Zagadka wybuchu warszawskiej prochowni
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Zagadka wybuchu warszawskiej prochowni

Dodano: 

Październikowy wybuch na cytadeli był więc kolejnym, ale najtragiczniejszym i najbardziej wstrząsającym opinią publiczną elementem całego ciągu podobnych wydarzeń. Do dziś nie wiemy z całą pewnością, czy i on był zamachem terrorystycznym czy może dziełem nieszczęśliwego wypadku. W sytuacji jednak, jaka wówczas panowała, zamach wydawał się najbardziej prawdopodobny. Toteż i sprawców szukano tam, skąd najprawdopodobniej się wywodzili: wśród ukraińskich nacjonalistów oraz komunistów. Aresztowano ok. 200 osób. Gdy donosiciel wskazał policji trop, ten doprowadził ją do komunistów, którymi okazali się dwaj… polscy oficerowie o sporych zasługach dla Wojska Polskiego!

W gruzy się rozleci...

Informator policji – członek KPRP Józef Cechnowski, zresztą były terrorysta komunistyczny – wskazał na por. Walerego Bagińskiego oraz na ppor. Antoniego Wieczorkiewicza jako na tych, którzy przygotowali wybuch na cytadeli. Walery Bagiński (rocznik 1893) pochodził z rodziny szlacheckiej o pięknych tradycjach patriotycznych. Jego dziadek – Saturnin Prawdzic-Bagiński – brał udział w powstaniu styczniowym i został zesłany na Syberię. Walery studia na Uniwersytecie Jagielońskim i Warszawskim przerywał dla działań w Związku Strzeleckim „Strzelec” oraz w Polskiej Organizacji Wojskowej, a w 1920 r. wstąpił do Wojska Polskiego i za udział w wojnie z bolszewikami został odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari. Następnie wykładał w Centralnej Szkole Zbrojmistrzów, mieszczącej się w cytadeli warszawskiej. Od 1921 r. należał też do… KPRP i został członkiem jej wydziału wojskowego, zajmującego się głównie organizacją terrorystycznych zamachów przeciw państwu polskiemu. Co go skłoniło do takiego wyboru (jak należy sądzić – ideowego)? Trudno na zdrowy rozum pojąć.

Antoni Wieczorkiewicz (ur. 1895 r.) z Wojska Polskiego został przeniesiony w 1918 r. do organizowanych wtedy przez rząd Jędrzeja Moraczewskiego oddziałów Milicji Ludowej, którym zarzucano bolszewickie ciągoty. Wieczorkiewicz służył w tej formacji do 1919 r. w Kozienicach i zapewne wtedy utrwalił prosowieckie sympatie, gdyż wstąpił do organizacji wojskowej KPRP. Od czerwca tego roku, kiedy bataliony ML wcielano do wojska, został znów żołnierzem. Podczas opisywanego dramatu był oficerem w 34. Pułku Piechoty w Białej Podlaskiej.

Zeznania Cechnowskiego miały słaby punkt. Otóż oficerowie się nie znali, a w październiku 1923 r. od dwóch miesięcy siedzieli w areszcie, czekając na proces sądowy za zamachy bombowe dokonywane wiosną owego roku. Natomiast informator policji – sam były terrorysta – mógł wiedzieć nie tylko o przynależności obu oficerów do komunistycznej partii, lecz także o ich roli w przygotowywaniu zamachów. Podstawą oskarżenia było też zeznanie innych osadzonych w warszawskim więzieniu przy Dzielnej o reakcji Bagińskiego i Wieczorkiewicza na wybuch 13 października. Otóż obaj – mimo że siedzieli w innych celach – stanęli na baczność i zaśpiewali „Czerwony sztandar”.

Zapewne śpiewali też drugą zwrotkę hymnu robotniczego z XIX w. (polska wersja językowa – 1882 r.), którą omijał konsekwentnie nurt niepodległościowy PPS:

Choć stare łotry, nocy dzieci
Nawiązać chcą starganą nić,
Co złe, w gruzy się rozleci.
Co dobre, wiecznie będzie żyć...

