Pierwszą wyprawę krzyżową, zakończoną w 1099 r. utworzeniem Królestwa Jerozolimskiego, opisaliśmy w poprzednim numerze. Zwierzchnictwo króla jerozolimskiego uznawali władcy jeszcze trzech państewek utworzonych w Lewancie – hrabiowie Edessy oraz książęta Trypolisu i Antiochii. Były to klasyczne państwa feudalne z systemem lennym, a ich baronowie konkurowali ze sobą – podobnie jak w Europie. W pierwszej połowie XII w. poszerzali jednak granice i panowali nad terytorium rozciągającym się szerokim pasem od Bejrutu do Gazy, i dalej na południe przez pustynię aż do portu Ejlat nad Morzem Czerwonym. Ludność liczyła blisko pół miliona. Byli to katolicy (120 tys.) oraz muzułmanie, żydzi, Samarytanie i chrześcijanie wschodni.
Obronę tych posiadłości wspierali liczni rycerze – pielgrzymi przybywający do Grobu Pańskiego oraz zakony rycerskie: templariuszy, joannitów i Krzyżaków. Zakonnicy ochraniali i leczyli pielgrzymów, a także strzegli granic w zamkach twierdzach. Zarówno trwanie i rozwój państw łacińskich, jak i powodzenie wypraw wojennych ułatwiało rozbicie świata islamu na szyickich Fatymidów rządzących Egiptem oraz sunnickich Turków Seldżuków z Aleppo, Mosulu i Damaszku. Łacinnicy potrafili wykorzystywać sytuację, podburzając jednych muzułmanów przeciw drugim.
Do czasu jednak. Już po półwieczu od zdobycia Jerozolimy doszło do drugiej wyprawy rycerzy krzyżowców. Wezwał do niej Bernard z Clairvaux, a ogłosił ją papież Eugeniusz III, ponieważ muzułmanie zdobyli Edessę i zagrażali innym łacinnikom w Ziemi Świętej. W latach 1147–1149 wyprawili się tam królowie: niemiecki Konrad III i francuski Ludwik VII. Sromotne klęski w walkach z Turkami były szokiem dla chrześcijaństwa, przekonanego do tej pory o swej militarnej wyższości i spełnianiu woli bożej. Po raz pierwszy za wyprawy krzyżowe uznano też zbrojne wyprawy przeciw Maurom na Półwyspie Iberyjskim (z pewnym sukcesem) i Słowianom między Łabą a Odrą, gdzie zresztą się okazało, że Sasi bardziej chcą podbić tamtejsze plemiona, niż je „nawrócić lub zgładzić”, jak chciał Bernard. Obalenie posągu Świętowita w Arkonie na słowiańskiej Rugii udało się dopiero 20 lat później duńskiemu biskupowi Absalonowi.
Czytaj też:
Kłamstwo „Imienia Róży”. Jak sfałszowano historię inkwizycji
Do niepowodzeń łacinników na Bliskim Wschodzie przyczynił się władca Turków mosulskich Nur ad-Din (rządził w latach 1146–1174). Podporządkował on sobie prawie całą Syrię i dążył do zajęcia Egiptu, co doprowadziło do walk z królem jerozolimskim Amalrykiem I, który słusznie obawiał się powstania tak wielkiej potęgi w regionie. Jednak zwycięstwo przypadło Turkom. Na dodatek pojawił się wśród nich młody, wielce obiecujący Jusuf Salah al-Din, którego imię mieli później czcić muzułmanie i ze zgrozą wspominać chrześcijanie. W naszej tradycji to imię brzmi: Saladyn.
Sułtan Saladyn
Jusuf Salah al-Din pochodził z kurdyjskiego klanu, którego członkowie zdobyli wysoką pozycję na dworze Nur ad-Dina. Ojciec Ajjub został namiestnikiem Damaszku, a brat Szirkuh otrzymał zdobytą od krzyżowców Edessę. Jusuf słynął z religijności, pracowitości i ascetycznego życia. Pieniądze rozdawał – zwłaszcza na sztukę i medycynę. Kilka monet, jakie odkryto w jego skarbcu po śmierci (1193), nie wystarczyło nawet na godny pochówek. Chętnie czytał i rozprawiał z uczonymi, których wolał od wojowników.
Jednak w 1167 r. przyczynił się do zwycięstwa nad połączonymi siłami frankijsko-egipskimi w bitwie pod Al-Babajn, gdzie przemyślnymi manewrami wpędził przeciwników w zasadzkę. Przez 75 dni potrafił potem utrzymać garnizon Aleksandrii mimo braku żywności oraz szturmów Amarlyka. Podczas negocjacji zakończonych krótkotrwałym rozejmem Jusuf starał się poznać rycerzy chrześcijańskich, z którymi rozmawiał przyjaźnie i bez uprzedzeń. Po wznowieniu wojny Szirkuh wkroczył do Kairu (1169), gdzie został wezyrem.
