13 listopada 1904 r. na pl. Grzybowskim w Warszawie odbyła się manifestacja zorganizowana przez Polską Partię Socjalistyczną. Wywiązała się strzelanina policji z bojowcami PPS. Było to pierwsze zbrojne starcie z rosyjskim zaborcą od powstania styczniowego. Nie tylko część demonstrantów, lecz także uczestników zakończonej mszy świętej schroniła się w kościele. Oberpolicmajster Karl Nolken dał słowo honoru, że jeśli dobrowolnie wyjdą ze świątyni, nic im się nie stanie. Słowa nie dotrzymał.
Bojowiec Bronisław Żukowski wspominał: „Kobiety ciągnięto w szeregi za włosy, kopano nogami, bito kolbami itp., dzieci kopano w twarz, piersi i gdzie popadło. Bito kolbami, płazem szabli, kopano nogami itp. każdego, kto tylko był pod ręką”.
Bojowcy zapamiętali sobie wiarołomstwo Nolkena. 26 marca 1905 r. przeprowadzili na niego zamach. Jadący w powozie oberpolicmajster wykazał się niesamowitym refleksem: odbił ręką bombę i tak uniknął śmierci.
Po tym zamachu PPS wydała odezwę: „Okrucieństwa rządu doprowadziły masę ludową do tego, że sam widok policjanta wywołuje żądzę zabicia go. […] Na nas, jako na przedstawicieli tego walczącego proletariatu, spada obowiązek mściciela. I oto pierwszy krok zrobiony, sprawiedliwości staje się zadość”.
Następnym celem zamachu stał się generał-gubernator warszawski Konstanty Maksymowicz. Ochrana dowiedziała się jednak o planie zamachu. Gdy bojowiec Tadeusz Dzierzbicki czekał na generała, który miał jechać z zamku na nabożeństwo do cerkwi przy ul. Długiej, podeszło do niego dwóch agentów policji. Dzierzbicki rzucił bombę, zabijając ich i siebie.
Na śmierć bez wyroku
Carski generał przerażony próbą zamachu przeniósł się do twierdzy w Zegrzu. Petersburg nie mógł tolerować tchórzostwa swojego najwyższego przedstawiciela w Przywiślańskim Kraju. Maksymowicz został zdymisjonowany. Jego następcą mianowano latem 1906 r. gen. Gieorgija Skałona, dowódcę pułków kawalerii, przebywającego już kilkakrotnie wcześniej podczas swojej służby w Warszawie. Był zwolennikiem brutalnej rozprawy z bojówkami PPS. Na terror zamierzał bezwzględnie odpowiadać jeszcze większym terrorem. Wykorzystał paragraf ustawy o stanie wojennym dający możliwość stosowania kar nieprzewidzianych w niej. Uznał, że na tej podstawie można skazywać na śmierć bez wyroku sądowego. Mimo wątpliwości i nawet sprzeciwów samego Mikołaja II uzyskał ostatecznie akceptację Petersburga.
Spirala terroru z obu stron nakręcała się. Rok 1906 był najbardziej krwawy. Organizacja Bojowa PPS i inne grupy zabiły 336 wojskowych, żandarmów i policjantów carskich. Skałon odpowiadał wyrokami śmierci.
2 sierpnia 1906 r. został zabity gen. Andriej Markgrafski, zastępca Skałona. Jechał z Warszawy do swojego domu w Otwocku. Po opuszczeniu stacji kolejowej wsiadł do powozu i wkrótce potem posypały się strzały bojowców. Był wśród nich Tomasz Arciszewski, późniejszy uczestnik słynnej akcji pod Bezdanami, dowodzonej przez Józefa Piłsudskiego, a w latach 1944–1947 premier Rządu RP na Uchodźstwie.
Waldemar Potkański w książce „Terroryzm na usługach ugrupowań lewicowych i anarchistycznych w Królestwie Polskim” pisał, że zabito oficera, który przez lata swojej służby sformułował „pozytywny program” dla Polaków, uważał, że bezmyślne naśladowanie metod germanizacji nie przyniesie rezultatu, doprowadzi natomiast do jeszcze większego rozłamu między i tak zwaśnionymi narodami. W zamian proponował zbliżenie przeciw niemieckiemu niebezpieczeństwu.
Markgrafski jako zastępca Skałona i szef policji był jednak dla bojowców oczywistą postacią do wyeliminowania. Poza tym jego poglądy, wobec rewolty i carskich represji, nie miały już żadnego znaczenia.
