I to jego właśnie dziełem były podniesione w narodowej legendzie do tak wielkiej rangi Legiony, których stworzenie przypisuje się dziś Piłsudskiemu. Zresztą właśnie pracującym nad trójmonarchią konserwatywnym lojalistom zawdzięczał późniejszy dowódca Pierwszej Brygady to, że mógł legalnie tworzyć Związek Strzelecki, prowadzić z nim ćwiczenia wojskowe i szkolenia oraz pisać swoje polityczne i wojskowe broszury.
Nawiasem mówiąc, kiedy Rosjanie wkurzeni jego działalnością (którą dzięki zdradzie płk. Redla znali w najdrobniejszych szczegółach, oczywiście poza tym, co był utajnił i przed Austriakami) oficjalnie zażądali od Wiednia wyjaśnień, co robi w państwie Habsburgów ten zbuntowany poddany rosyjski i dlaczego patronuje się tam jego przedsięwzięciom, odpowiedziano im, że pan Piłsudski jest gościem cesarza-króla jako pisarz.
Czytaj też:
Kula dla Piłsudskiego. Ukraińscy terroryści przeciw II RP
Z dzisiejszego punktu widzenia ten pisarz przysłania całą resztę. Z ówczesnego był w galicyjskiej polityce osobą mało znaczącą. Znaczący byli ludzie tacy jak Juliusz Leo, szef koła polskiego w c.k. Radzie Państwa, faktyczny twórca Legionów, jak Władysław Jaworski, szef Naczelnego Komitetu Narodowego, jak Leon Biliński, minister skarbu cesarstwa. To oni pisali memoriały, urabiali cesarza, targowali się z ministrami i generałami niemieckimi. Wykonali naprawdę ciężką, i jak się potem okazało, skazaną na porażkę robotę, której jedynym znaczącym dla historii skutkiem okazały się ruch strzelecki z zarządzającym jednym z jego odłamów Piłsudskim oraz trzy legionowe brygady.
Cały wysiłek krakowsko-wiedeńskich konserwatystów poszedł na marne, zanim jeszcze okazało się, że oparli swe nadzieje na budowę państwa polskiego na tym z zaborców, który w ogóle nie przetrwał wieszczonej przez Mickiewicza „wielkiej wojny ludów”.
Praktycznie przyszło z nimi pożegnać się już w początkach roku 1915. Po pierwsze dlatego, że polskie nadzieje stanowczo odrzucali… nie austriaccy Niemcy, ci również, ale z nimi dałoby się dogadać. Przede wszystkim o żadnym trzecim członie monarchii stanowczo nie chcieli słyszeć Węgrzy. Nie po to wymusili na Wiedniu dualną formułę, żeby teraz godzić się na degradację do roli jednego z trzech podmiotów w państwie. Polacy byli w Wiedniu wpływowi, ale Węgrzy, na czele z premierem Tiszą, znacznie bardziej i skutecznie sparaliżowali jakąkolwiek gotowość Najjaśniejszego Pana do choćby symbolicznego zaaprobowania postulatów swych polskich poddanych. Stereotyp „bratanków” akurat do tego momentu naszych wspólnych dziejów zupełnie nie pasuje.
Ostateczną zaś śmierć nadziejom Sikorskiego czy Zagórskiego przyniosła stanowczość Niemiec, silniejszego i decydującego o wszystkim sojusznika wojennego Wiednia. Berlin nie zamierzał oddawać zdobytego na Rosjanach Królestwa Polskiego Austriakom – prędzej oddałby je za dobry rozejm na powrót Rosjanom. A już na odbudowywanie jakiegokolwiek Księstwa Warszawskiego, co dopiero Polski z prawdziwego zdarzenia, nie godził się do ostatniej chwili.
Jest jednak coś poetyckiego w dziejach rycerzy przegranych spraw. Zwłaszcza że ci akurat coś w końcu jednak dla Polski zdziałali, choć zupełnie co innego, niż było ich zamiarem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.