Nocne zwidy Lipatowa
Maniera prowadzenia dzienników bojowych, a także zapisy w sprawozdaniach specjalnych przynoszą ciekawą lekturę: „Ciemna wrześniowa noc. Niezapomniana noc” – zapisał 16 września 1939 r. w dzienniku bojowym pododdziału czołgów dowódca Lipatow, trzymając w ręku granat [nie wiem po co, ale tak jest napisane w dokumencie]. „Nie śpią mężni czołgiści, myślą wszyscy, żeby jutro o świcie rozbić wroga ludu pracującego zachodniej Białorusi”.
„Służyć w RKKA nie chcę – wyznaje przełożonym żołnierz F.K. Tumasziew – panów‑Polaków bić nie będę, faszystów również bić nie będę, bronić państwa sowieckiego nie będę, strzelać do nikogo nie będę, chcę żyć, umierać nie będę, przy natarciu Polaków będę uciekał”. Wtóruje mu żołnierz 2. baterii 202. Pułku Artylerii Z.A. Szarygin: „Do natarcia nie pójdę [...], chleba brakuje, cały czas idę pieszo, niech idą do natarcia dowódca i politruk baterii, oni jedzą masło i ser, i jadą na koniach”. Ale z kolei żołnierz Kolesnikow z 24. Dywizji Kawalerii powiedział przy pobieraniu amunicji bojowej: „Wszystkie te kule będą w sercach faszystów [chodzi oczywiście o Polaków]”.
I już ruszyli ochoczo do boju. Prawie wszędzie radosne powitania. Z transparentów w Święcianach i Postawach: „Dziękujemy Armii Czerwonej za to, że uwolniła nas od obszarników i kapitalistów. Dwadzieścia lat czekaliśmy i w końcu doczekaliśmy się”.
Ale oto po przekroczeniu granic RP plagą nie tylko „mężnych czołgistów” (już więc wiem, po co Lipatow trzymał w ręku granat) stają się nocne zwidy. Duże kolumny wojsk sowieckich często wpadają na siebie i zaczynają między sobą prowadzić bezwładną wymianę ognia. Ze spuścizny komdiwa (odpowiednik generała dywizji) Korobkowa, dowódcy 16. Korpusu Strzeleckiego, dowiadujemy się nieco na temat skutków nocnych strzelanin w jego pododdziałach:
„Żołnierz 708 pułku strzelców Kantonistow w czasie strzelaniny uciekł do lasu” – informuje Dowództwo Frontu komdiw. „Został zatrzymany przez oddział krasnoarmiejców, ale wziął go za bandę, a dowódcę za polskiego oficera i zwrócił się do tego ostatniego z prośbą: »Panie oficerze, proszę mnie nie rozstrzeliwać, będę panu wiernie służyć. Uciekłem z Armii Czerwonej, władza radziecka nic mi nie dała i bronić jej nie będę«”.
„W 115 dywizji strzelców w wyniku bratobójczej strzelaniny zginęło 15 osób, a 51 zostało rannych” – pisze dalej komdiw. „W innym rejonie, w pobliżu miast Krasne i Mołodeczno, doszło do wymiany ognia w nocy z 18 na 19.9. między pododdziałami 64 dywizji strzeleckiej i 16 korpusu strzeleckiego. Panika i bezwładna strzelanina trwały 3 godziny, zginęło 9 żołnierzy i oficerów, ok. 20 osób zostało rannych”.
Ale „niezapomniana noc” komdiwa dopiero miała nadejść: „20 września o 1,15 krasnoarmiejec 21 konnej armii we śnie zaczął wzywać pomocy. Jeden z żołnierzy, usłyszawszy krzyk obudził się i wystrzelił. Oficer dyżurny, usłyszawszy krzyk i wystrzał, odpalił rakietę alarmową, po czym w pododdziale wybuchła bezwładna strzelanina, w rezultacie której został zabity dowódca, mł. lejtnant Michalczenko. [...] Zamierzający zaprowadzić porządek politruk 3 batalionu 359 pułku strzeleckiego Łotkow został wzięty za Polaka i przykładnie zastrzelony […]. W tę samą noc przy sprawdzaniu wart oficer kompanijny [...] Duwanin zabił dwoma strzałami wartownika, który w ciemności schwycił go za rękę”.
