Legionowe Wojsko Polskie Piłsudskiego
  • Marek GałęzowskiAutor:Marek Gałęzowski

Legionowe Wojsko Polskie Piłsudskiego

Dodano: 

Te przeszło dwa lata kampanii legionowej dowiodły, że Józef Piłsudski wiódł legionistów w prawdziwy bój, zgodnie zresztą z życzeniem wyrażonym w pieśni napisanej przez legionowego oficera Bolesława Pochmarskiego:

Marsz, marsz Piłsudski
Prowadź na bój krwaw
Pod twoim przewodem
Wejdziem do Warszawy.

Brylanty i niespokojne duchy

Wyjątkowość Legionów na tle innych formacji Wojska Polskiego polegała między innymi na tym, że służyła w nich, często wśród szeregowców, silna reprezentacja inteligencji, w tym liczne grono literatów, malarzy, aktorów, a także późniejszych naukowców i przedstawicieli elity politycznej oraz wojskowej przyszłej odrodzonej Rzeczypospolitej. Byli legionistami pisarze Wacław Sieroszewski i Juliusz Kaden-Bandrowski, słynny aktor Karol Adwentowicz i najdłużej urzędujący premier polskiego dwudziestolecia międzywojennego, z zawodu lekarz, Sławoj Składkowski. Był legionistą wybitny matematyk Hugo Steinhaus i wybitny biochemik Józef Heller. I tak można by wymieniać setki nazwisk na potwierdzenie słów Urbankowskiego, „że Legiony, zwłaszcza zaś I Brygada, były formacją elitarną, bez przesady najinteligentniejszą armią świata”.

Lecz nie z samych brylantów i aniołów składały się legionowe pułki. Michał Brzęk-Osiński, jeden z wybitnych przedstawicieli obozu piłsudczykowskiego, wspominał kolegę z 1. Pułku Ułanów Władysława Beliny-Prażmowskiego, Józefa Bartosika, zawodowego przemytnika. Pewnego dnia Bartosik zniknął. Sądzono, że zdezerterował. „Tymczasem po paru dniach wrócił, prowadząc powózkę naładowaną workami owsa i skrzynkami konserw oraz dwa luźne konie. Wszystko zwędzone w austriackich taborach na rzecz pułku. Oczywiście Belina wpadł na niego z furią: »Ty kundlu!« – krzyczał. – »Ty złodzieju! Nie pytam, skąd się to wzięło, aby nie robić przez ciebie, łajdaku, kłopotów pułkowi, ale ciebie wypędzę do piechoty!«. Bartosik słuchał tego wyprężony na baczność, powtarzając: »Tak jest! Tak jest! Według rozkazu!«”.

Czytaj też:
Habsburski sen o polskiej koronie

Historia „zwędzonego” prowiantu zakończyła się ostatecznie na zamknięciu Bartosika na jedną dobę w areszcie. W niepodległej Polsce zerwał on z kryminalną przeszłością i jako osadnik wojskowy zaczął prowadzić gospodarstwo w osadzie Podrudzie w powiecie włodzimierskim na Wołyniu. Po agresji sowieckiej we wrześniu 1939 r. został uwięziony we Włodzimierzu Wołyńskim. Był jednym z niewielu, którzy przeżyli masakrę dokonaną przez NKWD na więźniach w momencie wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Następnego dnia wrócił do swojego gospodarstwa, gdzie dosięgła go śmierć z rąk Ukraińców, którzy zagarnęli je, kiedy przebywał w więzieniu NKWD.

Inaczej potoczyły się natomiast losy pochodzącego z Kielecczyzny koniokrada Józefa Jamroza, który wykorzystywał swoje umiejętności do uprowadzania wierzchowców austriackich i zręcznie wprowadzał je do stajni legionowej. Jakież było zdziwienie Kazimierza Jurgielewicza, kiedy w latach 30., jako dyplomowany pułkownik i adiutant prezydenta Ignacego Mościckiego, usłyszał na ulicy okrzyk: „Jurgiel” i pozdrowienie, na które też odpowiedział. To z grupy więźniów prowadzonych pod konwojem do najcięższego polskiego więzienia na Świętym Krzyżu wołał go Jamroz – jego dawny kolega, ułan Beliny. Bramy więzienne otworzył Jamrozowi wybuch wojny we wrześniu 1939 r. Wrócił do Kielc, by zaraz zginąć, kiedy samotnie ostrzeliwał wkraczających do miasta Niemców.

„Gra była zażarta”...

Chociaż tomik Słowackiego zabrał na wojnę nie tylko Herwin-Piątek, a kilku legionistów nosiło pseudonim Kordian, to jednak większość z nich była ukształtowana raczej przez „Trylogię” Henryka Sienkiewicza niż przez poetów polskiego romantyzmu. Nie wyobrażajmy więc sobie legionistów jako młodzieńców posępnych, egzaltowanych, pogrążonych w romantycznych obłokach. Niczym ta młodzież nie różniła się od tej, która prawie 30 lat później pójdzie do powstania warszawskiego. Grali w piłkę nożną, nie stronili od alkoholu i tytoniu, kiedy się dało, uganiali się za dziewczynami. Kochali życie, lecz nie rozumieli tej miłości jako skrzętnego doglądania codziennych spraw – wszyscy byli w tym wieku, w którym każdy powtórzyłby słowa wypowiedziane u początku nocy listopadowej, które cytuję za Jarosławem Markiem Rymkiewiczem: „Kiedy pod pomnikiem Sobieskiego [przy warszawskich Łazienkach – przyp. M.G.] zjawili się dwaj podchorążowie, Trzaskowski i Kobylański, za którymi żołnierze nieśli karabiny przeznaczone dla czekających już tam belwederczyków, niższy wzrostem z tych dwóch [...] zapytał: »Wielu was jest?«. Na co Rettel odrzekł: »Trzydziestu kilku«. A wtedy ten niższy wzrostem miał odpowiedzieć: »To i świat weźmiemy«”.

Jak więc ta miłość do życia się przejawiała, kiedy na froncie zapanował kilkumiesięczny spokój? „Placówki, alarmy, ćwiczenia, łażenie po błotach, konkurencja z bocianami, płoszenie żab i wszelakiego tałatajstwa błotnego – to nasze codzienne zajęcia” – wspominał wiosnę 1916 r. na pozycjach wołyńskich Wacław Lipiński z 5. Pułku Piechoty „zuchowatych” I Brygady. Wiało więc nudą, z którą jednak legioniści radzili sobie na różne sposoby. Jan Kruk-Śmigla zapisał pewnego kwietniowego dnia tej wiosny, że zabawa trwała od rana, a następnego dnia „tak samo pobudkę zaczęliśmy od picia i zabawy. Po południu był mecz, wieczorem zaprosiliśmy oficerów i cały sztab 2 kompanii do siebie na zabawę, która z humorem, jaki tylko legioniści mają, trwała do późnej nocy. Trunków było dosyć, tak samo rozmaitego rodzaju wędlin, marmolad, ciast i ciasteczek”.

Artykuł został opublikowany w 8/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.