Rzeźnia pod Lenino
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Rzeźnia pod Lenino

Dodano: 

Zdaje się, że działacze na usługach Stalina – tacy jak Wanda Wasilewska czy Włodzimierz Sokorski, którzy przemawiali do żołnierzy – wyrażali się w sposób niezwykle, jak na komunistów, stonowany?

Ależ oczywiście! Przeglądałem i dokładnie czytałem numer po numerze wydawane tam gazetki. Słowo „Stalin” padało sporadycznie, tylko z okazji publikowania rozkazów. Zdjęcia Stalina pan nie uświadczy aż do połowy października!

Czyli do bitwy pod Lenino?

Właśnie. Natomiast bez przerwy padało słowo „demokracja”. Demokracja, demokracja i jeszcze raz demokracja! Nawet nie „demokracja socjalistyczna”. Stawiam panu butelkę whisky, jeżeli w którymkolwiek z tych numerów znajdzie pan słowo „socjalizm” czy choćby najdrobniejszą wzmiankę o PGR. Jeśli więc całymi miesiącami ci chłopi byli poddawani takiej indoktrynacji przez oficerów politycznych i prasę, a także przez teatrzyk, to nie ma się co dziwić, że ich identyfikacja z wojskiem była coraz większa. Ukarano tylko pewnego żołnierza – niezbyt dotkliwie zresztą – który słuchał radia... alianckiego, sojuszniczego przecież. Bardzo oględnie mówiono o Kresach, unikano kwestii konkretnego przebiegu naszych granic wschodnich. Za to wiele można było się dowiedzieć o „powrocie do ojczyzny dawnych ziem piastowskich”, odejściu od „mitu jagiellońskiego” czy o „sprawiedliwości społecznej”. Zbrodnia katyńska była oczywiście przypisywana Niemcom. Pułkownik Leon Nałęcz-Bukojemski – wyjątkowa szmata, jeden z tych oficerów, którzy obok Berlinga podczas przesłuchań w NKWD zadeklarowali gotowość współpracy z Sowietami – napisał na życzenie swej kochanki Janiny Broniewskiej do cna kłamliwy, podły artykuł na ten temat. W duchu Ilii Erenburga wzywał do krwawej pomsty na wszystkich Niemcach, z kobietami i dziećmi włącznie. A przecież musiał wiedzieć, kto naprawdę zamordował jego kolegów w Lesie Katyńskim... Włodzimierz Sokorski już w wolnej Polsce przyznał, na konferencji w Wojskowym Instytucie Historycznym, że wiedział, kto naprawdę dokonał owej zbrodni.

Wspomniał pan wcześniej, że bitwa pod Lenino zakończyła się klęską nie tylko militarną, ale także polityczną. W świetle tego, o czym mówiliśmy przed chwilą, dla Sowietów i polskich komunistów było to polityczne zwycięstwo...

Oczywiście. Właśnie o tym mówię: wykorzystano w pełni efekt propagandowy „braterstwa broni”, „walki ze wspólnym wrogiem” i tym podobnych dyrdymałów. Natomiast z punktu widzenia polskiej racji stanu była to kompletna klęska. To samo można powiedzieć o aspekcie militarnym. Z racjonalnego punktu widzenia niewykonanie konkretnego zadania okupione ogromnymi stratami oznacza klęskę. Z punktu widzenia sowieckiego ta krwawa łaźnia spełniła swe zadanie, pozorując natarcie strategiczne z dużym rozmachem. Im więcej bijących się z zacięciem żołnierzy polskich przy tym zginęło, tym lepiej.

Przypomnijmy zestawienie strat tego „zwycięstwa” z ofiarami poniesionymi pod Monte Cassino, tak często podkreślanymi w PRL jako zbyt duże i niepotrzebne. Pod Połzuchami i Trygubowem zginęło podczas dwóch dni walk ponad 500 żołnierzy polskich, niemal 1,8 tys. zostało rannych, a z górą 750 dostało się do niewoli lub uznano ich za zaginionych. Pod Monte Cassino, gdzie boje trwały cały tydzień, dane te wynoszą: około 900 zabitych, 2,9 tys. rannych, niespełna 100 zaginionych. Jak pan skomentuje te liczby?