Na tzw. zachodniej Ukrainie „19 września 1939 w 96 pułku strzeleckim wybuchła panika z nieznanych powodów, otwarto ogień, w rezultacie zginęło 13 osób i 7 zostało rannych, w nocy z 20 na 21 września między czołowymi oddziałami 148 pułku kawaleryjskiego 34 dyw. kawaleryjskiej i 5 czołgami 42 pułku czołgowego doszło także do wymiany ognia – zginęło kilka osob”. Na przedmieściach Równego ochrona sztabu 15. Korpusu Strzeleckiego spanikowała: „Wystarczył jeden prowokacyjny wystrzał i wszyscy żołnierze zaczęli strzelać gdzie popadnie [...]. Zabito adiutanta dowódcy armii kapitana tow. Bieriezowskiego i jednego żołnierza, zraniono czterech, jednego z nich ciężko”.
Strach ma wielkie oczy lub niejedno imię. 9 października 1939 r. o godz. 22 krasnoarmiejec Kapran „rozmawiał z dziewczyną i w tym momencie podszedł dowódca oddziału Tjumasziew i krzyknął »ręce do góry«. Było bardzo ciemno. Kapral wystraszony pomyślał, że to napad bandy i dwoma strzałami zastrzelił Tjumasziewa”.
Pech obywatela Żuka
Generalnie jest jednak radośnie, odświętnie. Wszyscy wokół się cieszą, radość panuje na Kresach, jak są długie i szerokie. Chłopka chciała przyjąć na kwaterę tylko lekarza, bo był kulturalny, a dostała bojca z komandirem. Zaraz jednak radośnie oznajmiła: „Dopiero teraz przekonałam się, że można na kwaterę przyjąć nie tylko lekarza, ale i krasnoarmiejca, ponieważ oni wszyscy są kulturalni, uprzejmi i czyści”. W tle czaiły się wprawdzie cienie polskich wampirów, lecz one zgodnie z logiką procesu dziejowego przeszły w nicość. „Przez czterdzieści lat byłem parobkiem u obszarnika Sawickiego – też radośnie donosi na ten temat Wasilij Siliwończyk w ogranie brzeskiego obkomu »Zara« – on chciwie ssał moją krew”.
Niefortunne wypadki przy pracy tępi się przykładnie, „po bolszewicku”. Żołnierz Mironow, który zabił i ograbił z roweru chłopa w okolicach miasta powiatowego Postawy, zostaje skazany na karę śmierci. „Zabity i ograbiony przez Mironowa – czytamy w uzasadnieniu wyroku (rozkaz nr 005 z 5.10.1939 r. dowódcy 3 armii Kuzniecowa) – okazał się obywatel Żuk P.N., pochodzący z biednej, chłopskiej rodziny, z radością witający wkraczającą Armię Czerwoną”. Obywatel Żuk P.N. pewnie byłby usatysfakcjonowany, gdyby nie ten pech, że nie żył.
19 września 1939 r. w tamtych okolicach 22-osobowy oddział polski zaatakował oddział sowiecki. Polacy zostali schwytani i skazani na karę śmierci. Z niedorzecznego, ale typowego uzasadnienia wyroku nr 59 Wojennego Trybunału Białoruskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego wynika, że „banda miała na celu poderwanie zaufania do siły RKKA i ustanowienia na radzieckim terytorium byłej Zachodniej Białorusi uprzedniego faszystowskiego porządku prawnego”.
Przychodzi też czas na pierwsze podsumowania zwycięskiej kampanii. „Donoszę, że komsomolska organizacja pododdziałów korpusu w całym okresie działań bojowych Białoruskiego Frontu oswabadzającego lud pracujący Zachodniej Białorusi od ucisku polskich panów i kapitalistów pokazała swoją bezprzykładną wierność partii, ojczyźnie i wodzowi narodów Wielkiemu Stalinowi” – czytamy w „Informacji politycznej Nr 20 Naczelnika Oddziału Politycznego 4. Korpusu Strzeleckiego z 17 października 1939 r.
„Pragnę wyrazić swoją głęboką wdzięczność władzy radzieckiej, partii komunistycznej, wodzowi, przyjacielowi i ojcowi tow. Stalinowi za wyzwolenie mego narodu – Białorusinów Zachodniej Białorusi od ucisku polskich obszarników krwiopijców”... – telegram tej treści wysłał inż. W.D. Skripiel do Mołotowa 21 września 1939 r.
