W skierowaniu jako przyczynę podano... „układanie antysowieckich piosenek”. Za wszelką cenę chciałem mu pomóc, dowiedzieć się, co się z nim dzieje, ale nikt nie mógł się z nim widywać. Wyjątku nie zrobiono nawet dla jego żony.
Byłem wtedy młody, miałem 23 lata, więc pomyślałem, że najlepiej będzie, jeżeli... po prostu do niego pojadę. Było to o tyle łatwe, że pracowałem wówczas w pogotowiu ratunkowym w Moskwie. Kilka dni po zatrzymaniu Piotra pojawiłem się w szpitalu psychiatrycznym nr 14 na Kaszyrce w białym kitlu i ze stetoskopem przewieszonym przez szyję.
To przy okazji tej wizyty zyskał pan wśród moskiewskich dysydentów przydomek „Stirlitz”?
Tak, ale to był oczywiście przyjacielski żart (śmiech). Gdyby nie wszyscy kojarzyli tę postać, to wyjaśnię: Stirlitz był głównym bohaterem sowieckiego serialu szpiegowskiego „Siedemnaście mgnień wiosny”. Wychodził bez szwanku nawet z najgorszych opresji i dlatego stał się wdzięcznym tematem kawałów.
Pracownikom szpitala naopowiadałem, że Piotr Starczik był niedawno moim pacjentem, ale nie wpisałem do papierów wszystkich jego danych i będę miał kłopoty u przełożonego, jeżeli szybko tego nie wyprostuję. Miałem przy sobie kartę wezwania karetki, więc wszystko to wyglądało całkiem profesjonalnie. Personel uwierzył mi i po chwili przyprowadzili do mnie Piotra Starczika. W tym momencie jednak cała operacja legła w gruzach.
Jak pana zdemaskowali?
Nie było to trudne, ponieważ Piotr, mimo że starałem się zachowywać nad wyraz oficjalnie, bardzo się ucieszył na mój widok i od razu krzyknął: „Saszka, to ty?”. Zdążyłem mu tylko powiedzieć, że staramy się mu pomóc, a on przekazał mi, że na razie go nie męczyli.
Jak się skończyła dla pana ta historia?
Na moje szczęście personel szpitala uznał, że nie ma co robić z tego afery, żeby nikt się nie dowiedział o ich kompromitacji i po prostu mnie stamtąd wyrzucili.
To jednak nie był jeszcze koniec tej sprawy. Szybko powstał komitet społeczny „Uwolnić Piotra Starczika!”. Piotr wyszedł po trzech miesiącach, ale doszliśmy do wniosku, że trzeba powołać specjalną komisję, która systemowo zajęłaby się obroną ludzi bezprawnie zamykanych przez władze w psychuszkach.
W ten sposób powstała Komisja Robocza do Badań Wykorzystywania Psychiatrii do Celów Politycznych.
Komisja powołana została w styczniu 1977 r. przy Moskiewskiej Grupie Helsińskiej. Śledziliśmy los więźniów politycznych osadzonych w psychuszkach i pisaliśmy do władz listy protestacyjne. Raz na dwa miesiące wydawaliśmy biuletyn, w którym opisywaliśmy kolejne nadużycia psychiatryczne. Nasze ustalenia przekazywane były na Zachód, mówiono o tym w Radiu Wolna Europa i w Radiu Swoboda.
Co było waszym największym sukcesem? Potępienie sowieckich metod na Światowym Kongresie Psychiatrów w Honolulu we wrześniu 1977 r.?
To, co się stało w Honolulu, było oczywiście bardzo ważne. Myślę jednak, że naszym największym sukcesem było przyciągnięcie do nas kilku uczciwych sowieckich psychiatrów, którzy zdecydowali się podjąć z nami współpracę i wejść w skład specjalnych komisji. Z ponad 50 przebadanych w ten sposób osób jedynie dwie trafiły potem do szpitali psychiatrycznych – jedna była faktycznie chora, a druga jeszcze w trakcie badań zrezygnowała, pozbawiając się w ten sposób ochrony.
KGB śledziło każdy nasz krok i wiedziało, że wszystkie prace komisji trafiały potem do King’s College London. Nie kryliśmy przed władzami, że jeżeli kogokolwiek wsadzą do psychuszki, to wyniki badań zostaną upublicznione przed całym światem. KGB na wszelki wypadek wolało więc w takich przypadkach korzystać ze „zwykłych” więzień zamiast z psychuszek. To była realna ochrona.
