Gdyby Kwaśniewski wierzył w Boga
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Gdyby Kwaśniewski wierzył w Boga

Dodano: 
Aleksander Kwaśniewski podczas Baltic Business Forum (2013)
Aleksander Kwaśniewski podczas Baltic Business Forum (2013) Źródło: Wikimedia Commons / Bbf2013, CC BY-SA 3.0
Twórcy i politycy tzw. III RP nie mają szczęścia do biografów. W zasadzie wydane o nich książki można podzielić na trzy grupy. Pierwsza to napisane na kolanach. Druga to bezlitośnie punktujące swojego bohatera z powodu przynależności do „niewłaściwego” obozu politycznego. Trzecia to te, które nie powstały. Wydaje się, że tych ostatnich jest najwięcej.

Są oczywiście wyjątki, jak np. książki Henryka Piecucha o Jaruzelskim czy Kiszczaku, ale akurat ten autor zarówno ze względu na swoją przeszłość, jak i manierę pisarską zasługuje na osobną półkę. Do jakiej kategorii należy zatem zaliczyć ostatnio wydaną biografię Aleksandra Kwaśniewskiego?

W zasadzie patrząc na wydawnictwo (Znak) i na postać przeprowadzającego ten wywiad-rzekę Aleksandra Kaczorowskiego, możemy spodziewać się odpowiedzi. Sprawa nie jest jednak taka prosta, jakby wydawało się na pierwszy rzut oka. Z jednej strony Kwaśniewski to przecież typowy przedstawiciel środowiska „postpezetpeerowców” z wszystkimi jego patologiami, uwikłaniem w nieodcięte kontakty z Rosjanami i serwilizmem wobec Brukseli i Ameryki. A wszystko to podszyte karierowiczostwem i materializmem. Z drugiej mąż stanu, za którego kadencji Polska weszła do NATO i Unii Europejskiej. Przez wielu polityków i publicystów - nie tylko z lewej strony sceny politycznej - oceniany jako najlepszy prezydent III RP. Trzeba od razu przyznać, że książka - mimo wielu słabości - weryfikuje wiele mitów związanych z postacią Aleksandra Kwaśniewskiego. I to często na jego korzyść.

Bez wujka w AK?

Zaczynając od pochodzenia, które szczególnie w Polsce determinowało postawy życiowe. Kwaśniewski pochodził z mieszanej, kresowej rodziny. Jego dziadkowie ze strony matki to prawosławni z Wileńszczyzny, więc najpewniej wywodzili się z żywiołu rosyjskiego. O rodzinie ojca nie wiadomo zbyt wiele. Z pewnością dziadkiem Kwaśniewskiego nie był jednak Izaak Stolzmann, oprawca z NKWD, o którym rozpisywały się niektóre ultraprawicowe media. Ojciec, Zdzisław Kwaśniewski, po II wojnie miał kontynuować, zaczęte wcześniej studia medyczne w Poznaniu, a wojnę spędzić ucząc w podwileńskich szkołach. Kwaśniewski tłumaczył później, że jego ojciec nigdy nie chciał za wiele mówić o rodzinie.

Żadnego dziadka w Legionach, żadnego wujka w AK. A przynajmniej były prezydent o tym nie wspomina, bo brat jego matki, znany później architekt Aleksander Bałasz do AK wstąpił w 1944 r., a po wcieleniu do Armii Czerwonej został internowany za odmowę złożenia przysięgi wojskowej.

Oczywiście nie sposób nikomu robić zarzutu z tego, że jego rodzice nie działali w konspiracji. Miliony Polaków też nie miało takich przodków. Jednak tu chyba kryje się wyjaśnienie wielu cech przyszłego prezydenta. Według jego wspomnień, wojna dla Zdzisława Kwaśniewskiego była to „niekończąca się ucieczka, walka o przeżycie”. Po wojnie Zdzisław popierał PSL i Mikołajczyka, ale finał tej sprawy mocno zniechęcił go do polityki. Swoim dzieciom wpajał konieczność nauki rosyjskiego i niemieckiego, ponieważ żyli „w kraju, który ma dwóch silnych i agresywnych sąsiadów”, „żeby dać sobie radę w trudnych sytuacjach”. Nie zapisał się ani do PZPR, ani do Solidarności. Był to człowiek złamany przez okoliczności, w których żył, jakich po wojnie było wielu. Nie konspiracja i nie wolna Polska, żadnych marzeń. Jedynie zdobyć dobry zawód, żeby „niezależnie od warunków politycznych można z tego fachu wyżyć”. Ojciec Kwaśniewskiego byłby chyba bardzo zadowolony widząc, jak bardzo jego syn wziął sobie te nauki do serca. A jednocześnie bardzo zdumiony, jak daleko od nich odszedł.

