Piotr Zychowicz: Po co Niemcom byli kapo?
Nikolaus Wachsmann: Ponieważ ułatwiali im pracę. Gdy więźniowie obozów sami się pilnowali, sami się bili i sami na siebie donosili, strażnicy mieli mniej roboty. Instytucję kapo wymyślono ze względów praktycznych.
To było spontaniczne czy zaplanowane?
Nie ma mowy o żadnej spontaniczności – kapo byli nieodłącznym elementem obozowej machiny. Ich istnienie aprobowało najwyższe kierownictwo. „Jedna z tajemnic sukcesu naszych obozów – tłumaczył w 1944 r. Heinrich Himmler – polega na tym, że część więźniów przejęła rolę strażników. Ten pomysłowy sposób pozwala nam utrzymać podludzi w ryzach”.
Przy stosunkowo niewielkich nakładach.
Dokładnie. Dzięki pomocy kapo niewielka grupka esesmanów mogła sterroryzować więźniów i utrzymywać kontrolę nad olbrzymim obozem, w którym siedziały tysiące ludzi.
Jak wyglądała praca kapo?
Kapo kierowali komandami roboczymi lub byli np. starszymi bloku (albo baraku). Wyprowadzali więźniów na roboty, nadzorowali ich, dbali o porządek, kierowali dystrybucją żywności i pilnowali, czy ktoś nie uchyla się od pracy. Wymierzali kary cielesne i decydowali o tym, kto trafi do gazu, a kto będzie żył. Byli również łącznikami między więźniami a władzami obozowymi. Ich władza była więc olbrzymia. Strażnicy często w ogóle nie wchodzili do baraków, nie interesowali się tym, co się dzieje w środku. To były małe „królestwa” kapo. Dawało to oczywiście olbrzymie pole do nadużyć.
A jak wyglądali kapo?
Byli przeciwieństwem „muzułmanów”, czyli wychudzonych, słaniających się na nogach więźniów, którzy znajdowali się na skraju grobu. Kapo byli dobrze odżywieni, często chodzili w wysokich oficerkach, na ramionach mieli opaski. Mieli prawo do noszenia dłuższych włosów. Używali tzw. lagersprache, a był to specjalny obozowy żargon. W ręku mieli pałki. Często nazywano ich „półbogami obozu”.
Kapo byli równie – a czasami bardziej – brutalni niż esesmani. Dlaczego?
Proszę nie generalizować, wszystko zależało od człowieka. Życie w obozach nie było czarno-białe. Było w nim dużo szarości. Nie istniał ktoś taki jak „typowy kapo”. Zdarzali się dzicy sadyści. Ludzie, którzy dręczyli innych więźniów, torturowali ich, posyłali do komór gazowych. Wysługiwali się strażnikom. Weźmy choćby byłego włamywacza Bernharda Bonitza, kapo z Auschwitz, który kładł leżącym więźniom kij na szyję, a następnie stawał na nim i bujał się dopóty, dopóki nie zmiażdżył nieszczęśnikowi krtani.
A inni?
A inni kapo starali się wykorzystać swoją uprzywilejowaną pozycję do pomocy innym więźniom.
Dobry kapo?
Tak, byli i dobrzy kapo. Znam historię kapo, który powiesił się po tym, gdy esesmani kazali mu zabić więźnia. Ten człowiek nie mógł poradzić sobie z wyrzutami sumienia. Albo przyjrzyjmy się grupie kapo, która w 1940 r. została sprowadzona z Sachsenhausen do nowo powstałego Auschwitz…
To byli Niemcy?
Tak, Niemcy. Kryminaliści. Otóż część z nich z miejsca zaczęła znęcać się nad polskimi więźniami. Inni jednak nawiązali z nimi poprawne relacje. Kapo Jonny Lechenich, gdy dowiedział się, że grupa Polaków planuje ucieczkę, nie doniósł o tym władzom obozowym. Mało tego, uciekł razem z nimi! A potem zaciągnął się do Armii Krajowej.
Niemiecki kapo w AK? To dopiero scenariusz na film!
Każdy z nas ma jakieś stereotypowe wyobrażenia o obozach koncentracyjnych. Z reguły oparte na kulturze masowej. Książkach, filmach fabularnych, subiektywnych wspomnieniach pozostawionych przez ocalałych więźniów. Rzeczywistość była zaś znacznie bardziej zniuansowana. Więźniowie, kapo, strażnicy – wszyscy byli ludźmi z krwi i kości. I każdy z nich zachowywał się w inny sposób. Każdy dokonywał innych wyborów. Opowieść o niemieckich obozach to suma setek tysięcy indywidualnych ludzkich opowieści. Często bardzo zaskakujących.
Była chyba jeszcze jedna kategoria kapo, wymykająca się łatwym ocenom.