Gwoli ścisłości dodajmy, że zaprzęganie psychiatrii do walki politycznej nie było wymysłem stricte sowieckim.
Rzeczywiście, pojedyncze przypadki zdarzały się już na początku XIX w. Znany przypadek to uznanie za wariata Piotra Czaadajewa, rosyjskiego filozofa. W tamtych czasach jednak, w przeciwieństwie do czasów sowieckich, nie było to narzędzie do prowadzenia systemowej walki z opozycją. Na początku rządów bolszewików również sporadycznie wykorzystywano psychiatrię. Najgłośniejsza była sprawa Marii Spirydonowej, liderki SR-owców. Leninowi nie wypadało jej rozstrzelać ani wsadzić do więzienia, więc umieszczono ją w tzw. sanatorium psychiatrycznym pod Moskwą.
Paradoksalnie do lat 50. znalezienie się w zakładzie psychiatrycznym było zbawieniem. W państwie Stalina nie było bowiem niczego gorszego od łagrów. System psychiatrii represyjnej zaczął się kształtować na dobre na przełomie lat 1950/1960. ZSRS nie był wyjątkiem: psychiatrię wykorzystywano do walki z dysydentami – oczywiście na mniejszą skalę – również na Kubie, na Węgrzech i w Rumunii.
Dziś już rosyjska psychiatria jest wolna od tych nadużyć?
Niestety, wciąż zdarzają się nadużycia, ale są to tylko pojedyncze osoby. Po nagłośnieniu tych spraw są one szybko wyjaśniane. Ten systemowy koszmar skończył się wraz z upadkiem ZSRS.
W 1979 r. ukazała się pańska książka „Medycyna karna”, opisująca szczegółowo omawiane przez nas zjawisko. W normalnym kraju za publikację ujawniającą państwowe zbrodnie tego kalibru zostałby pan pewnie obsypany nagrodami. Co pan dostał za to w Związku Sowieckim?
Czytaj też:
To dlatego Putin zabił mi przyjaciela. Brutalna prawda o śmierci Litwinienki
Dwa wyroki: pięć lat zesłania do Ust'-Niery w Jakucji, a następnie trzy i pół roku łagrów.
Poznał pan tam dobrze, co to zimno, głód, izolacja w karcerze, a także gruźlica...
… ale mimo wszystko los skazanych na uwięzienie w psychuszkach był dużo gorszy. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
W pańskich wspomnieniach uderzający jest fragment poświęcony rozbiciu przez milicję nabożeństwa baptystów, czego był pan świadkiem. Baptyści nie przestawali się modlić nawet, gdy jeden po drugim byli wyprowadzani przez milicjantów. Z tego opisu można wywnioskować, że wywarło to na panu piorunujące wrażenie. To dla pana najlepszy symbol niezłomności z tamtych czasów?
Ma pan rację, to było poruszające, ale w tamtych czasach tyle się działo, że takich przejawów prawdziwej siły widziałem więcej. Nigdy nie zapomnę o Władymirze Szelkowie, liderze adwentystów w ZSRS. Ten człowiek z powodu przywiązania do swojej wiary większość życia spędził w więzieniu. Pod koniec lat 70. został ponownie aresztowany. Miał wówczas ponad 80 lat... W łagrze w Jakucji trafiłem do tej samej sali szpitalnej, w której leżał Szelkow.
To był niezwykle waleczny, niezłomny człowiek. Zresztą kto inny mógł przeżyć więcej niż kilka tygodni w jakuckim łagrze, mając ponad 80 lat? KGB stawiało mu tylko jeden warunek: zrezygnuj z wiary i będziesz mógł się leczyć w normalnym cywilnym szpitalu. Szelkow nie musiał nawet niczego podpisywać. Kagebowcy chcieli tylko, żeby się po prostu wyrzekł wiary. On jednak pozostał nieugięty i dokończył żywota w tej łagrowej sali szpitalnej.
Aleksander Podrabinek (ur. 1953 r.) – rosyjski obrońca praw człowieka, niezależny dziennikarz. W czasach ZSRS był współtwórcą Komisji Roboczej do Badań Wykorzystywania Psychiatrii do Celów Politycznych powstałej przy Moskiewskiej Grupie Helsińskiej. W 1979 r. opublikował głośną książkę „Medycyna karna”. Za działalność antysowiecką został skazany na pięć lat zesłania, a następnie na trzy i pół roku łagrów.