Hans Marseille - hipis z Luftwaffe
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Hans Marseille - hipis z Luftwaffe

Dodano: 

Na czym konkretnie polegała ta szlachetność?

Marseille nigdy nie zestrzelił brytyjskiego pilota, który katapultował się z płonącego samolotu i opadał na spadochronie. Znany jest przypadek, gdy podleciał do straszliwie uszkodzonego brytyjskiego myśliwca i zaczął dawać znaki jego pilotowi. Następnie pomógł mu wylądować, odeskortował go na ziemię. Wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie, ale po latach opowiadali mi to piloci Luftwaffe, którzy widzieli to na własne oczy. Do legendy przeszły również słynne wiadomości, które dostarczał Brytyjczykom.

Czyli?

Otóż Marseille bardzo lubił rozmawiać z zestrzelonymi przez siebie brytyjskimi pilotami. Uważał ich za kolegów. Gdy udawało mu się wziąć przeciwnika do niewoli, zapraszał go do swojego namiotu na drinka. Wymieniał się z nim adresami i obiecywał, że odwiedzi go po wojnie. Starał się dopilnować, żeby w niewoli niczego mu nie brakowało. Następnie zaś wsiadał do samolotu, leciał nad nieprzyjacielskie lotnisko i – nie zważając na ostrzał artylerii przeciwlotniczej – zrzucał na pas startowy paczkę z listem.

Co w nim było?

Wiadomość, że taki a taki pilot aliancki został przez niego zestrzelony. Że znajduje się w niewoli i żeby jego rodzina się o niego nie martwiła. Znany jest na przykład taki jego list: „Z przykrością informujemy, że porucznik Byers został strącony 14 września przez samolot z naszej jednostki. Gdy opuszczał kokpit, był ciężko poparzony. Znajduje się obecnie w szpitalu w Darnie i wraca do zdrowia. W imieniu Luftwaffe pragniemy przekazać wyrazy ubolewania”.

Co na to wszystko dowódca Luftwaffe Hermann Göring?

Doprowadzało go to do szału. On był zdeklarowanym narodowym socjalistą. Uważał, że trzeba odrzucić stare „przesądy”, takie jak honor czy moralność. Dlatego też – delikatnie mówiąc – niemieccy piloci myśliwscy za nim nie przepadali. Mimo że Göring surowo zabronił Marseille’owi latać nad brytyjskie lotniska i zrzucać wiadomości, ten rozkazu nie posłuchał i dalej robił swoje. Sprawiło to, że Marseille był nie tylko uwielbiany przez kolegów z Luftwaffe, ale darzony również szacunkiem przez nieprzyjaciół.

W ten sposób docieramy do kwestii jego stosunku do narodowego socjalizmu.

Marseille, który był pochodzenia francuskiego – jego przodkowie byli hugenotami, którzy schronili się w Niemczech po Nocy św. Bartłomieja – tej ideologii po prostu nie znosił. Był wielkim indywidualistą, liberałem, brzydził się narodowosocjalistycznym szowinizmem. Głośno zresztą dawał temu wyraz. Uważał, że nie walczy za Hitlera, ale za ojczyznę. Hitler prędzej czy później odejdzie – mówił – ale Niemcy będą trwały.

Ze względu na swoje niesamowite wyniki szybko wzbudził jednak w Berlinie zainteresowanie.

Tak, postanowiono zrobić z niego idola młodzieży. Zaczęły pisać o nim gazety, kręcono o nim kroniki filmowe, plakaty z jego wizerunkiem wisiały w pokojach niemieckich nastolatków. Problem w tym że Marseille – jak stwierdził jeden z narodowosocjalistycznych dygnitarzy Artur Axmann – był świetnym wzorem dla niemieckiej młodzieży, ale... do momentu, gdy nie otworzył ust. To był bowiem wielki nonkonformista i buntownik, który zawsze mówił to, co myśli. W 1942 r. Hitler udekorował go Krzyżem Żelaznym z Mieczami. Gdy wrócił do Afryki, natychmiast opadli go koledzy, wszyscy chcieli wiedzieć, jakie wrażenie zrobił na nim Führer. Marseille odparł krótko: „to jakiś świr”.

Ten wyjazd przeszedł do legendy.

Ceremonia dekorowania orderem miała miejsce w Wilczym Szańcu. Marseille dopuścił się tam niesamowitego nietaktu. Otóż nie włożył galowego munduru i stanął przed Führerem w wymiętym, wiszącym na nim mundurze polowym w kolorze pustynnym. Adiutanci Hitlera nie mogli w to uwierzyć. Jeden z nich opowiadał mi, że Marseille wyglądał, jakby miał na sobie worek na pranie. Gdy ten adiutant spytał go, dlaczego tak się ubrał, Marseille odparł, że chciał, żeby mu było wygodnie...

To był chyba dopiero początek.

Marseille niesamowicie narozrabiał na uroczystym bankiecie z udziałem Hitlera, Gobbelsa i innych dygnitarzy. W pewnym momencie Göring powiedział do Marseille’a, że słyszał, iż młody pilot ma już na koncie ponad 100 zdobyczy. „Ma pan na myśli samoloty czy kobiety?” – odparł pilot. Po chwili zaś głośno, tak że słyszał to zarówno Hitler, jak i Göring, wygłosił komentarz na temat polakierowanych paznokci szefa Luftwaffe. Zasugerował, że Göring jest homoseksualistą. Marseille naprawdę nie ukrywał, że uważa Hitlera i jego ekipę za bandę klaunów.

Miał świętą rację.

O, bez wątpienia (śmiech). Szczytem wszystkiego był jednak wybryk na przyjęciu w domu przemysłowca prof. Messerschmitta. Tam z kolei oprócz Hitlera byli Himmler i Bormann. Ponieważ Marseille był znany ze świetnej gry na fortepianie, poproszono go, by dał koncert. Zaczął od klasycznych kawałków Beethovena, Brahmsa i Chopina. Wszyscy byli zachwyceni. Na koniec zaś, ku niedowierzaniu zebranych, zagrał jeden z jazzowych utworów murzyńskiego pianisty Scotta Joplina. Było to po prostu niepojęte! Jazz był przecież w Niemczech zabroniony jako „zgniła muzyka amerykańskich czarnuchów”. Hitler był wściekły i demonstracyjnie opuścił salę. „Nie mogłem uwierzyć, że ten idiota to naprawdę zrobił!” – mówił mi po latach ze śmiechem jeden ze świadków.