Jak to wyglądało?
Ofiarami padały głównie młode kobiety. W archiwum Memoriału znajduje się następująca relacja Taissy Michaiłowny Czokariewy, która mieszkała w wiosce położonej w pobliżu wyspy: „Złapali ją, przywiązali do topoli, obcięli jej piersi, uda, wszystko, co się da zjeść, wszystko, wszystko. Byli głodni, każdy musi jeść. Wykrwawiła się, umarła. Takie rzeczy się zdarzały. Jak się szło po wyspie, to się widziało mięso zawinięte w szmaty. Mięso człowieka, którego pokroili”. To właśnie miejscowa ludność nazwała i do dziś nazywa Nazino „wyspą kanibali”.
Zachowały się jakieś raporty medyczne potwierdzające te opowieści?
Tak. Felczerzy oglądali zwłoki i zapisywali, że część z nich miała wycięte miękkie fragmenty ciała i narządy wewnętrzne. Wątroby, serca, płuca. A w jednym przypadku nawet genitalia. Kilku kanibali strażnicy złapali nawet na gorącym uczynku, ale wypuścili ich, bo „sowiecki kodeks karny nie przewidywał kary za nekrofagię”. O poziomie felczerów niech świadczy zaś to, że uznali przypadki kanibalizmu za objaw... „ottanizmu”, czyli połączenia terminów „atawizm” i „onanizm”.
Czytaj też:
Zoologiczna polonofobia Stalina
To, co działo się na Nazino, nie było jedynym przypadkiem ludożerstwa w „raju robotników i chłopów”.
Tak. Ludzie zjadali się podczas wywołanego przez bolszewików na Ukrainie i w Kazachstanie wielkiego głodu. A wcześniej zdarzało się to podczas wojny domowej. Jacques Rossi, autor słynnej „Encyklopedii mowy Gułagu”, opowiadał mi również o tzw. krowach. Byli to młodzi więźniowie łagrów namawiani do ucieczki przez kryminalistów. Gdy cała grupa oddalała się już o wiele kilometrów od obozu i kończył się zabrany prowiant, urkowie mordowali swoją „krowę” i zjadali jej mięso. W ten sposób mogli przeżyć długie tygodnie w tajdze.
Wróćmy na Nazino. Dlaczego, gdy władze się zorientowały, że sytuacja jest tak fatalna, nie dostarczono na wyspę jedzenia, sprzętu i zaopatrzenia?
Ponieważ – tak jak mówiłem – wszystko w Sowietach funkcjonowało tylko na papierze. Zapasy miały dostarczyć statki Gosparu, czyli państwowej kompanii zajmującej się transportem rzecznym. Problem w tym, że stały unieruchomione w portach. Zamontowano bowiem w nich akurat nowe niemieckie silniki, ale nie pomyślano o kupieniu oleju rafinowanego niezbędnego do funkcjonowania tych silników. Lokalna komendantura nie miała zaś dosłownie nic. Proszę sobie wyobrazić, że cała księgowość tej instytucji była prowadzona na kawałkach brzozowej kory! Skoro więc nie było papieru, to tym bardziej nie mogło być mowy o zdobyciu jedzenia, ubrań i narzędzi dla 6 tys. ludzi.
Jak zachowywali się wobec deportowanych na Nazino strażnicy i przedstawiciele lokalnych władz?
Niezwykle brutalnie. Traktowali ich gorzej niż zwierzęta. Bili, mordowali, upokarzali, a nawet ograbiali z resztek nędznego dobytku. Obżerali się na ich oczach. Doszło do tego, że urządzali polowania na ludzi. Po prostu strzelali do tych nieszczęśników dla sportu. Wybierali takich, którzy nie umieli pływać, i kazali im wsiadać do łódek i wiosłować. Gdy docierali na środek rzeki, kazali im skakać do wody. Oczywiście ludzie ci tonęli. Na porządku dziennym były doraźne egzekucje za rozmaite „przewinienia”. W swoim żargonie strażnicy nie mówili, że pilnują deportowanych, ale że ich wypasają.
