Rzeźnia pod Lenino
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Rzeźnia pod Lenino

Dodano: 

Dywizja kościuszkowska została zorganizowana wedle wzoru sowieckiej dywizji gwardyjskiej. Jaki to był wzór?

Trzeba przyznać, że najlepszy w Armii Czerwonej. Zwyczajne dywizje strzeleckie – nie mówiąc już o oddziałach obrony terytorialnej, gdzie jeden karabin przypadał na czterech żołnierzy – miały bowiem dwa razy mniej „techniki” od dywizji gwardyjskiej. Chodzi o liczbę przydzielonych armat, moździerzy, ciężkich karabinów maszynowych, ciężarówek oraz zaprowiantowania i furażu.

Czy Sowieci celowo powstrzymywali własne natarcie oraz skrócili o trzy kwadranse nawałę artyleryjską, aby Polaków zginęło jak najwięcej?

Nie sądzę. Salwy katiusz, haubic i armat polowych były silne. Tyle że Niemcy, uprzedzeni o ataku przez pojmanych przed bitwą zwiadowców, wytrzymali ostrzał – zgodnie z regulaminem walki – w drugiej linii obrony, w schronach pierwszej linii pozostawiając zaś tylko czujki. Nawet znacznie dłuższe ostrzeliwanie pustych transzei i tak nic by nie dało. Trzeba dodać, że pierwsza pozycja obronna składała się z trzech linii okopów, kilka kilometrów za nią ciągnęła się druga pozycja, a jeszcze dalej – trzecia. Siły jednej dywizji były więc zbyt małe, by myśleć o przełamaniu frontu. Polacy zdołali przejściowo zająć tylko pierwszą linię okopów z pierwszej pozycji obrony.

A może dowódcy sowieccy po prostu nie chcieli w takiej sytuacji marnować amunicji?

Sowieci nie oszczędzali amunicji, tak jak nie oszczędzali ludzi. „Ludiej u nas mnogo!” – mawiali. 12 października 1943 r. chodziło o efekt propagandowy tego, że polska dywizja zaistniała na froncie wschodnim, „walcząc u boku Armii Czerwonej”. A czy zdobędzie ten pagórek 215,5, czy nie, było im w tym przypadku obojętne. Mogła zdobywać cokolwiek innego. I tak propaganda, znajdująca się w sowieckich rękach, uczyniłaby z tego wiadomość o doniosłym znaczeniu. Zresztą – co widziałem na własne oczy – w brytyjskiej prasie pojawiła się wtedy informacja o przeprawie Polaków przez Dniepr (Poles cross the Dniper)! Tak szeroko rozlała się im rzeczułka Miereja.

Na czym polegał największy błąd Berlinga?

Berling powinien zdawać sobie sprawę z tego, jaką rolę przypisano mu do odegrania. Nie powinien na darmo marnować ludzi. Moim zdaniem zadziałało u niego – jakże częste u generałów, z Władysławem Andersem pod Monte Cassino włącznie – dążenie do „sławy wojennej”. Anders jednak przynajmniej kazał nacierać na wielką, słynną górę, na której alianci połamali sobie zęby w trzech poprzednich operacjach. Berling nacierał na pagórek wznoszący się 30 metrów nad poziomem wąziutkiej rzeczki, tak jednak zabagnionej, że wsparcie czołgów okazało się niemożliwe. Bez czołgów – jak się rzekło – niemożliwe było zaś wykonanie zadania przez piechotę.

Wspomniał pan o jeńcach, którzy uprzedzili Niemców o natarciu. Mówi się, że wśród tych dwudziestu kilku jeńców byli też tacy, którzy dobrowolnie przeszli na stronę przeciwników, bo woleli niewolę u nich niż służbę u Sowietów...

Dokładnie tak było! Niektórych ujęli Niemcy podczas zwiadu przed bitwą – podobnie zresztą kościuszkowcy złapali zwiadowców niemieckich. Tak bywa. Inni przeszli sami na stronę żołnierzy Wehrmachtu i z nimi współpracowali. Dowodem na to było nadawanie przez niemieckie megafony hymnu polskiego i wezwania do przejścia na ich stronę. I tak oto polscy żołnierze, którzy w największej tajemnicy szykowali się do szturmu, kiedy ksiądz kapelan Wilhelm Kubsz jednał ich z Bogiem, usłyszeli z wrogiej strony, że jest gotowa na ich przyjęcie. Podobnie było zresztą przed bitwą o Monte Cassino, gdy ze strony niemieckiej nadawała radiostacja „Wanda”, w której zatrudniono właśnie... kilku byłych kościuszkowców.

Uderza też wielka liczba wziętych do niewoli i zaginionych berlingowców podczas bitwy...

Z jednej strony jest to skutek wysunięcia się polskich oddziałów do przodu w stosunku do czerwonoarmiejców, którzy szybko zalegli na skrzydłach, oraz obrony przez nas do ostatka zdobytych pozycji przed kontratakami. Jednakże tak duża liczba „zaginionych” świadczy właśnie o zjawisku wybierania przez pewną część żołnierzy niewoli niemieckiej zamiast służenia Sowietom.

Czyli stosunek do służby w 1. Dywizji był podzielony. Znakomita większość żołnierzy wykazała bowiem w bitwie męstwo i pogardę dla śmierci. Tak jak w 1. batalionie mjr. Bronisława Lachowicza, który poprowadził rozpoznanie bojem. Ponad połowa jego żołnierzy poległa lub odniosła rany...

Bohaterstwo żołnierzy jest poza wszelką dyskusją. Napisałem to już – w innej książce – i zawsze powtórzę: krew Polaków przelana pod Monte Cassino jest tak samo święta jak krew przelana pod Lenino. Tutaj nie ma dwóch zdań!

Chociaż niechęć żołnierzy polskich do Sowietów, po tych wszystkich represjach, wywózkach, łagrach, była zrozumiała.

Oczywiście. Trzeba wziąć pod uwagę, że 90 proc. żołnierzy Berlinga stanowili ludzie z Kresów Wschodnich. Byli to na ogół chłopi wychowani przez Kościół, bardzo prości, w przytłaczającej większości analfabeci. W swoich wsiach nie słuchali nawet radia, bo go nie mieli. Sowieci osadzali ich albo w łagrach, albo na zesłaniu, albo w tzw. posiołkach – czyli osadach osiedleńczych, gdzie pracowali pod nadzorem. Ci, którzy przeżyli, zaznali potwornych upokorzeń, chorób, poniewierki i głodu. W licznych relacjach czytamy, że gdy ci ludzie trafili do Sielc nad Oką, gdzie organizowano 1. Dywizję, i ujrzeli sztandar biało-czerwony oraz napis „Polska”, padali na kolana i płakali. Płakali, bo wierzyli, że tu jest rzeczywiście Polska. Dawali się nabierać na narodowe symbole, nawet na tego orła bez korony i tarczy Amazonek, ową „kuricę” – potworka wymyślonego przez Janinę Broniewską (byłą żonę poety, działaczkę komunistycznego Związku Patriotów Polskich). Natomiast genialnym pomysłem ZPP było sprowadzenie do dywizji autentycznego księdza, wspomnianego Wilhelma Kubsza, zresztą przyzwoitego człowieka, „chłopa dobrego z kościami” – jak to mówią. Nie zdawał sobie on jednak sprawy z roli, jaką odgrywał. A na katolickiego księdza, mszę, spowiedź i komunię świętą nabierali się wszyscy.

Artykuł został opublikowany w 5/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.