Zmiany polityczne po II wojnie światowej na zawsze odcięły ziemie ukraińskie od Polski, a po przesiedleniach nasz kraj uzyskał kształt zbliżony do granic etnicznych. Dziś nikt nie myśli o rewindykacji Lwowa czy Krzemieńca, ale sentyment pozostał. Nie można wymazać dorobku cywilizacyjnego polskich miast i dworów Ukrainy. Tę ziemię nasi rodacy kochali, za jej obronę płacili własną krwią.
Rajza po Ukrainie to emocjonalna wędrówka śladami polskości – relikty naszej historii, wyjątkowe świątynie i słynne zamki, miejsca, które znamy ze szkolnych lektur. I chociaż obecnie miasta, wsie i ulice noszą często już inne nazwy, a władze sowieckie uczyniły wiele, by zatrzeć ślady naszej kultury, nie udało im się zniszczyć kilkuset lat polskiej tradycji.
Niniejszy tekst to fragment książki Sławomira Kopra pt. „W stepie szerokim. Podróż po ukraińskich Kresach”, wyd. Fronda
Brzeżany
„Pan Brzeżan w cudnej mieszka okolicy!
Zamek objęła rzeka w dwa ramiona;
nad bramą klasztor, w murach zakonnicy,
dalej kaplica blachą powleczona.
W komnatach żadnej nie ujrzysz różnicy
od złotych komnat, gdzie mieszkała królowa Bona.
Pan Brzeżan lubi żyć w królewskim dworze:
co ma król Polski, i szlachcic mieć może”.
W jednej trzeciej długości drogi ze Lwowa do Kamieńca Podolskiego leży niespełna 20-tysięczne miasteczko. Brzeżany rozłożyły się na zboczach wysokich pagórków tworzących urokliwą kotlinę, przez którą przepływa Złota Lipa – prawy dopływ Dniestru. Brzeżany zachwycą każdego, kto ceni położenie wkomponowane w krajobraz, a relikty polskiej przeszłości stanowią dodatkowy atut. Miasteczko wygląda jak wzór prowincjonalnej kresowej miejscowości – sielskie, senne, zadbane. I nawet zabagniony staw (rozlewisko Złotej Lipy) czy kilka ponurych bloków w północnej części miasta nie są w stanie zaszkodzić temu wrażeniu. Tym bardziej że jadąc lub idąc ulicą Lwowską, szybko zostawiamy te miejsca za sobą, a wędrując od dworca ulicą Franka, w ogóle nie mamy z nimi kontaktu.
Do 1720 roku Brzeżany były własnością rodziny Sieniawskich, którzy wybudowali tam renesansowy zamek – pozostałości budowli znajdują się na terenie parku między Franka a Tarnopolską. Zwraca uwagę bogata brama wjazdowa z herbami właścicieli i tablicą erekcyjną (1554 rok). W 1675 roku hetman Mikołaj Hieronim Sieniawski umocnił zamek systemem kanałów, spiętrzając nurt Złotej Lipy, dzięki czemu rezydencja stała się twierdzą nie do zdobycia. Powolny upadek przyniosło wygaśnięcie rodu, następnie miejscowość przechodziła z rąk do rąk (Czartoryscy, Lubomirscy, Potoccy).
Oglądając pozostałości rezydencji, trudno uwierzyć, że to nie bolszewicy doprowadzili do jej zniszczenia. Podczas podróży po Ukrainie można się przyzwyczaić do schematycznych opowieści o dziejach reliktów polskości. Relacje te najczęściej mają jedną wspólną cechę: kończą się informacją, że obiekty popadły w ruinę po II wojnie światowej. Tymczasem zamek w Brzeżanach chylił się ku upadkowi już od XIX stulecia. Austriacy nakazali rozebranie części umocnień, potem w zabudowaniach pałacowych powstał browar. Następnie przyszły I i II wojna światowa, po których gmach stał się kompletną ruiną bez dachów i stropów. Wspaniała kaplica zamkowa pod wezwaniem Świętej Trójcy grozi zawaleniem, a słynne grobowce Sieniawskich wykonane przez Jana Pfistera (1627–1638) w obawie przed bolszewikami jeszcze w 1920 roku wywieziono na zachód. Nagrobki zdeponowano w Olesku, cynowe trumny ze szczątkami Sieniawskich pojechały na Wawel, a następnie przeniesiono je do Pieskowej Skały. Patrząc dzisiaj na tę ruinę, trudno sobie wyobrazić, że mauzoleum Sieniawskich porównywano niegdyś do nekropolii królewskiej w Krakowie.
