Poniższy tekst to fragment książki Krystiana Kratiuka pt. „Jak Kościół Katolicki stworzył Polskę i Polaków”, wyd. Fronda.
Ostatnim z postulatów zawsze stawianych przez Kościół chrystianizowanym przezeń społeczeństwom była kwestia szczególnie szokująca naszych rodzimych antyklerykałów, mianowicie… rozdział państwa i Kościoła. Już po nieszczęsnych wielkich podziałach wśród chrześcijan tego postulatu nie nieśli ze sobą ani misjonarze prawosławni, ani protestanccy – katolicy natomiast zachowali odwieczne pojęcie o państwie i, szerzej, o życiu zbiorowym. Oddajmy znów głos Feliksowi Konecznemu: „Istnieje ideał Civitas Dei, któremu dał początek Święty Augustyn przed lat półtora tysiącem. Zarzucano w owych czasach chrześcijanom, że usuwają się od przyjmowania urzędów w państwie rzymskim, mówiąc dzisiejszym językiem, że bojkotują rzymską państwowość. Bywało tak istotnie często (chociaż nie zawsze i nie wszędzie), ponieważ państwowość owa była wówczas tego rodzaju, iż nie zasługiwała na szacunek nawet uczciwych pogan. W umysłowość chrześcijańską wdziera się zaś poprzez wszystkie wieki aż po dzień dzisiejszy powstały wówczas okrzyk: »Quid sunt regna remonta justitia, nisi magna latrocinia?« [Państwo, które nie kierowałoby się sprawiedliwością, zredukowałoby się do wielkiej bandy złodziei – przyp. red]. Nie chcieli tedy chrześcijanie służyć i służbą swa dopomagać owemu latrocinium – lecz obowiązki względem państwa traktowali pozytywnie i spełniali zawsze bez szemrania. Tym się jednak wyróżniali od początku, iż znali nie tylko obowiązki względem państwa, ale też obowiązki państwa względem obywatela”.
W rzeczy samej – związek jednostki z państwem był w etyce katolickiej od samego początku splotem wzajemnych praw i obowiązków, gdyż państwo winne było podlegać etyce tak samo jak jednostka. Jeśli tylko było inaczej – nie mogło liczyć na poparcie Kościoła.
Wszystko to wynikało z katolickiego przekonania o wyższości pierwiastków duchowych nad materialnymi. Katolik nie powinien współpracować z państwem, które jest nielegalne, niemoralne, niedobre! Dlatego też Kościół musi być niezależny od władzy świeckiej – nie tylko dlatego, iż władza duchowa jest ważniejsza, ale i dlatego, że nie może być w jakikolwiek sposób uzależniona od instytucji, które mogą przestać być dobre, gdzie istnieje minimalne choćby prawdopodobieństwo, iż katolik zostanie zmuszony do działalności niemoralnej. Oczywiście patrząc na Kościół w XXI wieku, nierzadko możemy tylko z rozrzewnieniem powspominać owe dawne poglądy na tę kwestię, ale przecież doskonale zdajemy sobie sprawę, że kryzys dotykający tak mocno naszej cywilizacji nie mógłby być niezwiązany z równie głębokim kryzysem Kościoła – a więc twórcy owej dogorywającej cywilizacji.
Nie bez powodu Kościół wyniósł na ołtarze króla Franków Karola I, używającego jako pierwszy również tytułu Świętego Cesarza Rzymskiego. W pewnym momencie był on bowiem traktowany jak ideał władcy, wprowadzając sprawiedliwe reformy polityczne i sądownicze wynikające z tego, co dziś można by nazwać chrześcijańską myślą społeczną. Karol tak zasłużył się w swojej epoce, że ślady jego panowania przetrwały do dziś. Jego imię stało się wręcz dla wielu narodów Europy, zwłaszcza słowiańskich, synonimem władcy (karol – król). Władca ten promował edukację i umiejętność czytania i pisania, dotował szkoły, pracował nad ochroną ubogich, wprowadzając reformy gospodarcze i walutowe, które wraz z reformami prawnymi i sądowymi stworzyły bardziej praworządne i zamożne królestwo. Pomogło to przekształcić grupę niezależnych watażków w dobrze zarządzane imperium, z tradycją współpracy z papieżem, będące prekursorem narodu francuskiego.
Kościół uznał również wkład Karola w umocnienie ścisłej współpracy z zachowaniem niezależności Kościoła od państwa, jako że był on pierwszym królem i cesarzem, który wprowadził w życie zasadę, że papież był poza zasięgiem wszelkiej ludzkiej władzy.
Niedługi czas później papież Grzegorz VII zaczął opisywać figurę króla jako osoby całkowicie świeckiej, niepełniącej większej roli religijnej niż inni świeccy. Król nadal miał szczególne religijne obowiązki wynikające z samego stanu królewskiego, ale nikt nie sugerował już, że przyjęcie władzy królewskiej jest jednym z kościelnych sakramentów. Był to kolejny krok w rozdziale władzy państwowej od kościelnej – tak by król nie miał władzy nad Kościołem.
