W nocy z 14 na 15 września 1939 r. dwa samochody ciężarowe załadowane meblami i sprzętem domowym marszałka przekroczyły granicę polsko-rumuńską w Zaleszczykach. Ciężarówkom towarzyszyło kilka samochodów osobowych, w których jechali: Marta Zaleska - partnerka marszałka, jej rodzice, siostra, dwie pokojówki (polska i francuska), dwie kucharki, lokaj oraz żandarmi z ochrony rodziny marszałka.
Wśród wywiezionych przez Martę rzeczy były: cenne meble z mieszkania przy ul. Klonowej, szabla koronacyjna Augusta II (czasami nazywana błędnie „szablą Batorego”) – ofiarowana „Śmigłemu” jako „dar armii polskiej” w 1936 r. – kosztowna biżuteria oraz prace malarskie „Śmigłego”. Bez wątpienia część tych zbiorów można uznać za prywatny majątek „Śmigłego” i jego żony, jednak większość (w tym wyposażenie domu przy ul. Klonowej), była własnością państwa.
Kiedy Marta wywoziła do Francji prywatno-państwowy majątek, jej mąż przegrywał kampanię wrześniową. Dramatyczne chwile towarzyszące opuszczeniu przez Naczelnego Wodza granic Polski przedstawił płk Stefan Soboniewski (w cywilu starosta kaliski). Około godz. 1.30 zameldowano mu, że do granicznego mostu zbliża się kolumna samochodów Naczelnego Wodza:
„[…]– Czy pan oszalał?! – krzyknąłem na jakiegoś komisarza policji, który mnie o tym powiadomił. – Każę oddać pana pod sąd wojenny za sianie paniki. To się nie może zdarzyć. Hetman nigdy nie opuszcza swoich wojsk! Lecz to był rzeczywiście »Śmigły«”.
Relacja Elżbiety Błockiej zawiera szokujące, wręcz nieprawdopodobne szczegóły. Jej wuj płk Ludwik Bociański postanowił nie dopuścić do hańby, jaką w jego pojęciu była ucieczka naczelnego wodza z pola bitwy. Na moście zatrzymał kolumnę „Śmigłego”. Znali się od wielu lat – Bociański, powstaniec wielkopolski, żołnierz POW, uczestnik wojny z bolszewikami, był postacią powszechnie znaną. W pierwszych dniach września został zresztą mianowany generalnym kwatermistrzem rządu. Teraz, w zgodzie z własnym sumieniem, stanął przed samochodem „Śmigłego”, uniemożliwiając dalszą jazdę. „Śmigły” wysiadł i zapytał, o co chodzi. – Chodzi o honor wojska – miał odpowiedzieć płk Bociański. Nikt nie słyszał ich dalszej rozmowy prowadzonej przyciszonymi głosami. Faktem jest, że w pewnym momencie „Śmigły” ręką odsunął na bok Bociańskiego. Ten wyjął z kabury pistolet i strzelił sobie w pierś, mierząc w serce. Po chwilowej konsternacji marszałek rozkazał wrzucić ciało na samochód i ruszać. Już w Rumunii okazało się, że Bociański żyje. Kula przeszła obok serca.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.