Stanisław Srokowski miał siedem lat, gdy do jego rodzinnej wioski Hnilcze koło Podhajec, w nocy z 18 na 19 sierpnia 1944 r., wpadli upowcy. Mówi, że ocalał dzięki opatrzności i młodej Ukraince Oldze Misiurak, która podczas napadu, palenia domów i mordowania Polaków ukryła jego rodzinę w stodole. Napisał o tym w opowiadaniu „Anioły”, w książce „Nienawiść”. Na jej motywach powstał film Waldemara Smarzowskiego „Wołyń”.
Nienawiść i anioły
„A jednak stało się. Któregoś wieczora, skrywając się pod płotami, odwiedziła nas kobieta widmo, która wyłoniła się z mroków jak zjawa i kazała natychmiast się zbierać i iść za sobą, bo jak powiedziała: Smert' wże jde. […] Ojciec skinął głową, że rozumie. Zjawa się cofnęła i o ile dobrze dostrzegłem, przeżegnała nas trzykrotnym znakiem krzyża, a matka także się przeżegnała, ale tylko raz, a ojciec burknął: – Bóg z tobą Olga. Jesteś dobrą kobietą.
I anioł zamieniony dla niepoznaki w marę zniknął”.
Kiedy fala mordów docierała do wsi Hnilcze, odbyło się zebranie jej ukraińskich mieszkańców. Pojawił się na nim Ukrainiec z innej wsi, a może nawet innego powiatu, wysłannik UPA. Oświadczył, że Polacy muszą „zniknąć” co do nogi. Reagował furią i groźbami na oświadczenia Ukraińców z Hnilczów, że choć całym sercem są za samostijną Ukrainą, nie przyłożą ręki do zbrodni.
„Postanawiamy – Dłubak zamilkł na chwilę, coś tam wymamrotał i jeszcze raz zaczął: – Postanawiamy... My, Ukraińcy ze wsi Hnilcze, postanawiamy, że będziemy rabowali i palili, ale nie będziemy mordowali. Olga Rybak znowu jęknęła: – Nie trzeba, chłopcy. Nie trzeba. I palić nie trzeba. I rabować nie trzeba”.
W opowiadaniu „Nie róbcie nam, chłopcy, wstydu” z książki „Strach” Srokowski opisuje także wynik głosowania. Za uchwałą było 17 osób, przeciw osiem. A także tragiczne losy tych, którzy ośmielili sprzeciwić się UPA.
Niemal natychmiast zostało podpalone obejście Dłubaka, a jakiś czas później znalazł swoją żonę i dzieci, które poszły do lasu na grzyby, z odciętymi głowami. Popadł w obłęd. Także Olga Rybak została zamordowana. „Poczuł, jak wali mu serce, gdy rozpoznał leżącą na ziemi żonę. Zeskoczył z konia, podbiegł do niej i osłupiał. Zamiast twarzy zobaczył miazgę, jakby przez twarz przejechał czołg. – Olga! – zawył porażony widokiem. – Olga! Co oni z tobą zrobili? – ryczał, widząc przed sobą zmiażdżoną twarz, a między udami wbity zakrwawiony drewniany pal. Na jej odsłoniętym ciele zobaczył dwie duże krwawiące rany, a obok leżące odcięte piersi”.
Rejestr ratujących
W 2007 r. Instytut Pamięci Narodowej wydał opracowanie Romualda Niedzielki „Kresowa księga Sprawiedliwych 1939–1945” zawierające zebrane informacje i relacje o Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA. Wiele z nich pochodzi z książek Ewy i Władysława Siemaszków „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945”, a także książek Szczepana Siekierki, Henryka Komańskiego, Krzysztofa Bulzackiego i Eugeniusza Różańskiego o ludobójstwie w województwach: lwowskim, stanisławowskim i tarnopolskim.
Romuald Niedzielko pisze, że pomoc Ukraińców odnotowano w 502 spośród około 3,7 tys. miejscowości na Wołyniu oraz w województwach: lwowskim, tarnopolskim i stanisławowskim, gdzie zabijano Polaków.
