Zuluskie dzidy gromią imperium
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Zuluskie dzidy gromią imperium

Dodano: 

Lord generał

Głównodowodzący w Afryce Południowej gen. Frederick baron Chelmsford dysponował ośmioma batalionami regularnej piechoty brytyjskiej wraz z kilkoma bateriami artylerii, ochotniczymi oddziałami kolonistów oraz oddziałami tubylców, których wartość bojowa była wątpliwa. Dalsze wydarzenia potwierdziły najgorsze przeczucia z nimi związane, gdyż na widok Zulusów, których się panicznie bali, po prostu uciekali, rzucając broń i nie słuchając rozkazów wydawanych przez białych dowódców. Chelmsford podzielił wojsko na pięć kolumn, z których główna przeprawiła się brodem Rorke’a (Rorke’s Drift) przez Rzekę Bawołu (Buffalo River) – odnogę Tugeli – stanowiącą granicę z Zululandem, a następnie maszerowała na wschód w kierunku Ulundi, aby zająć ów królewski kraal. Druga kolumna maszerowała w tym samym kierunku po przekroczeniu w innym miejscu rzeki Tugela. Po drodze miała zająć Eshowe. Również na Ulundi posuwała się trzecia kolumna z północnego zachodu. Pozostałe zgrupowania zabezpieczały ten koncentryczny atak na królewską siedzibę, broniąc brodów i dróg prowadzących na własne terytorium.

Główną kolumną dowodził ppłk R.T. Glynn, mając pod komendą dwa bataliony 24. Pułku, baterię artylerii (sześć dział siedmiofuntowych i dwie wyrzutnie rakiet), kompanię saperów, trzy szwadrony lokalnej kawalerii, dwa bataliony tubylczej piechoty, 300-osobowy oddział tubylczej jazdy i kompanię tubylczych saperów. Siły te liczyły 20 oficerów sztabowych, 132 artylerzystów 1275 białych piechurów, 320 białych kawalerzystów oraz 2566 czarnoskórych piechurów, saperów i kawalerzystów. Tak więc białych było mniej niż czarnych, mniej więcej dwie piąte. W kolumnie posuwało się ok. 300 zaprzęgów z zaopatrzeniem, 1,5 tys. wołów, juczne konie i muły, no i kilka setek pracujących przy nich ludzi. Największym obciążeniem miał się jednak okazać sam lord Chelmsford, który w praktyce dowodził największym zgrupowaniem najezdniczych wojsk.

On też – gdy 12 stycznia 1879 r. sforsował z wojskiem Buffalo River i po 10 milach dotarł 20 stycznia na kamieniste wzgórze Isandlwana – postanowił rozbić tam obóz zaczepno-obronny i czekać w nim na nadejście głównych sił zuluskich. Znając agresywną taktykę Zulusów, zamierzał wybić ich podczas ataku ogniem karabinów kal. 11,45. Być może gdyby wystarczyło mu cierpliwości i rozwagi, plan ten udałoby mu się zrealizować, ale nie docenił czarnego przeciwnika, gdy nie tylko wysłał zwiad 200 tubylczych wojowników pod dowództwem mjr. Johna Dartnella, lecz także pchnął ich śladem aż 1,8 tys. tubylców dowodzonych przez ppłk. Ruperta Lonsdale’a. Kiedy dowiedział się, że zwiad odkrył równe liczebnie zastępy Zulusów, zamiast wycofać już wysłane oddziały, kazał ruszyć z obozu 2. Batalionowi 24. Pułku i sam stanął na czele odsieczy (znów deprecjonując ppłk. Glynna). Co prawda wysłał rozkaz, aby dołączyło pod Isandlwanę 600 piechurów i 300 jeźdźców tubylczych spod brodu Rorke’a wspartych baterią rakiet, ale fakt pozostaje faktem – w obozie pod rozkazami ppłk. Henry’ego Pulleine pozostało mniej obrońców niż żołnierzy wysłanych w busz.

Tymczasem pod Isandlwanę podeszła główna armia Zulusów, którzy śledzili od paru dni i doskonale znali ruchy przeciwnika. 24 tys. wojowników starło się tu z 750 białymi żołnierzami i 620 tubylcami pod komendą kolonialną. Było to 22 stycznia 1879 r. Tego samego dnia Zulusi zatrzymali drugą kolumnę najeźdźców pod Inyezane koło Eshowe.

