Pamiętajmy, że już w okresie rozmów wersalskich Polacy wysuwali – w ramach reparacji wojennych – roszczenia do 10. części kolonii niemieckich. Bezskutecznie. W latach 30. Beck, śladem Józefa Piłsudskiego, starał się, aby Polska miała pozycję państwa, któremu nie można dyktować warunków. Hasła kolonialne uprzedzały wystąpienia niemieckie w sprawie kolonii. Nie kryła się jednak za tym rzeczywista chęć posiadania kolonii, zwłaszcza że zdawano sobie sprawę z perypetii, jakie by to zrodziło. Zresztą Liga Narodów wyznaczyła kierunek dekolonizacyjny, a system mandatowy, który objął przede wszystkim dawne posiadłości imperium tureckiego na Bliskim Wschodzie, był tego najlepszym dowodem. Debata nad nowym podziałem kolonialnym toczyła się trochę „na niby”, stawała się jedynie dowodem prestiżu państw biorących w niej udział. Sceptyczny stosunek polskiego ministra spraw zagranicznych do całego zagadnienia oddawało ironiczne stwierdzenie Becka, że „polskie kolonie zaczynają już się w Rembertowie”.
W Brazylii i Argentynie rzeczywiście osiedlali się – także w okresie międzywojennym – przybysze z Polski. Pojawiały się szumne zapowiedzi polskiego osadnictwa w Liberii, Kamerunie i na Madagaskarze, a nawet przygotowania do nich. Brała w tym udział wspierana przez rząd Liga Morska i Kolonialna. Czy to nie akcja kolonizacyjna?
Istnieje zasadnicza różnica między kolonializmem a osadnictwem. Powstawanie kolonii było wynikiem polityki imperialnej, natomiast emigracja niewielkich grup osadników, chłopów przede wszystkim, stanowiła wynik nadmiaru rąk do pracy w rolnictwie. Liga była przykrywką do działań rządu, który chciał rozładować przeludnienie wsi. Ma pan rację, zwracając uwagę na zaangażowanie czynników rządowych, przede wszystkim w osobie gen. Gustawa Orlicza-Dreszera, od 1930 r. prezesa Zarządu Głównego Ligi Morskiej i Kolonialnej, aż do jego tragicznej śmierci w katastrofie lotniczej sześć lat później.Charakterystyczne, że w 1935 r. mówił on w Krakowie o Polsce jako kraju ogromnych kontrastów, kraju biednym, w którym elity pozwalają znacznej części społeczeństwa głodować, a jednocześnie głoszą, że jesteśmy mocarstwem. Ze sprawą nędzy trzeba coś zrobić, a nie jest to tylko kwestia chłopska, lecz także żydowska – podkreślał Orlicz- Dreszer.
Czytaj też:
Król Belgii Leopold II wymordował 8 mln ludzi w prywatnym państwie
Istotnie, około 5 mln biedoty chłopskiej nie znajdowało zatrudnienia, przy czym ani spauperyzowana ludność wiejska, ani żydowska z małomiasteczkowych sztetli i zwartych dzielnic wielkich miast nie były przygotowane do pracy czy to w urzędach, czy w fabrykach. Zresztą miasta były zapełnione, a przemysł – mimo takich przedsięwzięć rządowych jak Centralny Okręg Przemysłowy – też nie byłby w stanie wchłonąć tak wielkiej masy ludzi. Rodził się też konflikt na tle etnicznym, bo bezrobotni Polacy nie znajdowali pracy w handlu, rzemiośle i usługach zdominowanych przez żywioł żydowski. Trzeba zaś pamiętać, że w ogromnej większości Żydzi w Polsce – w przeciwieństwie do zachodniej Europy, gdzie dawno wtopili się w miejscowe społeczności – stanowili grupę odrębną, niezasymilowaną, o obyczajach tkwiących w ciekawej skądinąd, ale archaicznej kulturze religijnej sprzed wieków. Nie istniał realny projekt produktywizacji tych ludzi na miejscu. Jedynym konkretnym programem strony żydowskiej był syjonizm, idea powrotu do Palestyny i budowy tam nowego państwa żydowskiego.
A więc – wyjazd. Na program syjonistyczny nakładał się w jakiejś mierze polski program „kolonialny”. Niezależnie od strony ideowej i politycznej oba programy zmierzały bowiem do zmniejszenia nadmiaru rąk do pracy.
W tym też celu propagowano osadnictwo na Madagaskarze. Czy ta akcja była popularna wśród Żydów?
Cóż, Żydzi w swoich poglądach na możliwość emigracji byli zróżnicowani. Hasło „Żydzi na Madagaskar!” stało się szybko symbolem prymitywizmu polskich antysemitów i zaczęło oznaczać po prostu: „Wynoście się!”. Natomiast w pewnej mierze korespondowało ono z hasłami ruchu syjonistycznego z jego XIX-wiecznych początków, które zakładały przez krótki czas budowę państwa dla Żydów niekoniecznie na Bliskim Wschodzie. Idea powrotu na Bliski Wschód stała się bardziej realistyczna dopiero po zapowiedziach brytyjskich z 1917 r. o utworzeniu w Palestynie żydowskiej siedziby narodowej. Chociaż po zakończeniu I wojny Brytyjczycy wycofali się rychło ze swoich obietnic i zaczęli przeciwdziałać migracji żydowskiej, w okresie międzywojennym napłynęło na teren brytyjskiego mandatu w Palestynie kilkaset tysięcy Żydów – głównie ze wschodu Europy, w tym wielu z Polski. Wyjazdy organizowały organizacje syjonistyczne, a sprzyjał im polski rząd. Starano się wywierać presję na Wielką Brytanię, aby ułatwiała imigrację – i tu władze RP szły ręka w rękę z syjonistami – ale bezskutecznie.
Czytaj też:
Żydowscy komandosi z II RP
Wtedy wrócono do pomysłu wyjazdów na Madagaskar – przypominano nawet eskapady Maurycego Beniowskiego z XVIII w. – badano miejscowe warunki, otrzymano zachęty ze strony władz francuskich, ale w efekcie nic z tego nie wyszło. Trzeba też pamiętać, że znaczące środowiska żydowskie – w tym socjalistyczny Bund – sprzeciwiały się wyjazdom Żydów, dążąc do rozwiązania ich problemów społecznych i politycznych na miejscu, w Polsce. Innych pomysłów na zorganizowanie masowych wyjazdów Żydów nie było. Nie zrealizowano też zresztą żadnego większego programu emigracji chłopskiej.
Właśnie, jaką skalę miały wyjazdy do Ameryki Południowej?
Niewielką. To były wyjazdy grup liczących po kilkadziesiąt rodzin. Trafiały one w Argentynie i w Brazylii na bardzo trudne warunki klimatyczne i przyrodnicze, o których nasi chłopi nie mieli przed wyjazdem pojęcia. Choć przetrwało parę osad rolniczych – takich jak Wanda i Jagoda – to o żadnych koloniach w znaczeniu dużych, zwartych terenów osiedlenia mowy być nie może. Oraz w ogóle o polskim „kolonializmie”. Jego po prostu nie było.
Andrzej Chojnowski jest profesorem w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie kieruje Zakładem Historii XX Wieku. Wchodzi w skład Rady Naukowej „Polskiego słownika biograficznego”, należy do Stowarzyszenia Wolnego Słowa. Był przewodniczącym Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, a obecnie jest członkiem Rady IPN. Wydał między innymi „Koncepcje polityki narodowościowej rządów polskich w latach 1921–1939” oraz „Piłsudczycy u władzy. Dzieje Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.