PIOTR WŁOCZYK: „Wśród niezliczonych zbrodni popełnionych przez Niemców podczas reżimu narodowosocjalistycznego morderstwa w piwnicy szkoły przy Bullenhuser Damm są szczególnie haniebnym, szokującym i niezrozumiałym czynem” – mówił w 2022 r. prezydent RFN Frank-Walter Steinmeier. Dlaczego ta grupa 20 żydowskich dzieci została zabita w tak makabrycznych okolicznościach?
KRZYSZTOF DROZDOWSKI: Pytanie „Dlaczego?” towarzyszyło mi w trakcie całego procesu pisania tej książki. „Bo mogli” – to najbardziej banalna, ale jednocześnie najbardziej dramatyczna odpowiedź, jaką można dać. Niemcy mogli zabić te dzieci, bo byli pewni, że nie spotka ich za to żadna kara, mieli też przeświadczenie, że robią coś dobrego dla swojej ojczyzny. Pomimo wielu okrucieństw, do których doszło w trakcie wojny i które opisuję w mojej książce, ta zbrodnia wydaje mi się najgorsza. I tu w pełni się zgadzam ze słowami prezydenta Steinmeiera.
Do czego Niemcy wykorzystali te dzieci?
Wszystko zaczęło się od dr. Kurta Heissmeyera, niemieckiego lekarza SS i członka elity medycznej III Rzeszy, marzącego o zdobyciu tytułu profesora za sprawą badań nad gruźlicą. Heissmeyer, nie mając żadnego naukowego przygotowania w zakresie badań nad tą chorobą, opracował własną teorię. Jego zdaniem gruźlica miała być chorobą głównie dziedziczną, a nie zakaźną. Wierzył, że uda mu się ją zwalczyć poprzez sztuczne wywoływanie odporności u osób zdrowych. W celu „udowodnienia” swoich pseudonaukowych tez potrzebował do eksperymentów żywych ludzi, najlepiej dzieci, które były całkowicie bezbronne.
Heissmeyer infekował je żywymi prątkami gruźlicy, które wstrzykiwał im w płuca, węzły chłonne i mięśnie ramion oraz klatki piersiowej. Nie stosował przy tym żadnych środków znieczulających ani leków. Dzieci cierpiały, chorowały, miały gorączkę, kaszel, duszności, pojawiały się rany i ogromny ból... Ich organizmy wyniszczała nie tylko choroba, lecz także głód, stres i izolacja. Pod koniec kwietnia 1945 r., gdy zbliżała się już Armia Czerwona, Niemcy dzieci najpierw uśpili, a następnie powiesili.
Okrutne eksperymenty dokonywane w Auschwitz są dosyć dobrze znane opinii publicznej. Czy inne niemieckie obozy „dorobiły się” swoich własnych doktorów Mengele?
Niemal w każdym obozie dochodziło do różnych eksperymentów i doświadczeń na ludziach. Jednakże tylko w kilku z nich, m.in. w Auschwitz, Dachau i Buchenwaldzie, eksperymenty były prowadzone oficjalnie na zlecenie SS lub Luftwaffe. Przykładowo w Stutthof również dochodziło do pewnych eksperymentów, ale przeprowadzali je na własną rękę służący tam lekarze. Ci medycy dowiadywali się o różnych eksperymentach w trakcie organizowanych co pewien czas specjalnych konferencji i sami chcieli włączyć się do „badań”. Pamiętajmy, że wówczas praktycznie otwarcie omawiano w niemieckim środowisku medycznym przeróżne badania prowadzone na „obiektach”. Tak właśnie nazywano ofiary eksperymentów, bo przecież Niemcy uważali, że Słowianie czy Żydzi to właściwie zwierzęta, i odmawiali im ludzkich przymiotów. Tak więc inne obozy również miały swoich doktorów Mengele. Chociaż ja osobiście uważam, że nie powinniśmy ich w ten sposób określać. Przez to, że mówimy, iż jakiś lekarz był np. Mengele z Dachau, to gdzieś rozmywa się jego nazwisko, a co za tym idzie – jego osobista odpowiedzialność.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.