Teczki SB w każdym domu

Teczki SB w każdym domu

Dodano: 
Inwentarz archiwalny IPN
Inwentarz archiwalny IPNŹródło:Instytut Pamięci Narodowej
Udostępnienie w internecie inwentarza zasobów archiwalnych Instytutu Pamięci Narodowej wywołało sporo zamieszania. Z jednej strony katalog ułatwia pracę dziennikarzom, z drugiej uruchomił lawinę pomówień i powszechnych rozliczeń. Okazuje się, że większość czytelników nie potrafi zrozumieć informacji zawartych w inwentarzu.

Od kilku tygodni ludzie sprawdzają sąsiadów, znajomych i członków rodziny. Od chwili uruchomienia powszechnie dostępnego katalogu stało się to bardzo proste. Wystarczy wejść na stronę internetową IPN, wpisać w wyszukiwarkę nazwisko i można dowiedzieć się czy konkretny człowiek miał związki z komunistyczną bezpieką. Kłopot w tym, że większość korzystających z tego narzędzia nie ma pojęcia jak interpretować informacje zamieszczone w inwentarzu. W jednym szeregu stawiani są tajni współpracownicy i kandydaci na TW. Oskarżenia o współpracę z bezpieką dotykają nawet tych, którzy, jak wynika z dokumentów, nigdy nie dali się złamać.

Lustracja z okładek

Chyba największą grupą korzystającą z inwentarza IPN są dziennikarze mediów lokalnych, którzy nigdy wcześniej nie mieli kontaktu z dokumentami wytworzonymi przez komunistyczną bezpiekę. Efekt takiego korzystania bywa porażający. W Bolesławcu dokonano lustracji Jana Cołokidziego, lokalnego biznesmena figurującego w katalogu IPN jako TW. Na lokalnym portalu pojawiła się informacja pełna sugestii, że był aktywnym konfidentem. Niestety autor publikacji nie zajrzał nawet do teczki. Nie sprawdził czy i ewentualnie w jakim zakresie, do współpracy z bezpieką doszło. Tekst traktujący o przeszłości znanego przedsiębiorcy wywołał ostrą reakcję czytelników. Na miejscowym forum pojawiły się ostre komentarze. Co prawda Jan Cołokidzi wydał w tej sprawie oświadczenie, w którym przyznał, że faktycznie zgodził się na podjęcie współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, podpisał nawet zgodę, ale nigdy na nikogo nie donosił. Nikt mu nie uwierzył.

Tymczasem lektura jego akt nie pozostawia wątpliwości. W zachowanej teczce pracy TW znajdują się tylko notatki oficera SB, z których jasno wynika, że po podpisaniu zobowiązania do współpracy Cołokidzi unikał kontaktów ze służbą. W konsekwencji szybko został wyrejestrowany z sieci czynnej agentury.

Zmowa milczenia

Zupełnie inny przebieg miało ujawnienie wstydliwej przeszłości zastępcy prezydenta Legnicy. Dorota Purgal od piętnastu lat odpowiadająca w mieście za kulturę i oświatę figuruje w katalogu IPN jako „dysponent lokalu kontaktowego”. Druga teczka opisuje ją jako tajnego współpracownika.

Jej współpracę z SB ujawnił dziennikarz portalu lca.pl. Dotarł do dokumentów, opublikował umowę najmu mieszkania, pokwitowania odbioru pieniędzy. Zastępca prezydenta Legnicy w rozmowie z dziennikarzem potwierdziła, że brała od SB pieniądze. Utrzymywała przy tym, że była przekonana, że podejmuje współpracę z wywiadem. Stwierdziła także, że poza wynajmowaniem mieszkania nie miała żadnych innych związków z bezpieką. Jej zdaniem druga teczka, w której są materiały z rejestracji jej jako TW, jest wytworem wyobraźni oficera SB.

Także po tej publikacji lokalne forum internetowe zawrzało. W krótkim czasie pod tekstem pojawiła się rekordowa liczba komentarzy. Internauci domagali się od wywodzącego się z Sojuszu Lewicy Demokratycznej prezydenta miasta reakcji. Czekali na jego stanowisko. Pojawiło się wiele głosów żądających dymisji zastępcy prezydenta. Tymczasem prezydent Legnicy Tadeusz Krzakowski zamilkł. Sprawy nie komentował. Po prostu udawał, że jej nie ma. W tym milczeniu dzielnie wspierały go inne lokalne i regionalne media, dla których temat nie istniał. Sytuacji tej nie zmienił nawet fakt ujawnienia przez "Gazetę Polską" agenturalnej przeszłości zastępcy prezydent Łodzi, w efekcie czego urzędnik ten stracił stanowisko. W Legnicy wszyscy zachowują się tak jakby nic się nie stało.

Kto ma teczkę?

Po takich publikacja w lokalnych mediach czytelnicy dosłownie rzucają się do studiowania inwentarza IPN. Ofiarami tych „studiów” szybko stali się inni lokalni politycy. W sieci pojawiły się wpisy dotyczące między innymi polityka PiS Wacława Szetelnickiego. Szetelnicki pełni funkcję przewodniczącego Rady Miasta. W katalogu IPN figuruje jako kandydat na tajnego współpracownika.

Część czytelników lca.pl uznała, że to wystarczy, żeby oskarżyć go o współpracę z SB. Internetowy hejt sprowokował Szetelnickiego do zwołania konferencji prasowej i ujawnienia swojej teczki. Przekazane dziennikarzom dokumenty dowodzą, że obecny lider Prawa i Sprawiedliwości w Legnicy był mocno inwigilowany, ale nie dał się esbekom złamać. Przy okazji zagroził hejterom, że każdy wpis o jego rzekomym uwikłaniu we współpracę z komunistyczną bezpieką potraktuje jako naruszenie swoich dóbr osobistych.

Esbecy pod ochroną

W publikacjach dotyczących agenturalnej przeszłości polityków ukazujących się w lokalnych mediach można zauważyć niechęć do ujawniania nazwisk oficerów SB. Z fotokopii akt publikowanych w sieci skrupulatnie wymazywane są nazwiska, stopnie służbowe i funkcje ludzi, którzy łamali innych. W efekcie tego stanu fala hejtu wywoływana każdą taką publikacją zawsze skierowana jest w stronę ujawnionych TW. Prowadzący ich esbecy nadal pozostają anonimowi.

Do dzisiaj w małych ośrodkach ludzie ci zachowali duże wpływy. Pracują w lokalnej administracji. Prowadzą firmy. Zajmują stanowiska, których sprawowanie nie wymaga składania oświadczeń lustracyjnych. Wielu z nich dysponuje sporymi pieniędzmi, którymi mogą wesprzeć lokalne media. Przy czym niemal zawsze pozostają w dobrych relacjach z lokalnymi władzami. Po prostu robią z samorządowcami dobre interesy. Nie stronią też od procesów o ochronę swoich dóbr osobistych, które niemal zawsze wygrywają, bowiem sądy uznają, że ochrona wizerunku jest ważniejsza niż wolność słowa i niezależność mediów. Nie bez znaczenia jest tu także kondycja finansowa tych ostatnich. Działający na lokalnym rynku dziennikarz, zaciągnięty przez bohatera publikacji przed sąd, niezwykle rzadko może liczyć na wsparcie swojego wydawcy, który woli od byłego esbeka dostać reklamę, niż opisać jego przeszłość.

Artur Guzicki