Szczególną ostrożność należy zachować na dziedzińcu brzeżańskiego zamku. Można się tam potknąć o porozrzucane fragmenty murów, ozdób, kamienie czy po prostu zwykłe śmieci. Wyjątkowo przygnębiająca jest wizyta w dawnych pomieszczeniach. W kaplicy straszą puste otwory z zarysami niszy po pomnikach grobowych, zachowały się wyłącznie płaskorzeźby na kopułach. Ale tych nie dało się ukraść…
Warto jednak przypomnieć, jak wyglądały słynne kaplice grobowe. W pierwszej z nich (wschodniej) znajdował się piętrowy grobowiec założyciela Brzeżan, Mikołaja Sieniawskiego, oraz jego syna Hieronima. Obok stał nagrobek trzeciej żony Hieronima, Anny, z piękną rzeźbą z białego i czarnego alabastru. W przeciwległą ścianę wmontowano pomnik Jana (w kształcie ołtarza) – najmłodszego syna Mikołaja (również z alabastru). W tej samej kaplicy znajdowały się jeszcze cztery cynowe sarkofagi Sieniawskich z XVII stulecia przeniesione z krypty kościoła pod koniec XIX wieku. W drugiej (zachodniej) kaplicy umieszczono nagrobne pomniki: Adama Hieronima, jego syna oraz trzykondygnacyjny nagrobek Mikołaja, Aleksandra i Prokopa – wszystkie z czarnego marmuru.
W centrum Brzeżan znajduje się rynek z klasycystycznym ratuszem ozdobionym wieżą zegarową z 1930 roku. Przez długie lata w budynku mieściło się gimnazjum (jego absolwentami byli Edward Śmigły-Rydz, Aleksander Brückner, Karol Irzykowski), aktualnie pełni on funkcję siedziby władz miejskich. W części pomieszczeń zlokalizowano aż cztery ekspozycje muzealne (Krajoznawcze, Bohdana Łepkiego, Książki i Prześladowanej Cerkwi). Osoby zainteresowane zwiedzaniem powinny jednak pamiętać o tutejszym dziwacznym obyczaju, to znaczy przerwie obiadowej pomiędzy godzinami 14 a 15.
Miałem okazję dość dokładnie zwiedzić budynek, gdy wraz z Tymkiem poszukiwaliśmy śladów marszałka Śmigłego, który urodził się właśnie w Brzeżanach. Obsługa muzeum doskonale pamięta, że przyszedł tu na świat. Natychmiast zaproszono miejscowego historyka, który pokazywał nam pamiątki po marszałku. Nawet zresztą nie pamiątki, lecz raczej wspomnienia o klasie, do której uczęszczał. Było tego niewiele, ale dodało autentyczności, tak jakbyśmy osobiście dotykali historii.
*
Rynek w Brzeżanach jest miejscem, gdzie można zanurzyć się w kresową atmosferę. Panujący tutaj leniwy spokój skłania do refleksji, co nie przeszkadza w skorzystaniu z uroków miejscowej kuchni. Miejscowe lokale kuszą daniami w bardzo przystępnych cenach – zawiesisty kapuśniak czy prawdziwy barszcz ukraiński smakują tu doskonale. Do tego varenyky, czyli pierogi obficie polane śmietaną. Po wielokrotnym próbowaniu tej potrawy przekonałem się, że chyba tylko na wschód od Bugu naprawdę potrafią ją przyrządzić. Po takim obiedzie (lepiej nie liczyć kalorii!) kieliszek percówki (lub nieco więcej) – doskonałej pikantnej wódki z papryką – zyskuje wręcz lecznicze walory. I podnosi jakość posiłku.
Podstawą kuchni ukraińskiej są proste potrawy, ale ich smak i zapach wynagradzają wszystko. Podobnie jak na całym świecie również tutaj o jadłospisie decydują klimat, tradycja i wpływy sąsiadów. Warunki pogodowe na Ukrainie bywają trudne, więc miejscowe potrawy są bogate w wartości odżywcze i niezwykle kaloryczne. Zawsze popularne były tu dania mączne, ziemniaczane oraz ich kombinacje z mięsem lub innymi składnikami. Wspomniane varenyky to gotowane pierogi z bardzo urozmaiconym nadzieniem. Do wyboru i dla każdego podniebienia: kasza gryczana z bryndzą, gotowana kapusta, fasola, grzyby, mięso, ziemniaki z serem (na Ukrainie nie mówi się o nich „ruskie”), twaróg z rodzynkami, powidła z owoców, borówki. Różna bywa też okrasa: masło, śmietana lub skwarki. Innym rodzajem pierogów są porohy – duże, drożdżowe, pieczone w piecu. Natomiast odpowiednikiem naszych uszek są pielmieni pochodzące z kuchni rosyjskiej. Niemal na każdym kroku można tu kupić także pirożki – rodzaj bułek smażonych jak pączki na oleju z nadzieniem słodkim lub słonym (ziemniaczanym, kapuściano-grzybowym czy mięsnym). Natomiast egzotyczną atrakcją smakową są oferowane przez ulicznych sprzedawców hot dogi z pikantną, marynowaną marchewką.
