Czesi ratują agentów. Przykład, z którego nie skorzystał polski wywiad

Czesi ratują agentów. Przykład, z którego nie skorzystał polski wywiad

Dodano: 

Na początku marca 1939 r. musiały one nabrać zawrotnego tempa. Zdecydowało o tym spotkanie z agentem „A-54”. 3 marca Moravec otrzymał wiadomość, że jego agent w trybie awaryjnym wywołuje nadzwyczajnie pilne spotkanie. Treść dostarczonych przez agenta informacji nie była zaskakująca, ale wiadomość o likwidacji niezależności własnego kraju musi wstrząsnąć każdym myślącym obywatelem. „A-54” albo „Karl”, jak kto woli, oświadczył krótko: „w Niemczech zapadła decyzja o zajęciu pozostałych części terytorium Czechosłowacji. Wojska niemieckie wejdą o świcie 15 marca 1939 roku. Udział w inwazji wezmą 4 korpusy armijne. Dowodzić nimi będą generałowie: von Blaskowitz, von Bock, von Leeb i von List. O godzinie 9.00 rano Praga będzie już pod całkowitą kontrolą wojsk okupacyjnych”. Nie było czasu na szczegółowe dywagacje. Uruchomienie planu ewakuacji wywiadu czeskiego musiało nastąpić bezzwłocznie. Pułkownik Moravec zapytał „A-54”, czy godzi się na dalszą współpracę, ale już na innym terenie. Agent się zgodził. Dostał dwa adresy: jeden w Holandii, a drugi w Szwajcarii. Przy pożegnaniu „A-54” wyraził tylko jedno życzenie. Prosił, aby Moravec osobiście dopilnował, by w Czechach nie pozostał ani jeden ślad jego współpracy z czeskim wywiadem. „Ma pan moje słowo honoru, że nic nie wpadnie w ręce wchodzących wojsk” – odparł płk Moravec.

Czytaj też:
Słowacka inwazja na Polskę

Po spotkaniu z agentem szef czeskiego wywiadu udał się do jedynego wysokiego rangą czeskiego oficera, któremu jeszcze częściowo ufał. Był nim pełniący obowiązki szefa Sztabu Generalnego gen. Fiala. Szef SG nie do końca dał się przekonać, że są świadkami ostatnich dni wolnej Czechosłowacji. Największym niedowiarkiem w czeskim establishmencie był minister spraw zagranicznych Chvalkovsky. Nie widział najmniejszego powodu, dla którego Niemcy mieliby okupować pozostałą część Czechosłowacji. Moravec zostawił ich wszystkich ze swoimi przemyśleniami. Umówił się natychmiast na spotkanie z brytyjskim oficerem łącznikowym „Gibbim”. Uzgodnili szczegóły przerzutu najbardziej tajnych dokumentów, a także transportu grupy najważniejszych oficerów do Anglii.

W nocy 13 marca 1939 r. do garażu w budynku zajmowanym przez czeskie służby wjechał pomalowany na ciemno samochód. Prowadził go niski i szczupły mężczyzna. Był nim mjr Gibson z ambasady Anglii w Pradze. Samochód został szybko wypełniony torbami brezentowymi, w których spoczywały dokumenty z takimi sprawami jak „A-54”. Po kilku minutach „szofer” Gibson był już w drodze do swojej ambasady. Nikt go na szczęście nie zatrzymał. Zagrożenie dla papierów pojawiło się następnego dnia. Było całkowicie niespodziewane i jego przyczyna nie została nigdy wyjaśniona. W pokoju, w którym zdeponowano dokumenty, wybuchł pożar. Na szczęście szybko go dostrzeżono i ugaszono bez uszczerbku dla brezentowych worów pełnych tajnej dokumentacji. Transport tego „skarbu” z ambasady do Londynu odbył się przy wykorzystaniu poczty dyplomatycznej. Reszta dokumentacji, zgromadzona zarówno w centrali wywiadu w Pradze, jak i w oddziałach terenowych, została, zgodnie z rozkazem płk. Moravca, spalona.

Lot w śnieżycy

Oficerowie czeskiego wywiadu mieli zostać ewakuowani na pokładzie specjalnie wyczarterowanego przez Anglików samolotu holenderskich linii KLM. Na jego pokładzie było 12 miejsc dla pasażerów. Major Gibson przewidywał, że cztery z nich zajmie płk Moravec z żoną i dwojgiem dzieci. Czeski dowódca miał inne plany. Oficerowie mieli pierwszeństwo. Nawet przed jego rodziną. Miał więc do dyspozycji 11 miejsc i wielki problem, kogo ze sobą zabrać. Wszyscy na to zasługiwali. Ostatecznie zdecydował się na następujące nazwiska: ppłk Oldrich Tichy, były zastępca Moravca, a następnie militarny attaché w Bernie; mjr Emil Strankmueller, obecny zastępca szefa wywiadu i szef Wydziału Wywiadowczego; mjr Josef Bartik, szef Wydziału Kontrwywiadowczego; kpt Jaroslaw Tauer, sekretarz, doradca i oficer do spraw finansowych; kpt Frantiszek Fryc, ekspert od spraw niemieckich oraz specjalista od kodów; kpt Josef Fort, ekspert od spraw niemieckich i specjalista w zakresie kontrwywiadu; mjr Alois Frank, ekspert od spraw niemieckich; kpt Jaroslaw Slama, prawnik i jednocześnie ekspert od spraw niemieckich; kpt Bohumil Dite, ekspert od spraw węgierskich; kpt Ladislav Cigna, specjalista w zakresie niemieckich zagadnień wojskowych; kpt Karel Palecek, specjalista od wyposażania agentów w nowe papiery identyfikacyjne.