Ambitny karierowicz

Czytając wywiad-rzekę z Kwaśniewskim można odnieść wrażenie, że książka została napisana, żeby opisać sukces lub usprawiedliwić karierowiczostwo Kwaśniewskiego. I Kaczorowski bardzo w tym pomaga. Młody Kwaśniewski pochodził z dosyć zamożnego, jak na owe czasy domu. Dostał się na prestiżowe studia, gdyż rodzina mogła sobie na to pozwolić. Z pewnością jednak jego „kariera” od początku nie przypominała drogi życiowej nawet większości PRLowskich wybrańców. Kwaśniewski podczas studiów wyjeżdżał do Wielkiej Brytanii, do Szwecji, a w 1976 r. na trzy miesiące do USA, gdzie zajmował się transportem samochodów. Żeby dostać wizę, amerykańskiemu konsulowi w Warszawie wmówił, że chce „uczestniczyć w uroczystościach dwusetlecia Stanów Zjednoczonych”. Na pytanie Kaczorowskiego, czy nie chciał zostać na Zachodzie Kwaśniewski odpowiada: „Miałem poczucie, że bilet jest w dwie strony: wyjeżdżam, wracam, wyjeżdżam wracam”. Dlaczego nie? W latach 70. Kwaśniewski miał praktyki studenckie w RFN, zjeździł pół Europy. W latach 80. pływał z żoną i przyjaciółmi jachtem po Morzu Śródziemnym. Prowadził żydzie całkowicie odmienne od przeciętnego polskiego studenta czy absolwenta. Nawet tak prestiżowych studiów jak handel zagraniczny.

Aleksander Kwaśniewski, Jolanta Kwaśniewska

Swoje sukcesy Kwaśniewski tłumaczy ciężką pracą, znajomością języków, umiejętnością doboru współpracowników, ale również zwyczajnym szczęściem. Po prostu trafił na takie czasy i ludzi.

Trzeźwy jak Kwaśniewski

Wydaje się jednak, że fenomen Kwaśniewskiego brał się również z innych czynników. W wielu sprawach były prezydent prezentuje zaskakująco trzeźwy osąd polskiej i międzynarodowej rzeczywistości. Mimo że niewierzący, szanuje Kościół i rolę, którą odgrywa on w społeczeństwie. To postawa charakterystyczna dla części polskiej lewicy, lecz pozostaje pytanie, czy autentyczna czy obliczona na pozyskanie wierzących przecież wyborców - Bierut też chodził na procesje Bożego Ciała. Do czasu.

Kwaśniewski jednak wydaje się w tej kwestii szczery, a jego przekonanie wynika raczej z konieczności utrzymania spokoju społecznego. Podobnie rozsądne poglądy ma na Rosję. Nie ma tu śladu wiernopoddańczej tradycji polskiej lewicy komunistycznej, strachu przed potęgą Moskwy czy nawoływania do porozumienia. Były prezydent wprost ostrzega przed wschodnim sąsiadem i naiwnością Zachodu w kontaktach z nim.

Bardzo polskie jest też odrzucenie poglądu na decydującą rolę wielkich mocarstw w geopolityce, bez uwzględniania racji państw mniejszych, jak Polska czy Ukraina, o Litwie czy Słowacji nie wspominając. Jak mówi Kwaśniewski: „Nie da się w XXI w., kiedy wszyscy ze sobą rozmawiają, gdy mamy social media i opinię publiczną, budować polityki opartej na koncercie wielkich mocarstw, nie uwzględniając prawa do samostanowienia, prawa międzynarodowego, praw człowieka, praw mniejszości. Chyba, że sterroryzujemy cały świat”.

W jego poglądach przebija też silny wektor amerykański i oczywista orientacja na Unię Europejską. Trudno mu tu odmówić autentyczności. To za jego kadencji Polska wstąpiła do NATO i Unii Europejskiej. Trudno też odmówić zasług, czy to Kwaśniewskiemu, czy w ogóle formacji z której się wywodził, we wprowadzaniu Polski do tych organizacji.