Tak, kapo, którzy jednych więźniów posłali na tamten świat, a innych uratowali od pewnej śmierci. W 1960 r. w Monachium odbył się proces kapo Karla Kappa. Był to radny miejski z ramienia SPD osadzony w Dachau. Na procesie jedni ocalali przedstawili go jako diabła wcielonego, który posłał na tamten świat wielu więźniów. A inni jako anioła, który wielu więźniów uratował. Widzimy więc, że nawet jeden człowiek – w zależności od sytuacji, okoliczności – mógł się zachowywać w różny sposób.
Zacznijmy od katów-sadystów. Co nimi kierowało?
We wspomnieniach obozowych więźniowie często opisywali tych kapo jako „urodzonych morderców”. Ludzkie monstra, kryminalistów, którzy weszli na drogę zbrodni, na długo zanim dostali się do obozów. Mieli mordować, gwałcić i dokonywać rozbojów już na wolności. SS miało specjalnie wybrać takich zwyrodnialców na funkcje kapo. Z moich badań wynika tymczasem, że to nieprawda. Mit. Kapo byli na ogół więźniami skazanymi za wykroczenia i niewielkie przestępstwa. To dopiero piekielny system obozowy zrobił z nich morderców.
Jak to się stało?
Instytucja kapo w znakomity sposób wykorzystywała drzemiące w człowieku mroczne instynkty. Wielu z nich po prostu władza uderzyła do głowy. Dano im do ręki pałki i możliwość decydowania o losie innych więźniów. Byli panami życia i śmierci. I to ich upajało. Mieli też poczucie całkowitej bezkarności, mogli wyżywać na więźniach swoje własne frustracje. Wkrótce zaś zorientowali się, że znaleźli się na drodze, z której nie ma odwrotu. Jeżeli nagle przestaliby bić więźniów, SS mogłoby pozbawić ich funkcji kapo i z powrotem staliby się zwykłymi więźniami. A wtedy nie przeżyliby w obozie nawet dnia. Dotknęłaby ich zemsta innych więźniów.
A jaką rolę odgrywały bodźce materialne?
Kluczową! Więźniowie w obozach każdego dnia toczyli walkę o przetrwanie. Racje żywieniowe były śmiesznie małe, strażnicy mordowali ludzi, za drutami szalały epidemie, a dostęp do leków był niezwykle trudny. Objęcie funkcji kapo od ręki rozwiązywało te problemy. Tak jak mówiłem, kapo mieli dobre buty i lepsze ubrania. Jedli przyzwoicie, nie musieli wykonywać wycieńczających prac fizycznych. Nie byli zagrożeni biciem. Mieli dostęp do opieki lekarskiej. Ich szanse przeżycia były więc znacznie większe niż przeciętnego więźnia. A żyć chce przecież każdy. Właśnie to sprawia, że często ciężko mi oceniać wybory, jakich dokonywali ci nieszczęśni ludzie. Łatwo to oceniać teraz, po wielu latach.
À propos dóbr materialnych. Kapo mogli chyba również bogacić się kosztem innych więźniów.
To prawda. Grecki Żyd Haim Kalvo opowiadał, że po przybyciu do Auschwitz strasznie cierpiał z głodu. Poprosił więc swojego kapo o zwiększenie racji żywności. Ten obiecał mu dodatkowy chleb, ale w zamian za złoty ząb. Kalvo wyraził zgodę. Wówczas kapo zabrał go na bok, wyjął z kieszeni zwykłe obcęgi i bezceremonialnie wyrwał nieszczęśnikowi ząb.
Czytaj też:
Jak Polacy Niemcom Żydów mordować nie pomagali. Prosta metoda na walkę z kłamstwem
Kapo mieli również dostęp do rozrywek.
To prawda. Mogli korzystać z obozowej biblioteki. Chodzili na koncerty, urządzano dla nich projekcje filmów i walki bokserskie. Zdarzało się również, że mogli… wziąć ślub, np. kapo z Auschwitz komunista Rudolf Friemel. Jego narzeczona specjalnie przyjechała na tę uroczystość z Wiednia. Wesele odbyło się w koszarach SS, młodej parze udostępniono pokój w obozowym „pufie”, aby mogła spędzić w nim noc poślubną.
Niebywała historia!
I świetnie oddająca sytuację, w jakiej znajdowali się kapo. Nawet najbardziej uprzywilejowani i lubiani przez strażników nie byli nietykalni. Friemel kilka miesięcy po swoim ślubie podjął próbę ucieczki i za karę został powieszony. Jego koneksje i wysokie stanowisko nic mu nie pomogły.
Jak układały się relacje kapo ze strażnikami?
Pewnie nie zaskoczę pana, gdy powiem, że różnie. Jedni strażnicy traktowali kapo z pogardą, inni nawiązywali z nimi znajomości. Nigdy nie zapominano jednak, że kapo pozostawał więźniem. I w każdej chwili mógł zostać strącony z piedestału. Gdy kapo zaczynał robić problemy, eliminowano go bez skrupułów. Kapo mieli więc znacznie większe szanse na przeżycie w obozie. Nie mieli jednak gwarancji.
A narodowość kapo? W polskich wspomnieniach obozowych kapo to na ogół niemieccy komuniści.