„To Sowieci zabili mojego dziadka”. Wywiad z wnukiem słynnego pogromcy bolszewików

„To Sowieci zabili mojego dziadka”. Wywiad z wnukiem słynnego pogromcy bolszewików

Dodano: 
Stanisław Bułak-Bałachowicz (pierwszy z lewej) wraz z rosyjskimi oficerami, 1920 r.
Stanisław Bułak-Bałachowicz (pierwszy z lewej) wraz z rosyjskimi oficerami, 1920 r. Źródło: Wikimedia Commons
– Dziadek był śmiertelnym wrogiem bolszewików. Nie zapomnieli mu tego, jak trzepał im skórę w trakcie wojny 1920 r – mówi Maciej Bułak-Bałachowicz

Kto zabił pańskiego dziadka?

Ta sprawa owiana jest tajemnicą. Pewna jest tylko data śmierci – 10 maja 1940 r. Mój dziadek, czyli gen. Stanisław Bułak-Bałachowicz, tego dnia wyszedł ze swojego domu na warszawskiej Saskiej Kępie i szedł ul. Francuską w stronę Paryskiej. Nagle zatrzymał się przy nim samochód. Ze środka wyskoczył mężczyzna w niemieckim mundurze.

Gestapo?

Zapewne tak. Zaczęła się rozmowa. Niemiec próbował go wylegitymować. Dziadek był jednak człowiekiem porywczym, honorowym. Odmówił pokazania dokumentów. Doszło do kłótni, która przerodziła się w szarpaninę. A ta przerodziła się w bójkę. Dziadek miał przy sobie specjalną laskę – kupił ją podczas jednego z wyjazdów do Wiednia – która miała we wnętrzu wysuwane ostrze. Tym właśnie ostrzem śmiertelnie dźgnął Niemca.

Dźgnął? Ja słyszałem, że roztrzaskał mu czaszkę ciężką metalową gałką, którą zwieńczona była laska.

Wersje są różne. Grunt, że powalił napastnika. Niestety z samochodu wyskoczył drugi Niemiec z bronią palną. Wymierzył w dziadka i otworzył ogień. Z tak bliskiej odległości nie mógł nie trafić. Dziadek zginął na miejscu. Następnie zabójca zaczął dmuchać w gwizdek. Na ten sygnał z sąsiedniej ulicy wyskoczyło drugie auto. Siedzący w nim mężczyźni wciągnęli ciało dziadka do środka.

Co z nim zrobili?

Ciało zostało przewiezione do kostnicy na Oczki, skąd wydano je rodzinie. Dziadek został pochowany na Powązkach.

Generał nie przedsięwziął żadnych środków bezpieczeństwa? Stał przecież na czele stworzonej przez siebie organizacji konspiracyjnej.

Starał się zabezpieczyć. Miał w Warszawie kilka tajnych lokali, zmienił wygląd. Co więcej, na ulicy zawsze towarzyszyło mu dwóch goryli. Jeden szedł w pewnej odległości za nim, a drugi po drugiej stronie ulicy. W razie niebezpieczeństwa mieli wkroczyć do akcji.

Dlaczego więc tego feralnego dnia nie wkroczyli?

Świadek śmierci dziadka, pan Władysław Wilhelmi, widział tylko jednego ochroniarza. W momencie, gdy do generała przyczepił się facet w mundurze, człowiek ten zawahał się i wycofał. Nie przybiegł na pomoc swojemu szefowi.

Tablica na ścianie Prawosławnego Seminarium Duchownego w Warszawie

Zawiódł?

Niestety wygląda na to, że tak. Zawiódł.

Pojawienie się drugiego samochodu wskazuje na to, że to była pułapka. Morderstwo z zimną krwią. Kto za tym stał? Niemcy chyba nie bardzo mieli motyw.

Zabójcy byli w mundurach niemieckich. Samochód – w zależności od wersji – to był opel lub mercedes. Takimi maszynami po Warszawie jeździli gestapowcy. Wygląda więc na to, że dziadka zabili Niemcy. Wyrok został jednak zapewne wydany w Moskwie. Dziadek był śmiertelnym wrogiem bolszewików. Nie zapomnieli mu tego, jak trzepał im skórę w trakcie wojny 1920 r.

Gestapo zrobiło przysługę kolegom z NKWD?

To bardzo prawdopodobne. To jest jeszcze okres obowiązywania paktu Ribbentrop-Mołotow. NKWD i gestapo wówczas blisko współpracowały w dziele mordowania polskich elit. Obie służby nawet naradzały się w tej sprawie. W Generalnym Gubernatorstwie trwała akcja „AB”, a na wschodzie operacja katyńska. Ta współpraca nie dotyczyła zresztą tylko Polaków. Przecież bolszewicy – na prośbę gestapo – wykończyli przebywających na ich terenie niemieckich komunistów.

To nie był chyba pierwszy sowiecki zamach gen. Bułaka-Bałachowicza?

11 czerwca 1923 r. sowieccy egzekutorzy zamordowali jego brata i prawą rękę – Józefa Bałachowicza. Najprawdopodobniej zginął przez pomyłkę. Zabójcy myśleli, że strzelają do generała. Bracia byli do siebie bardzo podobni, w momencie tragedii było ciemno…

Jaki przebieg miał ten zamach?

Po rozbrojeniu armii Bałachowicza przez władze polskie dziadek zadbał o swoich żołnierzy. Nie zostawił ich na lodzie. Około tysiącu z nich załatwił pracę przy wyrębie Puszczy Białowieskiej. Ludźmi tymi zarządzał właśnie Józef Bałachowicz. Feralnego dnia odebrał w Hajnówce wypłatę dla bałachowców i jechał powozem w teren. Byli z nim woźnica i kilku podkomendnych. W pewnym momencie wóz został zatrzymany przez kilku ludzi. Jeden z nich błysnął latarką w twarz i zapytał:
„Czy to pan Bałachowicz?”. Józef warknął do niego, żeby zgasił latarkę. Wtedy zamachowiec nacisnął spust. Kula trafiła go prosto w twarz. Nie miał najmniejszych szans.

Jak dziadek zareagował na to wydarzenie?

Był zdruzgotany. Od tego czasu nosił przy sobie broń. Ojciec opowiadał mi, że w latach 20. i 30. bolszewicy próbowali go jeszcze kilka razy dopaść. Zorientowali się bowiem, że dopadli nie tego Bałachowicza, i postanowili naprawić „sknoconą robotę”. Dziadek za każdym razem wychodził jednak cało z opresji. Jego słynne wojenne szczęście nie opuszczało go również w czasach pokoju.

Dziadek przez całe dwudziestolecie mieszkał w Warszawie?

Tak.

Wiemy dużo o Bałachowiczu jako żołnierzu, dowódcy, polityku, ale mało jako ojcu, mężu, bracie. Ile miał żon?

Artykuł został opublikowany w 12/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.