Co do swojej mocno czerwonej przeszłości, były prezydent eksponuje dobre strony socjalizmu, które, z pewnością w porównaniu do dzikich i bezwzględnych lat 90., jednak istniały. Szczerze mówi też o wadach tego systemu.

Kwaśniewski potrafi zachować też trzeźwy pogląd w sprawach będących Świętym Graalem lewicy, takich jak emigracja. Mimo naprowadzania przez Kaczorowskiego na „właściwy” tor, potrafi jasno wyartykułować zagrożenia wynikające z masowej imigracji muzułmanów do krajów o innej kulturze.

Idealny prezydent idealnego Polaka

W istocie więc Kwaśniewski - przynajmniej w swoich wypowiedziach - może się jawić jako idealny prezydent. Przez wielu Polaków, zresztą nie tylko o lewicowych poglądach, uważany jest za najlepszą głowę państwa w III RP. Potwierdzeniem jego popularności może być chociażby zwycięstwo w pierwszej turze wyborów prezydenckich w 2000 r.

Jak to ujął Kaczorowski, jego ojciec był w partii i „liczył na taką ekipę”, „czekał na kogoś, kto powie mu, że nie zmarnował życia w PRL”, co też Kwaśniewski ochoczo podchwytuje. Pewnie w wyborach na takich właśnie, nieco naiwnych wyborców, liczył najbardziej.

Pytanie tylko, dla kogo był to prezydent idealny? Z pewnością dla części Polaków wymęczonych absurdami komuny i chcących przede wszystkim normalizacji. Z drugiej strony i dla tych, którzy w nowym ustroju z różnych przyczyn, niekoniecznie tkwiących w nich samych, nie odnaleźli się i tęsknili za małą, ale jednak stabilizacją socjalizmu. Wystarczy wspomnieć mglistą obietnicę z kampanii o rentach socjalnych dla pracowników byłych PGRów.

Kwaśniewski był też idealnym prezydentem dla ludzi wychowanych na publicznych mediach, w których roiło się od specjalistów od propagandy i informacji rodem ze starego systemu, ale też dla ludzi z mediów prywatnych, dziwnym trafem zakładanych przez byłych współpracowników SB. Oczywiście także dla beneficjentów nowego systemu, prywatyzujących państwowe przedsiębiorstwa i zajmujących teraz już prominentne stanowiska w różnych spółkach. Wywodzili się oni przecież z politycznego zaplecza prezydenta.

Wyniki wygranych przez Kwaśniewskiego wyborów świadczyły jednak również o tym, że był on najlepszym kandydatem dla dużej, konserwatywnej części społeczeństwa, która wolała wybrać ateistę i byłego komunistę, niż eksponujących swoją wiarę i przywiązanie do tradycyjnych wartości Wałęsę czy Krzaklewskiego.

Grecja, Ateny, 16.04.2003 r. Leszek Miller, Aleksander Kwaśniewski i Włodzimierz Cimoszewicz po podpisaniu Traktatu Akcesyjnego

Z pewnością owe miękkie, kompromisowe podejście Kwaśniewskiego, nastawienie na przyszłość, mocno podkreślane wyborczym hasłem z 1995 r., a choćby i charakterystyczny dla kandydata luz i bezpośredniość w kontaktach z wyborcami, tudzież niebieskie koszule dobierane pod kolor oczu - to wszystko pomogło mu wygrać.

Kwaśniewski z pewnością jawił się jako nowa jakość. Stabilizacja i nowoczesność. Zwłaszcza na tle ówczesnego walczącego ze sobą prawicowego planktonu politycznego i jego mrzonek dotyczących przywracania stosunków rodem z II RP czy Polski biednej, ale za to katolickiej.

Zarówno okres komunizmu, jak i następujące potem zmiany spowodowały w społeczeństwie i mentalności Polaków przeobrażenia nie dające się już odwrócić. Nie było możliwości powrotu do starego. Trzeba było wymyślić Polskę na nowo. Odnaleźć klucz do nowych Polaków. I Kwaśniewskiemu w tamtym czasie w dużej mierze się to udało.

Prezydent w kalesonach

Książka niewątpliwie jest laurką dla byłego prezydenta. Nie ma się co temu zresztą dziwić, jeśli Kaczorowski w zasadzie nie porusza tematów trudnych, nie próbuje przedstawiać wersji wydarzeń innych, niż ukazane przez Kwaśniewskiego i w zasadzie nie stara się dociekać, jak było naprawdę, pozwalając swojemu rozmówcy mówić.