Biustonosze na uszy
Maniery owego wojska były niestandardowe. Miejsca stacjonowania wojsk sowieckich były zaśmiecone i zanieczyszczone odchodami. Żołnierzom towarzyszyli agitujący politrucy, a i bojcy też lubili wdawać się przyjacielskie pogawędki z przechodniami. A ponieważ byli niedouczeni i opowiadali nieprawdopodobne głupoty, ich podpuszczanie i wyśmiewanie stało się jedną z lepszych rozrywek okupacyjnych. Największą karierę zrobiło niewinne pytanie:” Jest li u was apielsiny?” (Czy są u was pomarańcze?). Na co zazwyczaj głupawy politruk odpowiadał z największą pewnością: „Da, u nas mnoga zawodow wyrabatywajuszczych apielsiny!” (Tak, mamy wiele fabryk produkujących pomarańcze!). Czasami zamiennie zamiast pomarańczy wstawiano stolicę Danii – Kopenhagę, co przy odpowiedziach Sowietów wywoływało jeszcze większe wybuchy śmiechu.
Ogólną wesołość wzbudzały Sowietki, które nie mając pojęcia, do czego służą halki i koszule nocne, pojawiały się w nich na ulicach, sądząc, że zadają szyku. Przy pierwszych przymrozkach damskie biustonosze służyły sowieckim urzędnikom za nauszniki. Przytroczony do paska budzik też nie należał do rzadkości.
W gospodarce też drgnęło. „Tymczasem praca na roli aż kipi” – donosiła „Prawda Komsomolska” z Wileńszczyzny. „Nigdzie śladu dawnego przymusu i zniechęcenia, natomiast wszędzie widać radość i zrozumienie dla sytuacji. Skończyły się czasy, gdy pan dziedzic stał z knutem w ręku i poganiał”.... Wileńska „Gazeta Ludowa” pokazuje jeden z wielu polskich majątków ziemskich, który wreszcie dostał się we właściwe ręce: „Dniami i nocami przemyśliwują [chłopi w majątku Waka; własność Tyszkiewiczów – przyp. red.] nad ulepszeniem hodowli bydła, nad rozszerzeniem hodowli ryb. Rozgorączkowane ich oczy widzą już wszystko naokół kwitnące i bogate, widzą konkretny dotykalny kształt sowieckiej przyszłości [...]. Wypytują o doświadczenia w bratnich republikach, którym wcześniej dane było żyć pod jasnym, życiodajnym słońcem Stalinowskiej Konstytucji”.
„Prawda Pionierska”, organ Wileńskiego Powiatowego i Miejskiego Komitetu Komsomołu, dokonuje treściwego podsumowania przeszłości: „Jeszcze za Polskę, a potem za Litwą smetonowską [pisownia oryginalna przyp. red.] bili robotnika, a burżuje chodzili z kieszeniami pełnymi pieniędzy i kupowali sobie cukierki i wchodzili do kina”. I jak tu tęsknić za takim ustrojem.
Tymczasem „Wolnaja Praca”, organ białostockiego obkomu (obwodowego komitetu partii), informuje o cudzie w Grajewie. Bo tylko takie porównanie się nasuwa. Oto brygada traktorowa tow. Łusznikowa z Grajewskiej MTS (ros. Stacja maszynowo-traktorowa – przyp. Red.), mając do dyspozycji areał 900 ha, zaorała 1200 ha. Przekroczyła plan, i to w jakim stylu!
W ewangelicznej niemal konwencji pojawiają się też teksty w lwowskim „Czerwonym Sztandarze”. „Otwarto przed nami – pisała redakcja – świetlaną drogę do szczęśliwego, kwitnącego i radosnego życia, gdzie nie ma ani strasznego widma głodu, ani poniżeń, ani cierpień i bezrobocia, ani wreszcie niedoli i mąk”. Ta sama gazeta z 11 lutego 1940 r. – kto wie, czy nie dla dodania otuchy wywożonym wówczas przy 40-stopniowych mrozach z Kresów polskim osadnikom i gajowym – donosi, że „silne mrozy zdezorganizowały gospodarkę Norwegii”. Jednak nie radziecką. „Z dnia na dzień – piszą w gazecie – dziesiątki tysięcy biedniaków i średniaków, jeszcze nie należących do kołchozów praktycznie przekonuje się o przewadze gospodarki kolektywnej”.