Cóż, w stosunku do liczebności 1. Dywizji (około 12 tys.) oraz II Korpusu (około 50 tys.) Berling stracił piątą część żołnierzy, a Anders tylko jedną dwunastą. Kiedy po bitwie pod Lenino Wanda Wasilewska zadzwoniła do Wiaczesława Mołotowa i zapytała, jakie są straty, ten jej odpowiedział: „Normalne. 20 proc”.. Dla Sowietów „20 proc”. strat było „normalne”. Ona tego nie podważała. Jednak ponieważ skalkulowała, że dla jedynej polskiej dywizji taki ubytek stawiał pod znakiem zapytania dalszy los całego przedsięwzięcia, zadzwoniła do Stalina. I to Stalin wskutek jej interwencji zakończył bitwę pod Lenino. „Stop. Wystarczy”.

Czyli Wasilewska uczyniła słusznie?

Tak jest. Niezależnie od motywów, jakie nią kierowały, przerwała dalsze wykrwawianie dywizji. To wszystko nie jest więc takie jednoznaczne, jak by się wydawało. Sporo jest momentów, na które nie zwraca się uwagi. Czytałem wspomnienia jednego z dowódców, zaproszonego, aby oglądał natarcie polskie z punktu obserwacyjnego gen. Gordowa. Siedział tam wygodnie i bezpiecznie cały sztab wraz z wieloma „gośćmi” i przez peryskopowe lornety artyleryjskie patrzył na maszerujących w śmiertelny ogień, bez krycia się, kościuszkowców. Traktowali to jak teatr za darmo. Ciekawe wspomnienie. Nigdzie z kolei nie wspomina się o oddziałach zaporowych NKWD, które rozwijano w tym czasie zawsze za plecami nacierających czerwonoarmistów, aby strzelały do wycofujących się wojsk. Niemożliwe, aby ich nie było z tyłu dywizji kościuszkowskiej. Jednak na ich ślad pod Lenino nie mogę natrafić.

Jesienią 1940 r. Wsiewołod Mierkułow, zastępca Berii, sondował przesłuchiwanych na Łubiance, wyselekcjonowanych oficerów polskich w sprawie utworzenia wojska niemającego – jak pan pisze w „Konterfekcie renegata” – „umocowania w suwerennym rządzie polskim”. Otrzymuje ich zgodę. Czy tu bierze się początek utworzenia tzw. dywizji kościuszkowskiej i postawienia na jej czele Zygmunta Berlinga?

W październiku 1940 r., już po rozstrzelaniu tysięcy oficerów polskich, Sowieci dążyli do utworzenia w oparciu o tę kadrę renegatów „dywizji polskiej” na wzór innych „nacjonalnych” dywizji, które istniały w Armii Czerwonej. Takich jak litewska, łotewska, kazachstańska i inne. Wojna z Hitlerem, układy z rządem brytyjskim, a potem polskim spowodowały utworzenie na terenie ZSRS armii Andersa, rzeczywiście podległej rządowi RP. Kiedy ta armia odeszła do Iranu, a potem Stalin wykorzystał reakcję rządu polskiego na wieść o odkryciu zbrodni katyńskiej do zerwania stosunków dyplomatycznych i otwartego postawienia na polskie marionetki komunistyczne, wróciła też koncepcja podległej mu „dywizji polskiej”. No i wezwał posłusznego mu Berlinga, a ten zdezerterował z Wojska Polskiego i objął dowództwo tej dywizji. Tak się złożyło, że dokładnie trzy lata po rozmowie z Mierkułowem poprowadził ją do rzeźni pod Trygubowem i Połzuchami, która nazwana została „zwycięstwem pod Lenino”.

Daniel Bargiełowski (rocznik 1932) – aktor, reżyser i powieściopisarz, od lat bada historię czasów II wojny światowej, penetrując archiwa krajowe oraz emigracyjne. Owocem tych badań jest m.in. „Konterfekt renegata”, będący IV (poprawionym i uzupełnionym) wydaniem biografii Zygmunta Berlinga.

Galeria:
Tak Polacy zdobywali Włochy - najlepsze zdjęcia

Artykuł został opublikowany w 5/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.