15 sierpnia 1906 r. Organizacja Bojowa PPS dała pokaz swojej siły. W dniu tym, który zyskał nazwę „krwawej środy”, w Warszawie i innych miejscowościach dokonano kilkudziesięciu zamachów na policjantów, żandarmów i innych carskich urzędników najbardziej odpowiedzialnych za represje. Zginęło tamtego dnia, a także w ciągu czterech następnych, 67 osób. „Twarda ręka Rewolucji musiała znów podruzgotać okrutnie wiele carskich żywych narzędzi tortury i mordu. Kula rewolucjonisty zaświstała groźnie, ostrzegawczo i karząco w powietrzu dusznym od ucisku i gwałtu” – pisano w ulotce PPS.
Bojowcy PPS planowali dokonanie zamachu na Skałona na trasie jego przejazdów z Belwederu do zamku. Zaczęli często pojawiać się tam, by ustalić jak najkorzystniejszy czas i najlepsze miejsce do przeprowadzenia ataku. Nie uszło to jednak uwadze jego ochrony. „W ten sposób latem 1906 r. odbywał się podwójny wywiad, wywiad za Skałonem i wywiad za wywiadowcami śledzącymi Skałona. Dokonano aresztowań” – pisał historyk Adam Próchnik w artykule „Zamach na Skałona” („Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce”, 1/1935 r.)
Wśród osób zaangażowanych w rozpoznanie miejsca przyszłego zamachu była Wanda Krahelska, niespełna 20-letnia dziewczyna. Uniknęła wówczas aresztowania.
Czytaj też:
Ostatni strzał powstańca styczniowego - zamach na cara Aleksandra II
Następną próbę zorganizowania zamachu na Skałona podjął Mieczysław Mańkowski, ponad 40-letni weteran ruchu socjalistycznego, w młodości członek założonej przez Ludwika Waryńskiego pierwszej partii robotniczej Proletariat. Był od trzech lat na wolności po kilkunastoletniej karze katorgi. Zaangażował się w pracę Organizacji Bojowej PPS. Należały do niej także kobiety. Wśród nich była Aleksandra Szczerbińska, przyszła druga żona Józefa Piłsudskiego. Stał on wówczas na czele Wydziału Bojowego, ale był przeciwnikiem terroru indywidualnego, w tym „krwawej środy”. Kobiety przenosiły i przemycały broń, amunicję oraz „bibułę”, czyli nielegalne gazety i ulotki. Nazywano je „dromaderkami”. We wspomnieniach Piłsudska pisała, że PPS podkreślała równouprawnienie kobiet, jednak nie dotyczyło ono walki z bronią w ręku.
Feminista organizuje zamach
Zamach na Skałona był wyjątkiem od tej zasady. Mańkowski wyznaczył do niej trzy kobiety. Gustaw Daniłowski, działacz PPS, w opublikowanej w 1907 r. pod pseudonimem książce „Zamach na Skałona” pisał o Mańkowskim: „Feminizm swój Brunon tłumaczył w następujący sposób: Zamach ten ma przede wszystkim charakter protestu, ostrej manifestacji wyrażonej w sposób jak najjaskrawszy, wstrząsający do głębi wszystkie żywiej czujące sumienia. Czyż nie silniej drgnie serce, gdy wyobrazicielką uczuć tłumu stanie się w rosie młodości stojąca dziewczyna, jeżeli przed sądem, gdyby ten nastąpił, przed trybunałem orężnych jenerałów, pośród pałaszy i bagnetów okaże się wiotka postać, filigranowa fizycznie istota i pąkiem ust rzuci siepaczom w twarz krwawy akt oskarżenia za mękę i krzywdę narodu?”.
Krahelska nalegała, by mogła wziąć udział w zamachu. Jej narzeczony był bojowcem. Na krótko przed ślubem został aresztowany. Był brutalnie przesłuchiwany. Mimo to się nie załamał. Z braku dowodów winy został zwolniony. Doznał jednak wstrząsu psychicznego, wpadł w depresję. Być może także dlatego, że musiał wyjechać do Galicji, obawiając się ponownego aresztowania. A to oznaczało rozłąkę z narzeczoną. Popełnił samobójstwo.
Aleksandra Piłsudska wspominała: „Wanda Krahelska przyjęła ten cios ze spokojną rezygnacją, gdyż nowy cel postawiła sobie w życiu – zemstę. Zemstę bez względu na skutki dla siebie. Bez przerwy nalegała na Wydział Bojowy, aby jej zezwolono na wzięcie udziału w akcji terrorystycznej. Zgodzono się, aby dokonała zamachu na Skałona, generała-gubernatora warszawskiego, który wydał był rozkaz torturowania jej narzeczonego”.