W tych 502 miejscowościach zamordowano 18 820 Polaków. Dzięki odwadze i determinacji szlachetnych Ukraińców uratowało się 2527 osób.
Spośród znanych 1341 udzielających pomocy co trzeci został zamordowany przez OUN-UPA. Ewa Siemaszko dodała do podanych przez Niedzielkę liczb własne ustalenia: Ukraińców, którzy pomagali Polakom, było 1482, uratowali zaś 2881 osób. Z całą pewnością te liczby są jednak większe. Sprawa wymaga dalszych badań. Można też założyć, że są Ukraińcy, którzy ze względu na otoczenie do dziś nie chcą mówić, iż ratowali Polaków.
Wobec skali zbrodni, której ofiarą padło ok. 100 tys. Polaków, liczba uratowanych jest niewielka. Tak samo mała jest liczba ratujących Ukraińców. Nie powinno to jednak dziwić. Tak jak nie powinno dziwić, że na okupowanych ziemiach Rzeczypospolitej ocalało niewielu Żydów i że niewielu Polaków im pomagało. W każdym bowiem społeczeństwie postawa polegająca na ryzykowaniu życia dla ocalenia drugiego człowieka – czynie zagrożonym karą śmierci – jest nieczęsto spotykana. A nie można takiego heroizmu wymagać i oczekiwać od wszystkich.
Sytuacja Ukraińców ratujących Polaków była być może nawet trudniejsza od położenia Polaków udzielających pomocy Żydom. Ukraińcy bowiem byli karani śmiercią przez własnych rodaków z UPA, a wielu z owych Sprawiedliwych zapewne popierało jej walkę o wolną Ukrainę. Protestując przeciw mordowaniu Polaków, ratując ich, stawali się w oczach UPA i swoich sąsiadówpobratymców zdrajcami narodu.
Tragedia małżonków
Tak jak w przypadku ratowania Żydów przez Polaków, również na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej ogromną rolę odgrywały powiązania rodzinne i sąsiedzkie przyjaźnie. Jednym z najbardziej odrażających przejawów nienawiści do Polaków były przypadki żądania przez UPA zabijania polskiego współmałżonka. To czysty rasizm.
„We wsi Stechnikowce jeden z Ukraińców miał żonę Polkę i z nią dwie córki. Pod koniec 1943 r. otrzymał list od banderowców z UPA, w którym nakazano mu niezwłocznie zabić swoją żonę i obie córki za to, że są Polkami. Mąż i ojciec – Ukrainiec – tego rozkazu nie wykonał. Otrzymał więc kolejny list z rozkazem i pogróżkami, ale również po raz drugi rozkazu nie wykonał. Jakiś czas potem otrzymał trzeci list o podobnej treści, a w nim ostrzeżenie, że jeżeli sam tego nie zrobi, wykonają to inni. Po tym trzecim liście zdawał już sobie sprawę, że zabójcy przyjdą. Naostrzył wtedy siekierę, ale nie do wykonania rozkazu, lecz do obrony. Kilka dni potem w nocy ktoś zaczął ostro dobijać się do drzwi, chwycił więc za topór i stanął w sieni za drzwiami. Kiedy drzwi wyważono i wpadł pierwszy morderca, gospodarz obrońca z całej mocy uderzył go ostrzem siekiery. Napastnik upadł, za nim wpadł drugi. Spotkało go to samo. Więcej napastników nie było. Wtedy gospodarz zapalił lampę, żeby zobaczyć banderowców. I zobaczył ciała swego ojca i brata” (relacja Anny Derkacz).
Czytaj też:
Ocalała z pola śmierci
Polsko-ukraińskie małżeństwo Kowalczyków ze wsi Czerkawszczyzna było ostrzeżone, że banderowcy będą mordować Polaków. Kowalczykowie nie zdążyli jednak uciec.
„W nocy pewnego dnia w marcu 1944 r. przyszli mordercy. Po północy wyważyli drzwi i zapytali Ołeśkę, żonę Kowalczyka, gdzie jest jej mąż. On w tym czasie siedział ukryty na strychu domu i wciągnął za sobą drabinę. Ołeśka odpowiedziała, że nie wie, gdzie jest mąż. Wtedy bandyci z UPA zaczęli ją bić, a kiedy to nie pomogło, dokonali zbiorowego gwałtu, potem udusili i powiesili na haku w jej domu. […] Nim jednak dostali się na strych, Kowalczyk zdążył uciec […]. Do naszego mieszkania
wczołgał się pan Kowalczyk, wyglądał jak żywy trup, cały był siwiuteńki” (relacja Weroniki Jastrzębskiej).