Dlaczego tak ich traktowano?
To był element komunistycznej ideologii. Propaganda sowiecka rozbudzała dziką nienawiść do „wrogów ludu”. Jeden z lokalnych bolszewickich działaczy tak mówił koledze, który starał się zdobyć dla deportowanych buty i odzież. „Towarzyszu Szpiek, nic nie rozumiecie z polityki naszego państwa. Naprawdę myślicie, że te elementy przysłano tutaj, żeby je reedukować? Nie, towarzyszu, musimy kombinować tak, żeby do wiosny wszyscy pozdychali. Sami widzicie, w jakim stanie ich się nam przysyła. Wysadzą ich na brzegu rzeki obdartych, gołych. Gdyby państwo naprawdę chciało ich reedukować, ubrałoby ich bez naszej pomocy”.
Zdarzały się ucieczki?
Tak, na ogół ludzie klecili jakieś prymitywne tratwy i starali się za ich pomocą dostać na brzeg. Byli jednak zabijani przez strażników – którzy otwierali ogień bez ostrzeżenia – albo tonęli z wycieńczenia. Na odcinku kilkudziesięciu kilometrów w dół rzeki okoliczni mieszkańcy wyławiali ludzkie ciała. Były ich setki.
Ilu ludzi zginęło na Nazino?
W ciągu kilku tygodni dwie trzecie spośród 6 tys. deportowanych. Było to na tyle szokujące nawet jak na stosunki sowieckie, że powołano w tej sprawie komisję. Stało się tak za sprawą Wasilija Wieliczkowa, partyjnego instruktora-propagandzisty pracującego w okolicy. Gdy dowiedział się o tym, co wyrabia się na Nazino, był zszokowany i napisał pełen oburzenia list do samego Stalina.
Dobry komunista?
Problem w tym, że Wieliczkowa najbardziej oburzyła nie sama zbrodnia na Nazino, ale to, że wśród wykończonych na niej ludzi było kilkudziesięciu aresztowanych przypadkowo członków partii komunistycznej. Na przykład żonie pewnego ważnego bolszewika urkowie obcięli piersi i je zjedli.
Jak zareagował Stalin na ten list?
Powołał wspomnianą specjalną komisję. Bolszewicy uwielbiali bowiem podobne rozwiązania. Mnożenie kolejnych instytucji, które miały wyjaśniać błędy poprzednich. Z prac tej komisji, która działała w drugiej połowie 1933 r., niewiele wynikło. Jedynie komendanta Nazino Cepkowa i kilku jego współpracowników zdymisjonowano i wpakowano na rok–dwa lata do łagrów. Zysk był taki, że ja – pisząc po kilkudziesięciu latach książkę o Nazino – mogłem wykorzystać wytworzone przez komisję dokumenty.
Jak skończyła się ta cała historia?
Takich miejsc jak Nazino było bardzo dużo. Setki tysięcy ludzi musiały zginąć, aby sowieckie kierownictwo przyjęło wreszcie do wiadomości, że wielki plan kolonizacji Syberii sporządzony przez Gienricha Jagodę to całkowita utopia. W końcu został on więc wyrzucony do kosza, a bolszewicy zabrali się do opracowywania kolejnych, równie zbrodniczych i równie utopijnych projektów. Tak właśnie działał Związek Sowiecki, to unikalne w dziejach świata połączenie totalitaryzmu z chaosem.
Nicolas Werth jest znanym francusko-brytyjskim sowietologiem. Napisał rozdziały poświęcone Związkowi Sowieckiemu w „Czarnej Księdze Komunizmu”. Jest dyrektorem Institut dʼHistoire du Temps Présent (IHTP) w Paryżu. Napisał między innymi „Histoire de l’Union soviétique de Lénine a Staline”, „Les Proces de Moscou (1936–1938)” i „L'État soviétique contre les paysans”. Jego najbardziej znaną książkę „Wyspa kanibali” wydało w Polsce wydawnictwo Znak.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.