Charakterystyczną pozycją w ukraińskim jadłospisie są zupy. Gęste i treściwe stanowią pełnoprawną pozycję jadłospisu. To z reguły samodzielna potrawa – zabielana śmietaną, podawana z chlebem, niewymagająca już kontynuacji w postaci kolejnego dania. Najbardziej popularne są zupa kapuściana, rybna (juszka) czy barszcz ukraiński. W przeciętnym domu królują ziemniaki i makarony, biały ser i śmietana oraz podawany niemal do wszystkiego chleb.
Pewnym problemem dla polskiego turysty bywają napoje – soki owocowe są dość drogie, a miejscowe napoje gazowane praktycznie nie nadają się do spożycia. Smakosze wody mineralnej będą jednak usatysfakcjonowani, natomiast dla wielbicieli egzotyki znajdzie się wszechobecny kwas chlebowy (zawsze go lubiłem) sprzedawany w każdej możliwej formie – z beczkowozów, z dystrybutorów, w butelkach. Jeszcze bardziej egzotycznym napojem jest sok brzozowy. Za Bugiem przekonamy się, że poczciwa brzoza ma zupełnie zaskakujące zastosowania. Znaczną popularnością cieszy się bowiem wódka brzozowa (dostępna również nad Wisłą). Ale jak to z mocnymi trunkami bywa, jedni wolą je w formie czystej, inni rozcieńczają sokiem jabłkowym lub ananasowym.
*
W zachodniej pierzei brzeżańskiego rynku wznosi się greckokatolicki sobór Świętej Trójcy przebudowany z dawnego ormiańskiego składu. Po kolejnych pożarach i odbudowach świątynia uzyskała obecną formę na początku ubiegłego stulecia. Wewnątrz zachowały się jednak dawne elementy wyposażenia przeniesione tu z wcześniejszych budowli. Niestety, zamknięto dla zwiedzających niewielki kościół ormiański przy ulicy Wirmeńskiej (Ormiańskiej). Po pożarze miasta w 1810 roku świątynia na pewien czas stała się wzorem ekumenizmu – odbywały się tu nabożeństwa wszystkich obrządków chrześcijańskich. Z polskiego punktu widzenia budowla ma dodatkową wartość: w jej wnętrzu zachowały się pozostałości polichromii, której autorem jest podobno Edward Śmigły-Rydz. Dlatego pojawił się pomysł, by w świątyni urządzić mauzoleum marszałka. Nie wiadomo, czy projekt doczeka się realizacji. A sama budowa jest w fatalnym stanie i grozi zawaleniem.
Niewykluczone jednak, że po prostu pomylono zlecenia wykonywane przez przyszłego Naczelnego Wodza Rzeczypospolitej. Na kilka lat przed wybuchem I wojny światowej, jeszcze jako student krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, otrzymał bowiem zamówienie na namalowanie obrazu Matki Boskiej Niepokalanego Poczęcia na frontonie kościoła. Rydz wywiązał się ze zlecenia, ale efekty jego pracy zszokowały władze kościelne. Oczekiwano konwencjonalnego malowidła, a w zamian otrzymano obraz młodej, rudowłosej dziewczyny, budzący niereligijne skojarzenia. Ale skoro modelką była Wanda Wiechmanówna, siostra szkolnego kolegi, trudno się dziwić…
Kościelni notable nie wykazali jednak zrozumienia dla wizji młodego artysty. Obraz został zamalowany, a dwa lata później lwowski artysta Leonard Winterowski przygotował nową postać Matki Boskiej utrzymaną już w tradycyjnym stylu, zgodną z oczekiwaniami władz i wiernych.
Pochodzenie żadnego z polityków II Rzeczypospolitej nie było owiane podobną tajemnicą jak właśnie Edwarda Śmigłego-Rydza. A plotki opinii publicznej potęgowało konsekwentne milczenie samego zainteresowanego – w jednym z wywiadów marszałek powiedział, że człowieka powinny określać aktualne czyny, a nie jego przodkowie. Elity polityczne okresu międzywojennego wywodziły się z reguły ze szlachty lub z inteligencji. Dyskrecja Rydza wydaje się zatem zrozumiała, albowiem przyszły marszałek oficjalnie przyszedł na świat jako nieślubne dziecko podoficera armii austriackiej (stacjonującego w Brzeżanach) i córki miejscowego listonosza (później policjanta).
