Grudzień roku 1922 był, jak to zwykle u nas, parszywy. Chmurny, śnieżny i wilgotny, przez co zimno było jeszcze bardziej dokuczliwe. 9 grudnia wieczorem wokół klasycystycznego gmachu dawnego Instytutu Szlacheckiego, znajdującego się przy ulicy Wiejskiej, w którym siedzibę miały polskie Sejm i Senat, gęstniał tłum studentów i uczniów. „Precz z Narutowiczem!”, „Precz z wybrańcem Żydów!” – krzyczano. Wznoszono w górę pięści, kije i parasolki. Warszawscy zwolennicy endecji dowiedzieli się właśnie, że posłowie i senatorowie wybrali Gabriela Narutowicza na prezydenta. Zgromadzeni byli przekonani, że będą dziś w nocy świętować zwycięstwo hrabiego Maurycego Zamoyskiego. Minął pierwszy szok i teraz szykowali się do „obrony Polski przed dyktatem Żydów”.
***
We współczesnej Japonii w wielu firmach uważa się, że wykorzystanie w całości zagwarantowanego prawem urlopu jest „niegodne”. Po powrocie należy zatem przebłagać szefa i kolegów podarkami i pamiątkami przywiezionymi z dalekich stron. Prymat swoiście rozumianej etyki nad prawem stanowionym widać było też na warszawskiej ulicy w 1922 r. Nawet najbardziej sfanatyzowany endecki ulicznik nie twierdził, że Zgromadzenie Narodowe złamało prawo, wybierając Narutowicza, że złamano jakiś tryb głosowania lub zgłaszania kandydatów, sfałszowano wyniki bądź kandydat w dniu wyborów nie spełniał warunków formalnych. Ważne, że o zwycięstwie Narutowicza, obok ciemnych chłopów i lewicy, zdecydowały mniejszości narodowe, w tym najstraszniejsza z nich – Żydzi. Mowa o tych samych mniejszościach, którym konstytucja, uchwalona raptem w marcu 1921 r., również głosami endecji, nadawała pełne prawa wyborcze. Teraz, gdy mniejszości z owego prawa skorzystały, wybuchła wściekłość.
Spójrzmy na sytuację oczami przeciętnego manifestanta. W czasie zakończonej na początku 1921 r. wojny bolszewickiej Żydzi byli nadreprezentowani w czerwonym aparacie terroru, unikali służby wojskowej, w różny sposób przejawiali nielojalność wobec wojska polskiego. Wśród Żydów były jednak i sytuacje zgoła odwrotne, dało się wskazać całe grupy nastawione patriotycznie i lojalnie. Ulica nie bawiła się jednak w niuanse. Dla zgromadzonej pod Sejmem ciżby Żydzi byli wrogami jako całość. Podobnie ze stosunkiem do Ukraińców – pamiętano krwawą wojnę o Lwów, nie mówiono o Petlurze i Bezruczce.
9 grudnia manifestanci nie zamierzali wdzierać się do Zgromadzenia Narodowego, aby odzyskać „ukradzione” im protokoły czy karty do głosowania, tak jak zrobili to niedawno zwolennicy Trumpa w Waszyngtonie. Chodziło im o coś zgoła innego. Zamierzali nie dopuścić do złożenia przysięgi przez Narutowicza tudzież wymusić na nim, aby nie przyjął wyboru. Wszystko w imię oporu przed dyktatem nie tyle obcych, ile wrogich mniejszości narodowych, których Narutowicz miał być marionetką.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.