A dobrych przykładów nie brakuje. Z rezolucji IV obwodowej konferencji partyjnej żydowskiego obwodu autonomicznego: „Do 1-go kwietnia wywieść na kołchozowe pola zatwierdzony planem obornik”. „Wszystko idzie dobrze – zachwycał się sytuacją na Kresach korespondent »Prawdy«. – Bez obszarnika, a jaki porządek”.
Seks po radziecku
Julia M. Antipienko, urodzona w 1913 r. Białorusinka, kandydatka na członka WKP(b) od 1930 r. (nr leg. kand. 1257694) została wykluczona z partii, bo „od pierwszego dnia pracy prowadziła rozwiązły tryb życia. Będąc chorą na chorobę weneryczną, miała kontakty seksualne z wieloma mężczyznami – czytamy w protokole nr 64 posiedzenia biura obkomu baranowickiego z 9 grudnia 1940 r. – w rezultacie niektórzy z nich zachorowali na rzeżączkę. Po dwutygodniowym leczeniu w Słominie przyjechawszy do Iwia, zdecydowała się sprawdzić, czy się wyleczyła, wybrała sposób – mieć stosunek z mężczyzną, a potem obserwować go, czy zachoruje, czy też nie. Zrobiła to z dowódcą kompanii D. [...]. Tow. Cz., przewodniczący Iwieskiego Rejonowego Komitetu Wykonawczego [...] zamiast naprowadzić towarzyszkę na właściwą drogę życia, zaprosił ją do siebie do domu, urządził pijaństwo, miał z nią stosunek, zaraził się i w rezultacie zaraził swoją żonę”.
Towarzysz Grigorij P. Dudnik, pracownik Rejonowego Wydziału NKWD w Brześciu, został usunięty z partii 9 grudnia 1940 r. za moralną rozwiązłość, bo będąc służbowo w szkole, na siłę chciał pozostać w mieszkaniu nauczycielki, a na dodatek „nie znając jej, powierzył jej swoje dokumenty, gdzie była i legitymacja kandydacka, której numer zapisała ona sobie dla pamięci”.
Nadszedł 22 czerwca 1941 r. i po nim czarna noc okupacji „hitlerowsko-faszystowskich najeźdźców”. Niezwyciężona Armia Czerwona wycofuje się na z góry upatrzone pozycje, jednak część żołnierzy i aktywistów partyjnych zostaje w lasach. Z czasem zaczynają nazywać siebie partyzantką, a życie w lesie umilają sobie różnymi ważnymi imprezami. „Większość oddziałów włączyło się w socjalistyczne współzawodnictwo w lepszym wykonywaniu zadań – czytamy w sprawozdaniu – w dniu śmierci Lenina odbył się wykład na temat »20 lat bez Lenina na leninowskiej drodze«”.
Pilnie też studiowało się różne referaty tow. Stalina. Uroczyście obchodzono Międzynarodowy Dzień Kobiet. Zapewne ten moment, właśnie z kobietą w tytule, podsunął iście szatański plan „hitlerowsko-faszystowskiej” żandarmerii w miejscowości Miadzioł. Zwerbowała ona w sierpniu 1943 r. Marię Iwanowną N., rocznik 1922, Rosjankę, a dodajmy od razu dla rozładowania napięcia, że Maria Iwanowna to niedoceniona przez historię (z powodu nadruków „ściśle tajne” na dokumentach) miadzielska tzw. sexwaffe. „Będąc chorą na syfilis, w trzecim stadium otrzymała zadanie zarażania syfilisem partyzantów Naroczańskiej Strefy [jeden z najważniejszych rejonów dyslokacji sowieckiej partyzantki w pobliżu jeziora Narocz – przyp. red.] i została wysłana w końcu 1943 r. do wsi Gatowicze miadzielskiego rejonu [...]. Wykonując zadanie, miała ona przelotne kontakty z 20 partyzantami i zaraziła, jak to ustaliła komisja medyczna i śledztwo, 2 partyzantów, a także 2 dalszych partyzantów, mających z nią kontakty, podejrzewa się o zarażenie syfilisem. O wykonaniu swego zadania Maria Iwanowna N. osobiście donosiła żandarmerii miadzielskiej”.