Potworny dramat rozegrał się we wsi Dominopol. Dwaj synowie należący do UPA zamierzali zabić matkę – Polkę. Mąż Ukrainiec, ratując jej życie, zastrzelił jednego z synów. Po jakimś czasie drugi syn zamordował ojca.
W szeregach Ukraińskiej Powstańczej Armii byli także ludzie, którzy walcząc o niepodległą Ukrainę, nie chcieli brać udziału w mordowaniu Polaków.W UPA znaleźli się również ci, których zmuszono do przyłączenia się morderców. W razie odmowy groziła im śmierć. To właśnie z tych kręgów wywodzili się upowcy, którzy mając rozkazy zabijania Polaków, uchylali się od ich wykonania.
Śmierć za odmowę
Jeden z upowców otrzymał rozkaz zabicia orzących Polaków ze wsi Wesołówka. Kiedy podszedł do nich, powiedział, po co go przysłano.
„Ja będę do was tak strzelał, żeby was nie trafić. Kiedy strzelę, upadnie jeden, a po następnym strzale drugi. Wy udawajcie zabitych i leżcie tak do wieczora. Wieczorem prosto z pola uciekajcie do Krzemieńca”.
Ujawniona odmowa zabijania Polaków oznaczała zwykle śmierć z rąk współtowarzyszy z UPA. W Zapuście Lwowskim oddział banderowców zabił około 100 Polaków. Ukrainiec Niczypor w jednym z domów natrafił na swoich znajomych, małżeństwo Krzaków. Powiedział kolegom, że sam ich zabije, po czym wyprowadził ich z domu i kazał im uciekać, strzelając dla pozoru w powietrze. Jednak gdy sprawa się wydała, został zabity.
Za niewykonanie rozkazu zginął Ukrainiec o nieznanym nazwisku, członek UPA, który miał zamordować polskiego księdza w Kuropatnikach.
„Przychodzi nocą, wali do drzwi, ksiądz otwiera. »Przyszedłem Cię zabić, taki mam rozkaz«. »No cóż, synu, jeśli Ci jestem winny, to strzelaj« – ofiara i napastnik popatrzyli sobie w oczy. Napastnik odszedł. Po tygodniu przyszedł drugi raz, historia podobna.
»Wiem, że nie jesteś nic winien, ale muszę Cię zabić, bo inaczej mnie zabiją«. »Jak musisz, strzelaj« – mówi ksiądz. »Nie mogę« – powiedział napastnik i poszedł. Na drugi dzień pożegnał się ze swoją rodziną i powiedział: »Wzywają mnie, może to ostatnie pożegnanie«. Po latach na cmentarzu ukraińskim, na zaniedbanym bezimiennym grobie, ktoś zrobił krzyż z tabliczką i nazwiskiem tego Ukraińca, co nie zabił księdza. Wyrok na nim wykonali siepacze z organizacji” (relacja Adama Adamowa).
Władysław Żołnowski opisywał niezwykłą historię przemiany Bohdana Narajewskiego, prowidnyka UPA w polsko-ukraińskiej wsi, który mordował Polaków. Pewnego dnia nie tylko przestał brać udział w zbrodniach, lecz także zaczął ratować Polaków. W jego domu znalazła schronienie rodzina Żołnowskiego. „25 marca 1944 r., kiedy banderowcy po spaleniu i wymordowaniu Polaków w Hucie [...] skierowali się do mojej rodzinnej wsi […] stanął na moście prowadzącym do wsi i miał powiedzieć:
»Przejdziecie, ale po moim trupie«. Usłyszał od nich obietnicę, że nikogo nie zabiją i nie spalą żadnego polskiego domu”. W końcu Narajewski został jednak zabity przez UPA (relacja zawarta w „Kresowej księdze Sprawiedliwych 1939–1945”).