Bitwa pod Isandlwana

W nocy z 21 na 22 stycznia Zulusi skrycie podeszli pod obóz, a o godz. 8 zaatakowali, gdy wreszcie odkryto ich obecność. Sprzyjały im trzy okoliczności. Po pierwsze, Pulleine ustawił zbyt długą, 1600-metrową, a przez to płytką i pozbawioną silnego odwodu, linię obrony. Po drugie, wozy z amunicją stały nazbyt daleko od strzelców, a szybkostrzelne martini-henry zużywały tyle amunicji, że w krytycznym momencie bitwy żołnierze nie mieli czym strzelać. Po trzecie wreszcie, odsiecz spod brodu Rorke’a wprawdzie nadeszła na czas, ale niemal natychmiast udała się dalej, do gen. Chelmsforda. Stało się tak m.in. dlatego, że dowódcy angielscy – nawet Pulleine! – przez pierwsze dwie godziny lekceważyli przeciwnika i nie zdawali sobie sprawy, że mają do czynienia z jego głównymi siłami. Sam Zaś Chelmsford, gdy usłyszał o ataku, popatrzył przez lornetkę, a ponieważ nie zauważył niczego szczególnego (jakby mógł cokolwiek ujrzeć z dużej odległości w górzystym terenie!), uznał, że to jakieś pozorowane natarcie.

A Zulusi, gdy sformowali około południa szyk bawolego łba o długości 6 km i głębokości 12 wojowników, zaatakowali z furią, nie bacząc na kule, które z łatwością przebijały ich tarcze i kładły pokotem szereg za szeregiem. Jeśli któryś się cofnął, padał zabity na miejscu przez dowódcę. Ich potworny wygląd i wycie, a także szaleńcza determinacja w boju przyniosły w końcu taki skutek, że czarnoskórzy żołnierze kolonialni po pierwszych godzinach boju uciekli z powierzonych im stanowisk. Ponieważ zaś stali między obydwoma skrzydłami utworzonymi przez sześć kompanii brytyjskich, cały szyk zaczął się kruszyć. Pomoc przyniosły działa, część sił Durnforda, która zetknęła się z jednym rogiem bawolego łba i cofnęła się do pozycji pod Isandlwaną, i męstwo jeźdźców z plemienia Basutów, którzy okazali się prawdziwymi wojownikami.

Czytaj też:
Brytyjczycy stworzyli obozy koncentracyjne dla burskich kobiet i dzieci

I właśnie wtedy, gdy zdawało się, że obrona karnych, wspaniale wyćwiczonych żołnierzy brytyjskich się powiedzie, zaczęło brakować amunicji. Gdy Zulusi zorientowali się, że ogień wroga staje się sporadyczny, zaatakowali ze wzmożoną siłą. Tym razem nic nie mogło ich zatrzymać. Brytyjczycy bronili się w grupach jakiś czas bagnetami. Opór tych niedobitków wojownicy Catewayo przełamali, obrzucając ich trupami poległych kolegów. Uratowało się 350 obrońców. Zginęło 1329, w tym 599 żołnierzy 24. Pułku. Ich głowy oderżnięto, a tułowia rozpruto, wypuszczając tym sposobem duchy poległych. Zginęło od 2 tys. do 3 tys. Zulusów, a trzykrotnie więcej zostało rannych. To była największa klęska, jaką nowoczesna armia brytyjska poniosła z „dzikimi” ludami podbijanych krajów.

Nauka Isandlwany nie poszła w las. W tych dniach zarówno obrońcy brodu na Rzece Bawolej, jak i zajętego przez inną kolumnę Eshowe potrafili odeprzeć zajadłe ataki Zulusów. A latem, korzystając ze znacznych posiłków przysłanych z upokorzonej metropolii, Zulusi ponieśli klęskę w rozstrzygającej bitwie, stracili Ulundi, a w końcu też Catewayo, który dostał się do niewoli. Jednak imperium białych, choć zniszczyło imperium czarnych, postąpiło z nimi – jak to miało we zwyczaju – celowo i mądrze. W końcu powierzyli zwierzchnictwo nad plemionami zuluskimi samemu… Catewayo. I mieli spokój. Natomiast lordowi Chelmsfordowi, który wprawdzie zrehabilitował się latem 1879 r. ostatecznym zwycięstwem nad armią zuluską, a nawet dostał wyższą szarżę, nigdy nie powierzono już dowództwa całej armii.

Galeria:
Plaże II RP
Artykuł został opublikowany w 12/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.