Sprawa Marii Iwanownej miała dalsze poważne reperkusje, syfilisem zajął się osobiście podpułkownik bezpieczeństwa państwowego, szef kontrwywiadu obłasti wileńskiej. W swoim raporcie „Weneryczne zachorowania w brygadzie” ujawnia on 14 przypadków i trzy drogi rozchodzenia się chorób wenerycznych. Głównym zagrożeniem brygady jest Aleksandra Pietrowna A., uciekinierka, zamieszkała we wsi Olszewicze, która współżyła w ostatnim czasie ze 130 partyzantami. Nie udało mi się ustalić, czy robiła to dla przyjemności, czy może była kolejną „sexwaffe”.
Coś z tym syfilisem trzeba było jednak zrobić. Zaczęto więc „intensywną działalność wychowawczą”. O jej rezultatach informowano sekretarza CK KP(b) Białorusi w styczniu 1944 r. „Partyjne i komsomolskie organa prowadziły bezpośrednią walkę z przejawami moralnego zepsucia, chuligaństwa, pijaństwa i maruderstwa. W rezultacie przeprowadzonej politycznej pracy wśród partyzantów składy osobowe oddziałów orientują się prawidłowo w wydarzeniach międzynarodowych” (ten międzynarodowy szlif radzieckiego obywatela zawsze mi imponował). „O zaprzestanie pędzenia bimbru był wydany rozkaz, który podano do wiadomości partyzantów i ludności. Miał on już swoje pozytywne rezultaty – pędzenie bimbru znacząco spadło. Zmniejszyło się pijaństwo wśród partyzantów. Jednakże chociaż ono rzadko się zdarza, to z tragicznymi skutkami. Tak na przykład w Nowy Rok dwaj niewinni partyzanci zapili się na śmierć”.
Powtórka z rozrywki
Nadeszło wreszcie lato 1944 r. – możemy radośnie obwieścić – a z nim na Kresy Wschodnie ponownie wróciła niezwyciężona Armia Czerwona, zaprowadzając ład i porządek, sprawiedliwość społeczną, oczyszczając lasy z „białopolskich band”, umożliwiając kilku milionom naszych rodaków przemieszczenie się za Bug. Wraz z ich przyjściem mieliśmy kolejną powtórkę z rozrywki.
Zdarzały się też powroty do innych form ustrojowych. I tak na przykład pełnomocnik operacyjny Rejonowego Oddziału MWD w rejonie dokszyckim (obwód połocki) samowolnie zajął 3 ha ziemi i przymuszał miejscową ludność do prac polowych tak jak chłopów pańszczyźnianych; plony oczywiście przywłaszczał sobie w całości. Zasłynął także wymuszaniem łapówek, pijaństwem i terroryzowaniem ludności. Gdy przedstawiciele sielsowietu próbowali mu zwrócić uwagę, on ich chciał pozabijać. Po sąsiedzku niejaki Wiktor Ilin, zastępca naczelnika Obwodowego Zarządu MGB w Mołodecznie, nakładał podatki w naturze (żywność i spirytus) na przedsiębiorstwa działające na jego terenie. W byłym województwie tarnopolskim jeden z naczelników rejonowych milicji samowolnie rozstrzelał sześciu ludzi i kazał spalić ponad 100 domów w jednej z wsi za to, iż z jakiegoś domostwa „bandyci” ostrzelali milicjantów. Inny zgwałcił 15-letnią dziewczynę i rozstrzelał jakiegoś obywatela, niewykluczone, że ojca. Panoszenie się aparatu władzy miało charakter powszechny.
Kwitły też seks i skandale obyczajowe. „Na sekretarza rajkomu partii, tow. Jezowitowa, biuro obkomu nałożyło karę partyjną – czytamy w dokumencie – za zorganizowanie grupowego pijaństwa w stołówce, wskutek czego umarł tam pracownik »Zagotzierno«. Z kolei sekretarz partii tow. Baranow zorganizował pijaństwo w mieszkaniu ludowego sędziego, towarzyszki Sobol, i został nocować z przyjezdną kobietą. Rano żona tow. Baranowa wywołała skandal wybijając okna, a następnie zastawę w mieszkaniu towarzyszki Sobol, co stało się wiadome społeczności rejonu”.
Historia nie składa się z samych heroicznych aktów. Jest jak minione życie, w przytłaczającej części szare, bezbarwne, skoncentrowane na drobnych sprawach, czasami śmieszne, groteskowe, wielkie jedynie poprzez uczciwą pracę, miłość ojczyzny, wierność zasadom. Historię poznaje się poprzez dokumenty, a śmiech w historii jest tak samo potrzebny jak w życiu.
Krzysztof Jasiewicz
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.