A Kwaśniewski mówi rzeczywiście dużo, lecz prawie zawsze są to rzeczy dla niego korzystne. Zwykle dokonywał najlepszych wyborów, otaczał się najlepszymi specjalistami, ożenił z najlepszą kobietą na świecie itp.

Tymczasem trudno się zgodzić z wieloma jego stwierdzeniami. Jak wspomina, nie przyszło mu np. do głowy, że wokół reprywatyzacji mogą powstać prawnicze mafie, a sądy okażą się niekompetentne albo skorumpowane. Kwaśniewski chwali prywatyzację Balcerowicza dowodząc, że w jej wyniku napłynął do Polski prawdziwy kapitał. Nie wspomina jednak o patologiach z nią związanych, ani że likwidacja dosłownie wszystkiego, co było nierentowne, łącznie z wiejskimi świetlicami, liniami autobusowymi i kolejowymi, wyrzuci dużą część społeczeństwa poza margines normalnego życia.

Odnośnie Jedwabnego i polskiego antysemityzmu, Kwaśniewski powtarza frazesy spod znaku Grossa i Engelking. Groteskowy film Izabeli Cywińskiej „Cud Purymowy” nazywa ważnym dziełem. Powtarza brednie Urbana o „judaizacji zła”. Upiera się przy antysemityzmie Polaków nawet wtedy, kiedy Kaczorowski przekonuje go, że „nie mamy w Polsce rażących przykładów agresji antysemickiej, ataków na Żydów”.

Przyczyn klęski lewicy Kwaśniewski upatruje w przeszłości i związkach z PZPR nie wspominając o czasach, kiedy bez błogosławieństwa lokalnego kacyka partyjnego trudno było otworzyć kiosk z gazetami. W książce mało jest o aferach, w które przecież jak chyba żadne inne obfitowały rządy lewicy. Parę słów o Pęczaku, Jagielle, Sobótce. O aferze LFO czy Voglu nic. Kaczorowski za bardzo o to nie dopytuje.

Aferą, którą Kaczorowski porusza, bo nie sposób było tego uniknąć, jest zachowanie Kwaśniewskiego na cmentarzu polskich oficerów w Charkowie w 1999 r. Jednak tu Kwaśniewski przyjmuje (podobnie zresztą jak w kilku opisywanych w książce mniej ambarasujących sprawach) tzw. taktykę kalesonów.

O co chodzi? Kiedyś wpadła mi w ręce książka o żydowskim komandzie, które po całym świecie szukało nazistów. Adolf Eichmann miał pokazowy proces w Jerozolimie, po brawurowym sprowadzeniu go do Izraela. Jednak poślednich zbrodniarzy zabijano na miejscu. Na Polakach, doświadczonych niemieckim okrucieństwem, pewnie opis takiego zabójstwa nie zrobiłby wrażenia. Jednak zachodni czytelnik mógł być zszokowany okrucieństwem zbrodni na, jakby nie było, bezbronnym człowieku. Autor opisując jedną z akcji podał więc, że komando z powodu gorąca rozebrało się do kalesonów, i w takim stroju zaatakowało wracającego do domu byłego SS-mana. Celem było oczywiście zmiękczenie czytelnika, próbującego wyobrazić sobie zabójców w kalesonach, zamiast bitego na śmierć człowieka.

Podobnie czyni Kwaśniewski, który po raz kolejny przyznaje się do pijaństwa i szczerze tego żałuje, jednocześnie snując opowieść, która również ma zmiękczyć czytelnika. Historię upicia go przez biskupów w samolocie poszerza o wątek Adama Łopatki, PRLowskiego ministra z Urzędu do Spraw Wyznań. Jak wspominał Kwaśniewski, miał on w swoim biurze gdańską szafę „a w niej kolekcję alkoholi, jakich wcześniej ani później nie widziałem”. Od czasu do czasu zapraszał Kwaśniewskiego, wówczas ministra ds. młodzieży, na konsumpcje owych klasztornych i nie tylko nalewek, „likierów z Włoch, grapp i koniaków”. Co więcej, Kwaśniewski snuje domysły, że następca Łopatki, Władysław Loranc nie korzystał z takich dobrodziejstw, a jego stosunki z klerem nie były już tak dobre, jak poprzednika.

