Który moment z Grudnia ‘70 wrył się panu najbardziej w pamięć?
JÓZEF SZYLER: To było 16 grudnia – w środę rano. Wychodziliśmy ze Stoczni Gdańskiej. Byłem na przedzie tej kolumny. Naprzeciw nas stała milicja albo wojsko przebrane w milicyjne mundury. Ciężko powiedzieć. Zagrodzili nam drogę i zaczęli krzyczeć, że mamy się zatrzymać, bo użyją broni. Ludzie w to nie wierzyli. Niektórzy robotnicy odkrzykiwali: „Tu też są wasi krewni!”.
Pan też nie wierzył, że mogą strzelać?
Kto mógł się spodziewać, że będą strzelać do nieuzbrojonych robotników? A oni strzelali do nas jak pluton egzekucyjny... Komuna w Polsce miała parszywą twarz, ale to się nam w głowach nie mieściło. Dowódca dał komendę, żołnierze trochę się cofnęli. Nagle huknęły strzały. Pociski poszły w bruk pod naszymi nogami. Dwie osoby od razu padły zabite od rykoszetów. Mieliśmy też rannych. Widząc to, z całej tej niemocy się rozpłakałem. Byłem młody, po wojsku, umiałem obchodzić się z bronią, ale stałem tam bezbronny. Nic nie mogłem zrobić, tylko płacz nam został...
Wtedy zapadła decyzja, żeby zamknąć stocznię. Rozpoczęliśmy strajk okupacyjny. Spodziewaliśmy się, że komuniści mogą dokonać prowokacji na terenie stoczni, żeby mieć pretekst do wejścia, więc musieliśmy się pilnować.
Czytaj też:
Wałęsa i Grudzień '70. Te dokumenty szokują do dziś
Ma pan na myśli „zorganizowanie” jakiegoś wybuchu czy pożaru?
Tak. Dlatego powołano służbę wewnętrzną do pilnowania terenu stoczni. Robotnicy przywieźli pod zamknięte bramy butle z tlenem przykryte tłustymi szmatami. Gdyby wojsko chciało wjechać czołgiem czy wozem bojowym, to doszłoby do wybuchu. W końcu tlen i smar to doskonała mieszanka wybuchowa – o podstawowa wiedza z BHP, którą posiada każdy stoczniowiec.
Stocznia była okrążona czołgami i wozami bojowymi. Atmosfera w środku była jednak dobra. Widać już było pierwsze oznaki solidarności. Takiej zwykłej, międzyludzkiej solidarności, która stała się tak powszechnym doświadczeniem 10 lat później. Ludzie dzielili się jedzeniem jak w rodzinie. Współpracowaliśmy ze sobą, starając się jak najlepiej przygotować zakład na kłopoty. Byliśmy przekonani, że na noc wyłączą nam prąd. Dlatego przygotowaliśmy instalację pozwalającą na zasilanie stoczni ze statków. Przy radiostacji dyżurowali robotnicy, żeby w razie czego od razu puścić w świat informację, że czerwoni wdarli się na teren stacji i strzelają do robotników.
Cały czas trwały rozmowy. W tym czasie bardzo aktywny był już mój „kolega” „Bolek”, który potem sam przyznał, że rozpoznawał na zdjęciach stoczniowców. W końcu władze podjęły decyzję, że stocznia zostaje rozwiązana i w związku z tym wszyscy mają wyjść. Strajk ostatecznie niewiele dał, ale najważniejsze, że robotnicy wiedzieli już, że razem są w stanie przeciwstawić się komunie.
Dzień po strzałach przed Stocznią Gdańską doszło do masakry w Gdyni, gdzie wojsko i milicja zmasakrowały robotników idących do pracy w tamtejszej stoczni. Zginęło wówczas 11 osób. W Szczecinie było tego dnia jeszcze bardziej krwawo – wojsko i milicja zabiły tam 16 osób...
50. rocznica jest wyjątkowa również dlatego, że w tym roku te dni pokrywają się. 50 lat temu czwartek również wypadał 17. grudnia... Koleżanki mojej żony, które mieszkały w Gdyni, były świadkami tych scen. Długo nie mogły dojść do siebie. Znałem człowieka, który dostał w czarny czwartek sześć kul w klatkę piersiową. Mój nieżyjący kolega został z kolei postrzelony w nogę. Nikomu się nie przyznał do tego. Ludzie bali się wtedy iść na pogotowie. Wielkim heroizmem wykazały się wówczas pielęgniarki i lekarze, którzy ratowali ludzi wbrew SB i milicji. Bandy pijanych ubowców przeszkadzały w pracy służbie zdrowia, robiły awantury w szpitalach. Traktowali rannych jak wrogów. To była regularna wojna. Rzucali granaty między ludzi. Atakowali nas także z powietrza, z helikopterów, z których zrzucali gaz. To była regularna wojna. Nie to co teraz, kiedy feministki chodzą dziś po ulicach wolnej Polski i krzyczą: „To jest wojna”. Gdyby Lempart zobaczyła tamte sceny, to zrozumiałaby, co naprawdę znaczy hasło „To jest wojna”.
(pw)
Józef Szyler (ur. 1944 r.) - elektryk z Wydziału W-4 Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Uczestnik Grudnia ’70. Na początku 1971 r. jeden z liderów protestu stoczniowców domagających się upamiętnienia ofiar Grudnia ’70. Józef Szyler był jedną z ofiar donosów TW „Bolka”.