Czołg był jednym z wielu wynalazków mających przełamać impas wojny pozycyjnej. Każdy atak piechoty, nawet udany, kończył się zazwyczaj w miejscu, w którym pozbawieni wsparcia własnej artylerii nacierający ulegali kontratakowi odwodowych jednostek nieprzyjaciela. Problem dotyczył zresztą nie tylko dział, których szybki transport z wykorzystaniem konnych zaprzęgów był praktycznie niemożliwy na zrytym lejami i pokrytym siatką transzei błotnistym pobojowisku, lecz także ciężkich karabinów maszynowych. Dlatego armaty i cekaemy postanowiono okryć pancerzem i osadzić na samojezdnym gąsienicowym podwoziu umożliwiającym poruszanie się w trudnym terenie. Ucieleśnieniem tej koncepcji był np. francuski St. Chamond, będący niczym innym, jak samobieżną platformą dla szybkostrzelnej armaty 75 mm; jednak z powodu fatalnie zaprojektowanego przedziału bojowego i ogromnego kadłuba, znacznie wystającego przed gąsienice, jego właściwości trakcyjne były fatalne. Lepszą konstrukcją był angielski Mark I, którego projekt rozwijano do końca pierwszej wojny światowej. Wszystkie pojazdy zachowały kształt rombu z zaokrąglonymi kątami i gąsienicami obracającymi się dookoła ścian bocznych. Wozy występowały w dwóch wersjach – „męskiej” i „żeńskiej”; pierwsze miały jako główne uzbrojenie armaty kal. 57 mm. Mark V – ostatni z brytyjskich pojazdów użytych w walce na froncie zachodnim – ważył blisko 30 t.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.