Polska miłość do skrzydeł

Polska miłość do skrzydeł

Dodano: 
PZL-37 Łoś i ich załogi, 1939 r.
PZL-37 Łoś i ich załogi, 1939 r. Źródło:Wikimedia Commons
Z dr. hab. Krzysztofem Mroczkowskim, historykiem z Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie rozmawia Piotr Włoczyk.

PIOTR WŁOCZYK: Do czego dziś moglibyśmy porównać pojawienie się PZL P.11?

DR HAB. KRZYSZTOF MROCZKOWSKI: Słynna „jedenastka” produkcji Państwowych Zakładów Lotniczych była wówczas, nie przymierzając, odpowiednikiem współczesnego myśliwca F-35. Pojawienie się tego samolotu było sensacją w świecie awiacji. W 1935 r. na Salonie Lotniczym w Paryżu P.11 okrzyknięty został najnowocześniejszym, najlepszym myśliwcem na świecie. I nie był to żaden przypadek – Polacy byli wówczas w absolutnej czołówce lotniczej myśli technicznej.

Każdy, kto składał model P.11, na pewno doskonale kojarzy bardzo charakterystyczny wygląd jego skrzydeł.

Mówimy tu o tzw. skrzydle Puławskiego, które wyróżnia się mewim kształtem. Inżynier Zygmunt Puławski zasłynął również jako wynalazca podwozia nożycowego z ukrytymi amortyzatorami. Była to idealna konstrukcja na trawiaste lotniska. Puławski to doskonały przykład ówczesnego konstruktora pilota z wiecznie rozgrzaną głową, żądnego adrenaliny i sławy. Człowieka, który od podstaw opracowywał samoloty i sam je potem oblatywał. Puławski żył krótko, zaledwie 30 lat. Zginął tak jak niejeden jego kolega po fachu – za sterami prototypu swojego samolotu. Każdy z tego grona chciał być szybszy od reszty, każdy chciał przejść do historii awiacji. Chociaż akurat jego śmierć miała wyjątkowo tragiczne tło. Puławski zginął, ponieważ chciał zaimponować ukochanej kobiecie.

Zabiła go prędkość?

Nie, jego latająca łódź, którą chciał odwiedzać ukochaną w Kazimierzu nad Wisłą i lądować na rzece, była po prostu niedoważona. Ta konstrukcja wymagała jeszcze sporo pracy. Puławski był genialnym konstruktorem. Gdyby nie zginął w tak młodym wieku, na pewno wniósłby jeszcze większy wkład w rozwój lotnictwa. To przecież Puławski zapoczątkował produkcję samolotów serii „P”. Tacy właśnie byli pionierzy awiacji w Polsce. Gdy czyta się o ich pomysłach i brawurze, można mieć wręcz wrażenie, że byli to ludzie niemal szaleni. Słynny inżynier pilot Stanisław Wigura, który wraz z Stanisławem Rogalskim i Jerzym Drzewieckim założył zakłady RWD, był – według wspomnień kolegów – pilotem pomylonym. Ale on doskonale wiedział, co projektował. Czuł maszynę każdą cząstką siebie. Władze lotnicze skarżyły się, że startując w Warszawie, Wigura nie kołuje do strefy startu, tylko podrywa maszynę w powietrze na czterech długościach spod hangaru. A ten człowiek wiedział po prostu, co jego maszyna potrafi.

Lista innowacji w lotnictwie, które są dziełem Polaków, zdaje się nie mieć końca. Które rozwiązania zasługują na naszą szczególną uwagę?

Tak, ta lista jest bardzo długa. Z najciekawszych konstrukcji wymienię może jeszcze choćby tzw. usterzenie Rudlickiego, ponieważ było to naprawdę unikatowe rozwiązanie. Inżynier Jerzy Rudlicki postanowił zbudować statecznik nie w formie standardowego „krzyża”, tylko w układzie „V”, co przeszło do historii również jako usterzenie motylkowe. Był to skomplikowany układ, ale okazał się on wysoce funkcjonalny. Był to na tyle dobry pomysł, że Amerykanie – a przecież to oni byli mistrzami w budowie samolotów – przekonali się do niego i zastosowali go najpierw w kilku maszynach cywilnych, a następnie zaczęli go wykorzystywać w samolotach wojskowych, np. w niewidzialnym dla radarów F-117.

Cały wywiad dostępny jest w 34/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Rozmawiał: Piotr Włoczyk