Najpowszechniejsząformą pomocy Polakom było ostrzeżenie przed napadem UPA, wskazanie drogi ucieczki. Ostrzeganie Polaków wynikało także z bezradności i niemożności zapobieżenia zbrodni oraz chęci uniknięcia patrzenia na mordowanie polskich sąsiadów. Czasami Polacy nie wierzyli w ostrzeżenia, podejrzewając, że ich motywem jest chęć zagarnięcia ich domu i majątku po ucieczce. Niestety, pozostanie na miejscu zwykle kończyło się tragicznie.
W relacjach polskich mieszkańców kresów pojawiają się stwierdzenia, że do wojny Polacy i Ukraińcy żyli w zgodzie. Były też przyjaźnie i często to one decydowały o ocaleniu. W Marcelówce kilkunastu Polaków zginęło z rąk upowców. Ocalała jednak rodzina Zarembów.
„Przyjaźń pomiędzy moim bratem Władysławem – wspomina Stanisława Tokarczuk z domu Zaremba – a Ukraińcem Tolkiem Giergielem zadecydowała o naszym życiu. […] Zapamiętałam dość dobrze dzień, w którym mieliśmy umrzeć za to, że byliśmy Polakami. Dzień był słoneczny, piękny, wiał lekki wiatr. Jeszcze przed żniwami, czereśnie były w pełni dojrzałe. [...] Nieoczekiwanie przyszedł sąsiad Tolko Giergiel [...] zawołał Władka do płotu i na osobności poinformował go, że tej nocy przyjadą mordercy i musi uciekać” (relacja Stanisławy Tokarczuk z domu Zaremba).
W Łuczycach rodzina Stefana Denysa schroniła się u sąsiada Ukraińca, Semena Herasyma. „Ten schował ich w piwnicy i sam z siekierą w ręku stanął w drzwiach i powiedział, że »po moim trupie ich weźmiecie«. Miał przed sobą swego brata Konstantego Herasyma, który koniecznie chciał wymordować rodzinę Denysów. Wobec takiej postawy Semena Herasyma zbrodniarze odeszli, szukając nowych ofiar (relacja Józefa Turowskiego).
Bezradność wobec zbrodni była powodem dramatu sołtysa wsi Korsynie, Ukraińca Itucha. Nie mógł wytłumaczyć swoim sąsiadom, że nie wolno zabijać Polaków. Popełnił samobójstwo.
W relacjach Polaków z kresów pojawiają się informacje o święceniu przez księży greckokatolickich i prawosławnych noży, siekier i innych narzędzi zbrodni. Byli też inni księża Ukraińcy, którzy nie zapomnieli o przykazaniu „Nie zabijaj”. Z powodu upominania i potępiania upowców często tracili życie. Greckokatolicki ksiądz Michajło Tełep z Rogoźna został zamordowany wraz z czteroosobową rodziną za publiczne potępienie zamordowania ponad 60 Polaków w Pyszówce. Duchowny prawosławny Fiodor Cichocki ze wsi Nowystaw, starzec 90-letni, został śmiertelnie pobity przez upowców za piętnowanie zbrodni i odmowę odprawiania dla nich nabożeństw. Zdarzały się także przypadki, gdy ukraińskim księżom udawało się powstrzymać upowców przed mordowaniem Polaków.
Niedawno Sejm przyjął uchwałę nazywającą zbrodnię wołyńsko-galicyjską ludobójstwem, a jednocześnie złożył hołd Ukraińcom, którzy ratowali Polaków. W Sejmie czeka na rozpatrzenie projekt ustawy o Krzyżu Wschodnim, który ma być przyznawany tym, którzy nieśli pomoc Polakom w latach 1937–1959. Czy Ukraińcy ratujący Polaków doczekają się uznania własnego państwa? Czy będą musieli ukrywać polskie odznaczenie w swoim kraju, gdzie upamiętnia się pomnikami i nazwami ulic przywódców OUN i UPA?
Przytoczone relacje pochodzą z publikacji IPN „Kresowa księga Sprawiedliwych 1939–1945” opracowanej przez Romualda Niedzielkę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.