Krew na krakowskim bruku
  • Tomasz StańczykAutor:Tomasz Stańczyk

Krew na krakowskim bruku

Dodano: 
Demonstracja przy domu robotniczym w Krakowie, 1923
Demonstracja przy domu robotniczym w Krakowie, 1923 Źródło:Wikimedia Commons
Jeden strzał – nie wiadomo, przez kogo oddany – stał się początkiem ulicznych walk pod Wawelem, w których zginęło kilkunastu demonstrantów i tyleż samo żołnierzy Wojska Polskiego.

Sto lat temu w Polsce szalała hiperinflacja, panowała niebywała drożyzna, ceny zmieniały się niemal z dnia na dzień, płace realne kurczyły się w niesamowitym tempie, poziom życia ludności drastycznie się pogarszał. Z tego powodu strajki stały się codziennością. W Krakowie cena chleba w styczniu wynosiła 675 marek polskich, w końcu października 10,5 tys., wieprzowiny odpowiednio 3,8 tys. i 85 tys. W Krakowie w październiku zastrajkowali maszyniści kolejowi, a następnie przyłączyli się do nich pocztowcy. Rząd Wincentego Witosa zareagował, powołując kolejarzy na ćwiczenia wojskowe. W okręgu krakowskim zarządzono militaryzację kolei, wprowadzono też sądy doraźne i zakazano zgromadzeń publicznych. Sytuacja stawała się krytyczna. „Zgodnie z poleceniem z Warszawy władze administracyjne w Krakowie przygotowywały się z pomocą wojska do stanowczego działania przeciwko strajkującym” – pisał Tomasz Marszałkowski w książce „Zamieszki, ekscesy i demonstracje w Krakowie 1918–1939”. Jak pisał historyk, PPS odrzuciła propozycję rządu, że zniesie sądy doraźne, gdyż politycy socjalistyczni zamierzali kontynuować strajk aż do zwycięstwa.

5 listopada 1923 r. rozpoczął się pod Wawelem proklamowany przez PPS strajk powszechny. Tamtego dnia rząd przekazał wojewodzie Kazimierzowi Gałeckiemu decyzję o zakazie wszelkich zgromadzeń publicznych. Władze wojskowe w Krakowie, na których czele stał gen. Józef Czikiel, przygotowywały się do stłumienia ewentualnych rozruchów. Komunistyczny działacz Tomasz Dąbal uznał te przygotowania za zaplanowaną krwawą rozprawę z robotnikami. Według niego Czikiel miał rzekomo poinformować rząd: „Wszystko gotowe! Kilkanaście tysięcy uzbrojonych ludzi czeka rozkazów, aby rzucić się na bezbronne i niczego niepodejrzewające masy robotnicze”. Tak, jakby rządowi zależało na przelewie krwi.

Już 5 listopada doszło do incydentów między strajkującymi robotnikami a policją i wojskiem – rany odniosło 20 policjantów. Socjalistyczny poseł Zygmunt Marek usiłował przekonać dyrektora policji, Jana Rękiewicza: „[zakaz zgromadzeń] to obłęd! Proszę to powiedzieć wojewodzie. Za następstwa będzie on odpowiedzialny” („Naprzód”, 9 listopada 1923 r.). Rękiewicz zgadzał się z Markiem, że zakaz jest nieuzasadniony, ale nic nie mógł zrobić: miał nie dopuścić do zgromadzeń strajkujących robotników, gdyż był zobowiązany wykonywać polecenia władz.

Artykuł został opublikowany w 11/2023 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.