Kiedy obaj oskarżeni stanęli 20 listopada 1923 r. przed sądem, informacja o tym koncercie – choć nie była tzw. twardym dowodem – wywarła na sędziach i na opinii publicznej bardzo złe wrażenie. Zwłaszcza że jeden ze współwięźniów zaświadczył też, że Bagiński przechwalał się, iż mógłby cytadelę wysadzić w powietrze.

Wyrok

Trzeba zauważyć, że akt oskarżenia zarzucał obu oficerom, którzy stanęli przed sądem wojskowym, długi szereg czynów, których wysadzenie prochowni na cytadeli było tylko jednym z elementów. Zarzuty obejmowały świadome uczestnictwo w terrorystycznej organizacji utworzonej w celu:

„1) uszkodzenia przez wybuch dróg żelaznych Rzeczypospolitej Polskiej i ich taboru w celu spowodowania rozbicia pociągów; 2) uszkodzenia przez wybuch pomieszczeń instytucji rządowych w Państwie Polskim; 3) uszkodzenia przez wybuch zamieszkałych budynków rządowych […], a ponadto przygotowali w lipcu 1923 roku materiały wybuchowe do uszkodzenia za pomocą wybuchu budynku P.K.U. w rejonie Sosnowiec-Będzin-Katowice […] oraz uszkodzenia drogi żelaznej w rejonie trójkąta Kraków-Tarnów-Radom i jej taboru ruchomego”.

Zarzucono im też, że „jako członkowie zbrodniczego zrzeszenia, działając w porozumieniu z innymi osobami, przyjęli udział w podłożeniu materiałów wybuchowych w dn. 24 maja 1923 r. pod gmach Uniwersytetu Warszawskiego”, a także „podłożeniu bomby pod gmach P.K.U. w Białymstoku […] oraz P.K.U. w Częstochowie”.

Wyrok śmierci, ogłoszony po 10-dniowej rozprawie, a po apelacji podtrzymany 4 kwietnia 1924 r. przez Najwyższy Sąd Wojskowy, chociaż oczekiwany zapewne przez większość opinii publicznej, został zakwestionowany przez specjalnie powołaną komisję sejmową. Zarzuty dotyczyły wymierzenia najwyższej, nieodwracalnej kary w procesie poszlakowym, mimo skąpych dowodów – i to spreparowanych jakoby przez policję – a zwłaszcza braku wiarygodności głównego świadka oskarżenia, czyli Cechnowskiego.

Trzeba zauważyć, że NSW odstąpił od oskarżenia o zamach na Uniwersytecie Warszawskim. Zastanawiające było też podane przez prasę świadectwo szer. Juszczaka z 36. Pułku Piechoty Legii Akademickiej, który pełnił wtedy wartę niedaleko prochowni. Widział on rzekomo robotnika, który wszedł z żarzącym się papierosem do budynku i zaraz potem nastąpił wybuch. Żołnierz cudem ocalał i wydostał się spod gruzu.

Sprawa oparła się o prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego. Ten podtrzymał zasadność większości zarzutów oraz karę wydalenia z wojska i degradacji, a także odebrania Bagińskiemu Krzyża Virtuti Militari, ale wycofał zastosowanie kary śmierci. Zdaniem prezydenta te zarzuty, które dotyczyły odebrania życia innym ludziom, nie zostały bowiem dowiedzione. Za inne Bagińskiemu należało się dożywocie, a Wieczorkiewiczowi – 15 lat więzienia.

Prezydenckie ułaskawienie zostało przyjęte w społeczeństwie z mieszanymi uczuciami, zwłaszcza że obaj skazańcy rychło próbowali uciec z więzienia, a u Bagińskiego odkryto nawet dostarczony z zewnątrz rewolwer. W 1925 r. postanowiono – przychylając się do propozycji Sowietów – dokonać wymiany więźniów. I tak sprawa wkroczyła w dalszą, pełną dramatyzmu fazę...

Artykuł został opublikowany w 1/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.