Reforma gregoriańska wyjaśniła zatem granice między Kościołem a państwem, aby Kościół mógł się cieszyć wolnością w wykonywaniu swej misji. Również dzięki temu w kolejnych dziesięcioleciach Kościół mógł wypracować własne kodeksy prawne, niezależne od państwowych. Chodzi rzecz jasna o prawo kanoniczne regulujące sprawy Kościoła. Thomas Woods nazywa Dekret Gracjana, bo o nim mowa, kamieniem milowym w prawodawstwie, gdyż stanowił pierwszy tak obszerny uporządkowany traktat prawny w historii. Na jego podstawie chrześcijanie pokazywali poganom w świecie, w którym rządziły wyłącznie zwyczaje, że z owych zwyczajów, prawa naturalnego oraz porozrzucanych zapisów prawnych można ułożyć jeden kodeks tworzący spójny porządek prawny. W ten właśnie sposób powstało prawo świeckie ustanawiane przez rządzących państwami, ale inspirowane myślą chrześcijańską. To wtedy powstały takie instancje prawne, jak: uregulowane kary, okoliczności łagodzące, niepoczytalność czy afekt.
Zasady życia narodów
Czy wyobrażamy sobie cywilizowane państwo bez tych osiągnięć cywilizacyjnych?
A, podkreślmy to jeszcze raz, powstały one – i w większości trwają po dziś dzień – wyłącznie dzięki mądrości natchnionych Duchem Świętym ludzi Kościoła. Ludzi, którzy potrafili dawać taki przykład świeckim wyznawcom swej wiary, by ci zechcieli tworzyć i przestrzegać nowych zasad życia publicznego narodów.
Jakie to zasady? Tu znów zacytujmy prof. Konecznego.
„Cała filozofia religijna katolicyzmu i cała cywilizacja łacińska oparte są na personalizmie. Wyraźnie Kościół naucza, jako każda dusza ludzka tworzy odrębną całość i jest obdarzona wolną wolą. Jednostki, zrzeszając się do życia publicznego, natenczas tylko robią to prawdziwie, jeżeli działalność ta jest dobrowolną. Wtedy bowiem tylko formy tego życia stanowią prawdziwy wyraz woli danego zrzeszenia. A skoro zrzeszenie ma być tak urządzone, ażeby nie hamowało personalizmu, a zatem nie może opierać się na jednostajności, lecz musi posiąść trudną sztukę, żeby utrzymywać jedność przy rozmaitości. Tym się różni państwowość katolicka od wszelkiej innej”.
Twórca teorii cywilizacji zestawia naszą państwowość na przykład z bizantyjską, w której jedność utożsamia się z jednostajnością (co musi kończyć się terrorem), w przeciwieństwie do katolickiego dziedzictwa państwowości, gdzie jedność opiera się na naturalnej różnorodności.
„Tylko organizm bywa twórczym; tej właściwości brak przeciwieństwu organizmu – mechanizmowi. Życie publiczne musi być organiczne lub mechaniczne. W przeciwieństwie do samorództwa organizmu, mechanizm musi być sztucznie obmyślony (…) organizm a mechanizm powstają z innych metod i odmienne są też warunki ich powodzenia. Im bardziej rozwinięty organizm, tym bardziej komplikuje się pośród swoich rozmaitości, gdy tymczasem jednostajny mechanizm dąży do jak największych uproszczeń (…). Co więcej, inna jest etyka organizmów, a inna mechanizmów. Cóż mówić o moralności, gdzie zasługą jest gnębić i łamać, terroryzować i odbierać godność osobistą, nierozdzielną od wolności przekonań? Bo też godność osobista rodzi się tylko z personalizmu”.
A ten rodzi się rzecz jasna z katolicyzmu. Koneczny konkluduje ten wątek: „państwo jako takie musi także być albo organizmem albo mechanizmem. Zależy to od cywilizacji. Np. w turańskiej jest ono mechanizmem, a gdzieby przetwarzało się w organizm, tam runęłaby cywilizacja turańska. W cywilizacji łacińskiej państwo może być tylko organizmem”.
W naszej cywilizacji stworzonej przez Kościół państwo opiera się na społeczeństwie – bo inaczej pozostaje słabe. Jest organizmem, tworzy się w sposób naturalny ze społecznego podłoża i z jego moralności. Jakikolwiek nienaturalny mechanizm nie wytworzy wszak moralności, oświaty ani dobrobytu. „Do cech państwowości łacińskiej należy odrębne prawo państwowe, odrębność prawa publicznego w ogóle. Co innego prawo prywatne, co innego publiczne. Ten dualizm prawny należy do węgłów naszej cywilizacji, a zatem stanowi też kamień węgielny naszych pojęć politycznych” – dodaje pisarz.
Kościół wypracował prostą zasadę na podstawie praw naturalnych – nie istnieją dwie etyki, odrębne dla życia prywatnego i publicznego. Zawsze stał na stanowisku monizmu etycznego, postulując – jak nazywał to Koneczny – „etykę totalną”. Mimo rozdziału praw kościelnego i państwowego, a nawet państwowego i prywatnego, etyka spajająca społeczności musi być jedna. To wielkie osiągnięcie Kościoła, na którym oparliśmy cywilizację łacińską, zachodnią czy chrześcijańską – nazwa doprawdy nie ma tu znaczenia. I właśnie dlatego, że ową oczywistość przestaliśmy za oczywistość uważać, cywilizacja upada na naszych oczach.
Powyższy tekst to fragment książki Krystiana Kratiuka pt. „Jak Kościół Katolicki stworzył Polskę i Polaków”, wyd. Fronda.
Czytaj też:
Wojna sprawiedliwa. Czym jest? Bellum iustum w historii i KatechizmieCzytaj też:
Pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski. Wielkie nadzieje kontra strach komunistówCzytaj też:
Tajemnica Marii Magdaleny
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.