Mamy więc od razu teorię usprawiedliwiającą picie alkoholu przy niektórych okazjach, a zarazem zrzucenie winy za incydent charkowski na nieumiarkowany w tym względzie kler. Kwaśniewski „w kalesonach” założonych przez żądnych alkoholu biskupów nie wygląda już tak okropnie, a skandal, który zakończyłby karierę niejednego polityka rozpływa się jak benedyktyńska nalewka w przełyku przyszłego prezydenta.

W podobny sposób czyni on jeszcze kilka razy, kiedy wspomina mniej chlubne epizody ze swojej prezydentury. I cóż, nie da się ukryć, że między innymi takiego właśnie „prezydenta w kalesonach", który potrafił wytłumaczyć i zrelatywizować prawie każdą wadę i wpadkę Polacy zaakceptowali, a nawet polubili. Prezydenta, który potrafił bezkarnie „spuścić z cnoty”. Tego dziwacznego określenia Kwaśniewski sam używa, aby opisać zachowanie ludzi zarządzających Agorą podczas afery Rywina.

Prezydent na stare czasy

Nie sposób się też zgodzić z wieloma tezami głoszonymi przez byłego prezydenta, co do obecnej sytuacji, zwłaszcza międzynarodowej. Być może jest to kwestia pokoleniowa. Kwaśniewski należy przecież do dinozaurów polityki na równi z Billem Clintonem, Tony'm Blairem czy Gerhardem Schröderem. O ile dobrze diagnozuje możliwości zakończenia konfliktu na Ukrainie, to w innych kwestiach nie sposób przyznać mu racji.

O Katastrofie Smoleńskiej, jak zauważa, trzeba rozmawiać, ale z punktu widzenia ustalonych już jej przyczyn. Winę za społeczne podziały powstałe po niej, leżą wyłącznie po stronie PiSu.

Uwagi dotyczące obecnych zakupów uzbrojenia są po prostu absurdalne, zwłaszcza w ustach byłego polityka formacji, która miała wiele grzechów na sumieniu w tym zakresie. Podobnie brzmią nawoływania do spotkań i kontaktów z UE zamiast jej rzekomego „atakowania”. Kwaśniewski pomija zupełnie krecią, ale też zupełnie jawną robotę, jaką wykonują na forum europejskim przedstawiciele polskiej „demokratycznej opozycji” i „niezależne” media. Wystarczy wspomnieć medialny komfort, w którym kiedyś działał sam Kwaśniewski.

Były prezydent RP Aleksander Kwaśniewski

Najbardziej oderwane od rzeczywistości są jednak chyba wynurzenia na temat stosunków z Niemcami. Kwaśniewski jest chyba nimi szczerze rozczarowany, mówiąc, że „wydawało mi się, że co jak co, ale kontakty polsko - niemieckie rozwijają się zgodnie z oczekiwaniami”. Pozostaje pytanie: zgodnie z czyimi oczekiwaniami?

W sumie nie ma się co dziwić wynurzeniom Kwaśniewskiego, skoro niemiecki prezydent Frank Walter Steinmeier jest dla niego „pierwszym od czasów Weizsäckera prezydentem Niemiec, który jest autorytetem moralnym”. Steinmeier, który na obchody 80. rocznicy wybuchu II Wojny Światowej w Warszawie, jak sam stwierdził „przyszedł boso”. Jednak zapomniał też portfela. Kwaśniewski żąda nowej dynamiki w stosunkach z Niemcami. Kompletnie jednak nie rozumie (albo to udaje), że era żebrania o uwagę i wsparcie Zachodu już minęła. Następny krok w tym zakresie należy do Niemiec. I nie wystarczą już tylko puste hasła wygłaszane przez Bundesrepublikę dotyczące zresztą realizacji głównie własnych interesów.

Przydługa historia, ale ciekawa

Książka pełna jest opowieści Kwaśniewskiego nie tylko o polityce, ale i sprawach osobistych. Oczywiście odpowiednio dawkowanych. Można się z niej dowiedzieć, że były prezydent jest świetnym kucharzem, a nawet, jakie zwyczaje miały jego liczne psy. Nie dowiemy się natomiast z niej np. o szczegółach jego pracy dla dyktatora Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa.