Rodzice pobrali się dwa lata po jego urodzeniu, a ojciec niebawem zmarł na gruźlicę. Wdowa utrzymywała siebie i dziecko z symbolicznej renty, dorabiała sprzątaniem w domach miejscowej inteligencji, co było wysiłkiem ponad jej siły. Nigdy nie cieszyła się dobrym zdrowiem i niebawem podzieliła los męża – zmarła na suchoty. Edward miał wówczas zaledwie 10 lat.
Przez pewien czas wychowywali go dziadkowie, potem zajęli się nim rodzice jednego z gimnazjalnych kolegów. I właśnie wtedy pochłonęła go nowa pasja: odkrył w sobie talent plastyczny i niemal cały wolny czas spędzał na szkicowaniu.
Przy dobrej pogodzie niemal zawsze można go było spotkać na groblach między rozlewiskami Złotej Lipy, gdzie malował lub rysował z natury. Gdy aura uniemożliwiała pracę w plenerze, z upodobaniem kreślił sceny z powstania styczniowego lub martwe natury. Zainteresował się również karykaturą, a udane próby przyniosły mu lokalny rozgłos. Dzięki protekcji znajomych mógł rozpocząć studia plastyczne w Krakowie. Tam zetknął się z bojownikami PPS-u skupionymi wokół Józefa Piłsudskiego, co zadecydowało o jego losach. Mieszkańcy Brzeżan pokazują dom, w którym podobno mieszkał w młodości, a na cmentarzu zachował się grób jego matki.
Śmigły-Rydz do dzisiaj budzi spory, niektórzy wręcz uważają, że byłoby lepiej, gdyby pozostał przy malarstwie. Inni podnoszą jego zasługi w czasach legionowych i wojnie polsko-bolszewickiej. Ostatecznie Śmigły był pierwszym – od czasów Janusza Radziwiłła – zdobywcą Kijowa w imieniu Rzeczypospolitej! Natomiast we wrześniu 1939 roku polska armia nie miała żadnych szans w walce z hitlerowsko-sowiecką nawałą, a błędy polityczne popełniał nie tylko marszałek Śmigły. Do dzisiaj zresztą nie rozwikłano tajemnicy jego powrotu z internowania i śmierci w okupowanej Polsce (oficjalnie w grudniu 1941 roku na atak serca). Nie wiadomo nawet, czy na warszawskich Powązkach spoczywa on, czy jednak ktoś inny. I czy rzeczywiście marszałek szykował się do kolaboracji z Niemcami po powrocie do Warszawy.
Gdy niedawno dokonano ekshumacji zwłok marszałka z grobu na Starych Powązkach w Warszawie, IPN ogłosił triumfalnie, że teraz dokona badań genetycznych, by potwierdzić autentyczność szczątków. Wówczas razem z Tymkiem ostro zaprotestowaliśmy w mediach, sugerując, że – według naszych ustaleń – Tomasz Rydz nie był biologicznym ojcem marszałka. Zatem nawet jeżeli na Starych Powązkach spoczywa ciało Śmigłego, okaże się, że według badań nie jest to Śmigły. Zaproponowaliśmy pobranie materiału genetycznego z grobu jego matki w Brzeżanach, ale napaść Putina na Ukrainę odłożyła sprawę na czas nieokreślony.
Niedaleko dawnego domu Śmigłego-Rydza, przy tej samej ulicy wznosi się gotycko-renesansowy kościół farny z lat 1600–1620. Początkowo przystosowany był do obrony, ale jego umocnioną wieżę przebudowano w połowie XVIII stulecia na dzwonnicę. W czasach sowieckich przepadło wyposażenie świątyni, a budowlę przekształcono w salę gimnastyczną. Obecnie jako kościół pod wezwaniem Świętych Piotra i Pawła na nowo służy katolickiej społeczności miasta. (…)
Niniejszy tekst to fragment książki Sławomira Kopra pt. „W stepie szerokim. Podróż po ukraińskich Kresach”, wyd. Fronda
Czytaj też:
Sarmackie who is whoCzytaj też:
Noc huńskiej okupacji na polskich ziemiachCzytaj też:
QUIZ: Połącz tytuł lektury z jej autorem. Pamiętasz je wszystkie?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.