PIOTR WŁOCZYK: Powstanie Warszawskie wiąże się z niepojętym w zwyczajnych warunkach poświęceniem. Kto przede wszystkim przychodzi panu na myśl w tym kontekście?
WACŁ AW GLUTH-NOWOWIEJSKI: Byliśmy wówczas w Puszczy Kampinoskiej. Oddział nasz miał zaatakować w nocy grupę Niemców stacjonujących w jednej ze wsi. Biegliśmy w ciemnościach po polu łubinu. Odgłos łamanych łodyg zbudził wartownika. Zerwał się, wrzasnął: „Halt!”, strzelił na oślep. I ten jedyny pocisk uderzył w biegnącego obok mnie naszego dowódcę plutonu „Małego Janka” [Jan Dobsch – przyp. red.]. Pocisk trafił w zawieszony na kieszeni bluzy granat. „Mały Janek” chwycił go, by instynktownie odrzucić od siebie, ale… nie zrobił tego. Wokół byliśmy my – jego podkomendni. Przycisnął granat do brzucha i pochylił się. Jednocześnie z wybuchem. Tego bohaterstwa nigdy nie zapomnieliśmy! I to właśnie było prawdziwe poświęcenie.
Z jakim uzbrojeniem zaczynał pan powstanie?
Dramatycznie marnym. Na 12 chłopców, którzy zdążyli dotrzeć do naszej meliny na Godzinę „W”, przypadła żenująca partia: jeden pistolet maszynowy, cztery pistolety krótkie, dwa karabiny, w tym jeden z I wojny światowej, i drugi… z dwoma magazynkami pocisków. A także 20 granatów… Wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby tuż przed powstaniem nie udało się Niemcom odkryć kilku ważnych podziemnych magazynów broni. Był to dla nas cios straszliwy. Ja zacząłem powstanie z parabelką i czterema granatami.
Jak rozumiem, brak broni nie był jednak przeszkodą nie do pokonania?
Największym naszym marzeniem było w końcu dobrać się do Niemców. Marzyliśmy, by odpłacić im za te pięć lat morderstw i męki okupacji! Dwa miesiące przed powstaniem straciłem dwóch starszych braci, zamordowanych na Pawiaku. Wszystkie warszawskie rodziny przechodziły piekło. Marzenie o odwecie było powszechne.
Czytaj też:
Ochotnicy do piekła. Lotnicy na pomoc płonącej Warszawie
W obiekcie, który mieliście zdobywać, czyli szkole gazowej, Niemcy byli na pewno przygotowani na atak powstańców?
O, tak. Ten obiekt wydawał się nie do zdobycia. Wielki budynek, a przed nim duża otwarta przestrzeń. Znaczyło to, że atakujący byliby jak na widelcu. Dookoła bunkry z bronią maszynową. Główne części obiektu otoczone zwojami drutu kolczastego.
(...)
Jak zakończyła się próba zdobycia szkoły gazowej? W jakich okolicznościach doszło do bestialskiego mordu na sanitariuszkach?
Cały wywiad dostępny w najnowszym numerze miesięcznika Historia Do Rzeczy! Już w kioskach!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.