„Najgorszym dniem mojego życia był 13 sierpnia 1944 roku” – tak swoją opowieść rozpoczęła Teresa Łatyńska. Sanitariuszka AK, weteranka Powstania Warszawskiego. Tego dnia przebywała na kwaterze na Starówce. Późnym popołudniem usłyszała przez okno wiwaty. Zaintrygowało ją to, więc wyszła na balkon. O tym, co zobaczyła, opowiedziała po kilkudziesięciu latach Annie Herbich, autorce książki „Dziewczyny z Powstania”.
Czytaj też:
Placówka straceńców. Wstrząsające kulisy zbrodni na sanitariuszkach
„Środkiem ulicy jechał mały czołg otoczony tłumem żołnierzy i cywilów – mówiła pani Łatyńska. – Wszyscy byli zachwyceni, podnieceni, poklepywali pancerz. – Zdobyczny czołg! Zdobyczny czołg! – dolatywało z ulicy. Mnie też udzielił się ten entuzjazm. To było po prostu wspaniałe, nie mogłam w to uwierzyć. Sytuacja coraz trudniejsza, Niemcy w natarciu, po naszej stronie pada coraz więcej rannych i zabitych, dramat. A tu nagle taki sukces. Wszystko to wyglądało jak sen. Jak jakaś defilada zwycięstwa. Gdy czołg skręcił w Kilińskiego, tłum zgęstniał i zaczął coraz bardziej na niego napierać, każdy chciał go dotknąć. Ludzie wylegli z mieszkań, z piwnic. Maszyna posuwała się powoli, wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Jakiś mężczyzna wręczył idącej obok pojazdu młodziutkiej sanitariuszce bukiet kwiatów. Uśmiechnęła się szeroko, poprawiłaodruchowo włosy. Wtedy coś mnie tknęło. Spojrzałam na czołg. Chyba zaczęło się coś w nim psuć, jakiś element powoli zsuwał się z pancerza. Z góry wszystko było widać jak na dłoni. To coś odłączyło się od konstrukcji maszyny i zaczęło spadać na ziemię... Zamarłam, ale ludzie wokół niczego nie zauważyli. Euforia była zbyt wielka. Jakiś mały chłopczyk, na oko czteroletni, podbiegł do samej gąsienicy, otworzył szeroko buzię, żeby krzyknąć z radości…”
To, co się wówczas wydarzyło, przekracza ludzkie pojęcie. Obraz ten prześladuje panią Teresę Łatyńską aż do dziś. Był to po prostu horror. Przerażający majak senny, tyle że to wydarzyło się naprawdę.
„Nastąpiła eksplozja – opowiadała sanitariuszka AK. – W promieniu dobrego kilometra wszystkie szyby wyleciały z okien, ludzi zwaliło zaś z nóg. Jakieś martwe ciało – najprawdopodobniej kierowcy – wleciało z impetem na nasz balkon. To był sam korpus – bez głowy, rąk i nóg – który odbił się od ściany budynku i potężnie uderzył mnie w plecy. Przewróciłam się, byłam cała we krwi i kawałkach wnętrzności. Fala uderzeniowa rozpruła mi spódnicę, całe ubranie wisiało na mnie w strzępach. (…)”
Do eksplozji pojazdu doszło na ul. Kilińskiego 13 sierpnia 1943 r. kilka minut po godz. 18. Była to jedna z najbardziej tragicznych kart powstania warszawskiego. Historycy oceniają, że potężny wybuch zabił ok. 300 warszawiaków. Zarówno powstańców, jak i cywili – mężczyzn, kobiety i dzieci – którzy zwabieni niecodziennym widokiem przyszli podziwiać zdobyczny „czołg”.
Przez kilkadziesiąt lat w Polsce obowiązywała opinia, że ta straszliwa masakra była skutkiem niemieckiej perfidii. Niemcy mieli z premedytacją nafaszerować pojazd trotylem, ładunek wyposażyć w zapalnik zegarowy, a następnie podrzucić go powstańcom. Celem było wywołanie jak największych strat w szeregach Armii Krajowej i wśród ludności cywilnej. „Czołg pułapka” z ul. Kilińskiego wylądował na długiej liście niemieckich zbrodni wojennych. Stał się symbolem niemieckiej perfidii. W rzeczywistości była to tylko legenda.
(…)
Co w rzeczywistości doprowadziło do tej tragedii? Kto za to odpowiadał? Jak doszło do powstania mitu „czołgu pułapki”? Cały artykuł dostępny w najnowszym numerze miesięcznika „Historia Do Rzeczy! Już w kioskach!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.