I właśnie ten urząd odziedziczył jeszcze w tym samym roku po śmierci brata Saladyn. Przyjął godność od kalifa – sunnickiego Fatymidy – dowodząc zarazem armią szyickiego Nur ad-Dina. Kiedy dwa lata później zmarł bezdzietnie ostatni kalif Fatymidów, Saladyn przejął pełną władzę nad Egiptem, a po kolejnych dwóch latach przejął dziedzictwo po zmarłym Nur ad-Dina. Wkrótce zajął wszystkie posiadłości dawnego protektora, a jego władzę nad rozległym państwem obejmującym Egipt i Syrię uznał kalif Bagdadu, przyznając mu tytuł sułtana. Z taką potęgą jak ta Saladyna nie zetknęli się jeszcze władcy chrześcijańskich państewek bliskowschodnich.
Panowie z Lusignan
Do konfliktu z potężnym sułtanem dali powód (pretekst?) przedstawiciele wielkiego francuskiego rodu Lusignan z Poitou: senior Zajordanii Renald de Châtillon wspierany przez mistrza templariuszy Gérarda de Rideforta. Zwłaszcza Renald był nieobliczalny w prowokacjach wobec Saladyna, napadając na muzułmanów i traktując ich z niebywałym okrucieństwem. Kiedy zaatakował pielgrzymów zmierzających do Mekki, sułtan poprzysiągł mu zemstę i ogłosił się przewodnikiem świętej wojny przeciwko niewiernym Frankom.
Panowie z rodu Lusignan niedawno przybyli do Ziemi Świętej i spragnieni byli boju i łupów, natomiast ci, których rody żyły tu od kilku już pokoleń, opowiadali się za sojuszem z Bizancjum i nie chcieli prowokować muzułmańskich sąsiadów. Zwani pullanami, skupili się wokół hrabiego Trypolisu Rajmunda III. Sytuację skomplikowała śmierć króla Jerozolimy Baldwina IV, rozsądnego i dążącego do pokoju. Mimo młodego wieku i trądu, który od dziecka go trawił, potrafił jednak przeciwstawić się Saladynowi i nawet pokonał jego przeważające siły w bitwie pod Montgisard (1177). Pięć lat później po kolejnych prowokacjach Renalda de Châtillona skutecznie odpierał odwetowe ataki muzułmanów. Jednak rok później trąd całkowicie go obezwładnił, a w 1185 r. spowodował jego śmierć.
Rychło umarł też jego chorowity siedmioletni siostrzeniec, a regentowi Rajmundowi nie udało się wprowadzić na tron jego matki Sybilli. Wojownicze stronnictwo, wspierane przez hierarchów Kościoła i templariuszy, doprowadziło wbrew prawu do powierzenia korony jej mężowi Gwidonowi (oczywiście z Lusignan), miernocie bez własnego zdania. Oburzony Rajmund wrócił do Trypolisu. Odmawiano złożenia hołdu lennego Gwidonowi. Królestwo Jerozolimskie znalazło się w kryzysie tym większym, że kolejne grabieże Renalda przybliżyły widmo nowej wojny.
1 maja 1187 r. doszło do incydentu, który na nowo zjednoczył siły Królestwa Jerozolimskiego. Związany traktatem z Saladynem hrabia Rajmund zezwolił na przejazd przez Galileę arabskiego podjazdu pod wodzą Al-Afdala, syna sułtana. Przy źródle Cresson na mających ogromną przewagę Arabów natknęło się poselstwo jerozolimskie – z mistrzami templariuszy i joannitów – zmierzające akurat na negocjacje do Tyberiady. Joannita Roger de Moulins wraz z marszałkiem templariuszy Jakubem de Maillym odradzali walkę, ale mistrz templariuszy Gérard de Ridefort zarzucił im tchórzostwo. Obrażony marszałek odpowiedział: „Ja zginę w bitwie, jak przystało na dzielnego męża. To ty, panie, uciekniesz jak zdrajca”. No i wykrakał. Z masakry, jaką zakończył się atak łacinników, uszło z życiem zaledwie trzech z nich, w tym właśnie Gérard. A Rajmund III, czując się odpowiedzialnym za śmierć mężnych rycerzy spod Cresson, pojednał się z królem Gwidonem.
Dwie armie
Wiosną 1187 r. Saladyn ściągnął pod Damaszek 40-tysięczne wojska ze swego całego państwa; Turków, Arabów, Kurdów, Egipcjan... Byli to przede wszystkim jeźdźcy uzbrojeni w łuki kompozytowe (refleksyjne), które już od pierwszej wyprawy krzyżowej najbardziej dawały się we znaki chrześcijanom. Strzałem z nich można było przebić kolczugę z odległości 200 metrów. Wojownicy władali też bułatami – mieczami z niezrównanej stali damasceńskiej, jednocześnie sprężystej i twardej, oraz maczugami i toporami. Przybyło około 12 tys. ciężkiej jazdy, w tym elitarne oddziały mameluków, którzy opancerzeniem nie ustępowali rycerzom z Zachodu. Około 8 tys. liczyła wyszkolona piechota.