O swoim wyborze oficerowie dowiedzieli się w ostatniej chwili, to jest 14 marca w godzinach popołudniowych, kiedy już od południa stał na lotnisku w Rużynach pod Pragą samolot KLM. Pułkownik Moravec rozmawiał krótko z każdym z nich z osobna. Wszyscy wyrazili zgodę na opuszczenie terytorium Czechosłowacji. Od tego momentu pod żadnym pozorem nie wolno im było o tym nikomu wspomnieć. Ba, nawet nie wolno im było opuścić gmachu Sztabu Generalnego. Na lotnisko mieli pojechać tak, „jak stali”. Każdy z nich dał słowo honoru. Jedynie płk Moravec pojechał pożegnać się z rodziną. Wyjaśnił, że musi na krótko służbowo wyjechać na Morawy. Wychodząc z domu, zabrał ze sobą kilka koszul i szczoteczkę do zębów.

Czytaj też:
Zajęcie Zaolzia - czeski błąd II RP

Na lotnisko dotarli w kilku grupach. Zarówno nad Pragą, jak i nad terytorium Niemiec, przez które prowadził korytarz powietrzny do Amsterdamu, szalała burza śnieżna. Znając po części powagę sytuacji, holenderska załoga zdecydowała się na lot w tych ekstremalnych warunkach. Ostatecznie wyjeżdżało z płk. Moravcem 10 oficerów. Jeden z wybranych, kpt Dite, przebywał służbowo na Słowacji. Pilnie wezwany do Pragi nie zdołał dojechać na czas. W trakcie jazdy samochodem w burzy śnieżnej miał wypadek. Podczas lotu pasażerowie i załoga samolotu kilkakrotnie przechodzili ciężkie chwile. Samolot walcząc z nawałnicą, co jakiś czas gwałtownie opadał, by po chwili powrócić do swojego pułapu przelotowego. Szczęśliwie wylądowano w Amsterdamie, skąd po krótkim postoju wszyscy odlecieli do Londynu. Bardzo wcześnie rano byli na miejscu.

Pierwszą noc na wygnaniu spędzili w hotelu Victoria. Następnego dnia z porannych gazet londyńskich dowiedzieli się o okupacji swojego kraju przez Niemcy. Poniżej znajdowała się wzmianka o dziwnej, bardzo tajemniczej grupie, która dotarła wczoraj z Czech do Londynu. Spekulowano, kim są ci nieznani osobnicy. Skłaniano się ku wersji mówiącej o tym, że byli oni specjalistami z zakładów Skoda w Pilźnie, którzy uciekli w ostatniej chwili, zabierając ze sobą rysunki najnowszych modeli broni. Wszędobylscy fotoreporterzy sfotografowali czeskich uciekinierów w ich hotelu w Londynie. Dzień później czeska prasa niemieckojęzyczna zaprezentowała ich twarze czytelnikom w Czechosłowacji. Tą drogą rodziny uzyskały informacje o miejscu pobytu ich ukochanych.

Żona na „Batorym”

Tuż za zajmującymi Pragę wojskami liniowymi wkraczali funkcjonariusze Abwehry z jej szefem, adm. Canarisem na czele. Admirał osobiście udał się do siedziby czeskiego wywiadu. Zażądał wydania wszystkich dokumentów oraz kluczy do sejfów. Jeden z niewielu oficerów, którzy pozostali w budynku, oświadczył Canarisowi, że wszystko zostało zniszczone. Stojący obok admirała kpt. Abwehry Bulang wygłosił krótki komentarz: „Tego się spodziewaliśmy. Sami zrobilibyśmy to samo”.

Korzystając z wcześniej rozdysponowanych na konta w zagranicznych bankach w Genewie, Sztokholmie, Hadze, a także w Warszawie sum będących częścią funduszu operacyjnego, a także pieniędzy zabranych przez Moravca z Pragi (samolotem w walizce wiózł 200 tys. marek niemieckich oraz 100 tys. guldenów holenderskich), czeski wywiad jako pierwszy podjął walkę z Niemcami spoza własnego terytorium.

Rodziny oficerów, którzy tak nagle opuścili Czechosłowację, dotarły do Anglii przez Polskę. Zdążyły przed wybuchem wojny. Żona płk. Moravca wraz z dziećmi dzięki pomocy czeskich oficerów ukrywających się w strukturach czeskiego podziemia po dotarciu do Polski przez pewien czas mieszkała w Warszawie. W lipcu 1939 r. na pokładzie naszego liniowca „Batory” udającego się w rejs do Nowego Jorku przybyła do Kopenhagi. W porcie rodzinę powitał osobiście płk Moravec.

Marian Zacharski

Artykuł został opublikowany w 3/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.