterii.
Ogromnym szczęściem okazało się odkrycie niemieckich zapasów przecieru pomidorowego. Było to szczególnie cenne, gdyż Powstańcom brakowało witamin. Wspominano później, że przez kilka dni jedynym pożywieniem była zupa pomidorowa z sucharami. Jednak i przecier w końcu się skończył.
Innym razem na Powiślu zdobyto magazyny zbożowe, jak się okazało, głównie jęczmienia. To właśnie ten jęczmień wspomina wielu Powstańców. Zboże było nieoczyszczone, lecz nadawało się do jedzenia. Gotowano na nim bardzo cienką zupę, którą powszechnie nazywano „zupa-pluj”, gdyż podczas jedzenia trzeba było bez przerwy wypluwać zbożowe łuski.
Stanisław Leon Luft wspominał: - Było bardzo ciężko! Urzędowo otrzymywało się raz dziennie taką zupkę – nazywaliśmy to „pluj-zupka”. „Pluj-zupka” dlatego, że to było z nie łuskanego zboża, tak że bez przerwy te plewy trzeba było wypluwać… Dosyć cienka była taka „pluj-zupka”, czasem dostawaliśmy jakieś porcje chleba, lub coś innego znalezione przez kogoś… Bardzo przypadkowo.
I generał jadł to, co wszyscy
Głód coraz częściej zaglądał ludziom w oczy, a tym samym odbierał nadzieję. Ludzie zaczęli rozglądać się za wszystkim, co tylko było zdatne do jedzenia. Z ulic zaczęły więc znikać psy i koty, które lądowały później na talerzach. Z pewnością wielu osobom nie przyszło łatwo gotować niedawnych pupili, jednak nie mieli wtedy innego wyjścia. Alternatywą była śmierć z głodu.
Potrawką z kota został podobno ugoszczony sam generał Tadeusz Bór-Komorowski. Jego podwładni nie mieli już nic do jedzenia, a dowódcę należało przecież jakoś ugościć. Podjęto decyzję o przyrządzeniu… królika w śmietanie. Problemem było jednak to, że ani śmietany, ani tym bardziej królika Powstańcy nie mieli (króliki w czasie Powstania też jedzono, lecz w pewnej chwili ich także już zabrakło). Upolowano więc kota, którego usmażono na jedynym posiadanym tłuszczu, to znaczy na olejku do opalania. Potrawa wypadła ponoć całkiem nieźle.
Przez całe Powstanie uchowała się natomiast w Warszawie jedna krowa. Choć nie brakowałoby chętnych na jej zabicie i przyrządzenie kotletów lub pożywnej zupy, to było to zwierzę specjalnego przeznaczenia – zapewniała ona bowiem mleko noworodkom i niemowlętom, których w powstańczej Warszawie nie brakowało.
Czytaj też:
Dwa tysiące niezwykłych zdjęć wojennej Warszawy. „Potworna prawda o tym, co się wydarzyło”Czytaj też:
"Patriotyczny obowiązek". Premier porządkuje groby powstańców warszawskich