Zawodzi również prowadzący ten wywiad Aleksander Kaczorowski, który niezbyt często próbuje bardziej wnikać w przedstawiane sprawy i dociekać przyczyn decyzji. Irytujące jest też częste porównywanie sytuacji w Polsce do Czech. Kaczorowski, jak każdy czechofil, próbuje przekonywać, że Czesi (może oprócz Wacława Klausa oczywiście) lepiej radzili sobie z wyzwaniami ostatnich 30 lat, więc trzeba ich naśladować. Oczywiście uwzględniając polsko-czeskie różnice przyniosłoby to pewnie odwrotne skutki.

Na pewno warto sięgnąć po tę książkę. Nie jest to z pewnością biografia napisana na kolanie. I to głównie dzięki samemu jej bohaterowi, który z właściwą sobie manierą przedstawia naprawdę dużo faktów ze swojego niezwykle interesującego życia. Kwaśniewski oczywiście nie mówi wszystkiego, ale i tak odkrywa wiele spraw, o których nie mieliśmy pojęcia, albo rzuca nowe światło na wydarzenia dotychczas jednostronnie przedstawiane w ramach polsko-polskiej plemiennej wojny.

Wybitny, ale nie wielki

Książkę warto przeczytać do końca, łącznie ze znajdującymi się tam biogramami występujących w niej osób. Jak się wydaje, szczególnie ważnymi dla jej bohatera.

Prawie połowa dotyczy marksistowskich profesorów ekonomii, dziennikarzy i działaczy partyjnych z okresu PRL. Działaczy późniejszej lewicy, jak Zandberg czy Biedroń jest zaledwie kilku. Tylko 20 proc. dotyczy działaczy opozycji, z czego o poglądach prawicowych i konserwatywnych jest dosłownie kilka nazwisk. Po równo 10 proc. to Amerykanie i Rosjanie. Tuzy Kościoła katolickiego, Niemcy i Ukraińcy mają po. ok. 5 proc.

Przy takiej kompozycji można więc sobie łatwo uzmysłowić, kto zaplanował tzw. III RP i gdzie w czasach prezydentury Kwaśniewskiego znajdowały się centra decyzyjne mające realny wpływ na władzę. Tudzież skąd brał się i bierze wściekły atak na środowiska, które ten stan rzeczy chciały zmienić. Widać również, jakiego spustoszenia w społeczeństwie potrafi dokonać marksizm. Zarówno w wersji sowieckiej, jak i dzisiejszy, w wersji zachodniej. Tam przecież, w marksizmie właśnie, trzeba również szukać źródeł polsko-polskich konfliktów, zarówno na przełomie wieków, jak i teraz.

Trzeba jednak uczciwie oddać, że Kwaśniewski nie był zapalonym zwolennikiem ani jednego, ani drugiego. Jak zwykle stawiał raczej na pragmatyzm, w czym też chyba tkwiła jego siła i popularność. Nie mógł oczywiście odciąć się od swoich korzeni, marksistowskich filozofów i ekonomistów, towarzyszy-dyrektorów i wódek z Michnikiem. Dlatego z pewnością trzeba go postrzegać jako polityka i prezydenta wybitnego, ale nie wielkiego.

Kładąc na szalę zasługi Kwaśniewskiego jako prezydenta, których przecież odmówić mu nie sposób oraz jego wady, trzeba przyznać, że jego prezydentura była - w tamtym czasie - korzystna dla Polski. Wątpliwe, aby stojącym wówczas przed nią wyzwaniom sprostał, czy to Lech Wałęsa czy później Marian Krzaklewski. O innych kandydatach nie wspominając.

Pozostaje zadać pytanie, co by było, gdyby Kwaśniewski - zdeklarowany ateista - wierzył w Boga? Gdyby ojciec wychował go mniej pragmatycznie, a bardziej patriotycznie? Gdyby środowiska prawicowe w tamtym czasie doczekały się kandydata potrafiącego zawładnąć masową wyobraźnią, tak jak zrobił to były prezydent. Jak wyglądałaby Polska, po 10-letnich rządach takiego kandydata? Na to pytanie nie da się jednoznacznie odpowiedzieć, ale warto je zadawać. I dlatego warto też czytać takie biografie.

Aleksander Kwaśniewski "Prezydent" w rozmowie z Aleksandrem Kaczorowskim
Wyd. Znak Literanova, Kraków 2023.

Czytaj też:
"Czarna księga cenzury PRL". Książka, która wywołała trzęsienie ziemi
Czytaj też:
Polski ewenement. Porozumienia sierpniowe i "Solidarność"
Czytaj też:
Wokeizm, czyli ultrasi rewolucji pod eskortą korporacji

Źródło: DoRzeczy.pl