Antykomunistyczna krucjata w Korei

Antykomunistyczna krucjata w Korei

Dodano: 
Żołnierze z 2. Dywizji Piechoty US Army na froncie w Korei, listopad 1950 r.
Żołnierze z 2. Dywizji Piechoty US Army na froncie w Korei, listopad 1950 r.Źródło:Wikimedia Commons / Fot: U.S. National Archives and Records Administration
Szybko okazało się, że poddawanie się było najgorszym wyjściem. Komuniści mordowali bowiem żołnierzy US Army tuż po wzięciu ich do niewoli.

Arkadiusz Karbowiak

Kiedy 24 października 1945 r. powołano do życia Organizację Narodów Zjednoczonych, trudno było uwierzyć, że w realiach podzielonego zimnowojennego świata będzie ona w stanie odegrać jakąś istotną rolę. Zbieg okoliczności sprawił, że raz tak się właśnie stało. Było to zaraz po tym, jak rankiem 25 czerwca 1950 r. 115-tysięczna armia Ludowo-Demokratycznej Republiki Korei przekroczyła 38. równoleżnik, rozpoczynając inwazję zbrojną na terytorium Korei Południowej. Ambasador USA w Republice Korei John Murcio nadał tego dnia do Departamentu Stanu następującą depeszę: „Dziś rano wojska Korei Północnej wtargnęły do Republiki Korei w paru miejscach… z charakteru tego napadu i sposobu, w jaki go rozpoczęto, wynika, że to jest zmasowany atak na Republikę Korei”.

Wydawało się, że oto komunizm rozpoczął zbrojny marsz ku władzy nad światem. Takie też wrażenie odniosła ówczesna amerykańska administracja prezydenta Harry'ego Trumana. Biały Dom niemal natychmiast podjął decyzję o skierowaniu sprawy pod obrady Rady Bezpieczeństwa ONZ. Zebrała się ona w niedzielne popołudnie 25 czerwca 1950 r. w swej tymczasowej siedzibie nad jeziorem Success na Long Island. Pod nieobecność delegata sowieckiego Jakowa Malika, który od stycznia w ramach protestu nie uczestniczył w obradach tego gremium, Rada Bezpieczeństwa wydała rezolucję numer 82, w której potępiła akcję militarną Phenianu i wezwała Koreę Północną do wycofania swych wojsk. Dwa dni później podjęto głosami siedmiu państw, przy jednym przeciwnym (Jugosławia), kolejną rezolucję – numer 83 – wzywającą kraje należące do ONZ, „by udzieliły Republice Korei wszelkiej pomocy koniecznej do odparcia zbrojnej napaści i przywrócenia w tamtym regionie porządku i ładu międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa”. Był to jeden z nielicznych przypadków solidarnej reakcji państw „wolnego świata”, które postanowiły dać zbrojny odpór komunistycznej napaści.

Misja MacArthura

Główny ciężar zorganizowania sił wojskowych ONZ wzięły na siebie USA. Prezydent Harry Truman oświadczył: „Atak na Koreę jest oczywistym dowodem, że komunizm wyszedł z okresu dywersji podejmowanej w celu opanowania narodów i jest gotów do zbrojnej inwazji i wojny”. Konsekwencją zajętego stanowiska było wydanie zgody na użycie lotnictwa i marynarki wojennej USA w walkach na Półwyspie Koreańskim. Trzy dni później prezydent zadecydował o wysłaniu tam wojsk lądowych. Na czele sił interwencyjnych ONZ stanął znany i owiany sławą zwycięzcy wojny na Pacyfiku z lat 1941–1945 gen. Douglas MacArthur. Zadanie, jakie otrzymał, było trudne, bo na skutek przygniatającej przewagi sił komunistycznych sytuacja na półwyspie pogarszała się z dnia na dzień. Co gorsza, Amerykanie na podorędziu nie mieli żadnych poważnych jednostek wojskowych, których można było użyć natychmiast na froncie.

Koreańczycy z Południa uciekają przed armią Korei Północnej. Połowa 1950 r.

Jako pierwszych do walki skierowano 406 żołnierzy z 1. Batalionu 21. Pułku 24. Dywizji Piechoty. Przerzucono ich do Japonii za pomocą sześciu samolotów transportowych Douglas C-54 Skymaster. Dowództwo nad nimi objął ppłk Charles Smith. Jego grupę zaczęto określać mianem tzw. Task Force Smith. Przybyli na miejsce żołnierze US Army okopali się na wzgórzach położonych przy drodze między Suwon i Osan. Ich zadaniem było zatrzymanie marszu wojsk komunistycznych w głąb kraju. Wyznaczona misja przerastała zdecydowanie ich możliwości. Większość z nich – poza sześcioma żołnierzami – była wcielonymi do armii rekrutami niemającymi żadnego doświadczenia bojowego. Być może ten fakt zadecydował o wzmocnieniu 4 lipca Task Force Smith grupą 108 artylerzystów z 52. Batalionu Artylerii Polowej. Dzień później w strugach ulewnego deszczu Amerykanie zajęli wyznaczone pozycje.

Około godz. 7 obserwatorzy zauważyli przemieszczające się w ich kierunku od strony Seulu pododdziały 105. północnokoreańskiej Brygady Pancernej. Zatrzymanie ich było możliwe tylko dzięki użyciu broni przeciwpancernej, a tej obrońcy mieli jak na lekarstwo. W ich dyspozycji znajdowały się zaledwie dwa działa bezodrzutowe kal. 75 mm i sześć haubic 105 mm oraz sześć moździerzy 106,2 mm. O godz. 8.16 padły pierwsze oddane w tej wojnie przez amerykańskie wojska lądowe strzały (starcia lotnicze rozpoczęły się 27 czerwca). Skierowano je do nadjeżdżających ośmiu północnokoreańskich czołgów T-34. Dwa z nich zostały trafione i stanęły w płomieniach. Po dwóch godzinach zaciętych walk, gdy okazało się, że dalsza obrona wyznaczonych pozycji jest niemożliwa, ppłk Charles Smith wydał rozkaz odwrotu. Tak zakończyła się pierwsza bitwa żołnierzy US Army z jednostkami armii północnokoreańskiej.

Pomimo tej i wielu innych poniesionych porażek opór sił ONZ zabierał komunistom to, co było najcenniejsze – czas. Pozwoliło to gen. MacArthurowi zebrać na południu kraju w tzw. worku pusańskim liczące ponad 180 tys. żołnierzy wojska i przystąpić do skutecznej obrony tego ostatniego skrawka koreańskiego terytorium. Wkrótce zresztą role atakujących i atakowanych się odwróciły, kiedy to dzięki znakomicie przeprowadzonej operacji lądowania wojsk sprzymierzonych pod Inczhon (operacja „Chromite”) we wrześniu 1950 r. armiom koalicji udało się odbić stolicę kraju Seul. Miesiąc po lądowaniu pod Inczhon, 16 października 1950 r., wojska ONZ dotarły do miasta Sariwŏn. Zajęto je po krótkich walkach, a dokonali tego wyczynu m.in. żołnierze z 3. Batalionu Royal Australian Regiment. W nocy komunistyczne oddziały próbowały wedrzeć się do miasta, ale Australijczycy szybko je przepędzili. Niestety, „czerwoni” usadowili się na okalających miasto wzgórzach. Dowódca mjr Ian Ferguson, nie namyślając się zbytnio, postanowił użyć fortelu, by je bezkrwawo opanować. W tym celu wysłał dwóch oficerów wraz z tłumaczem, by przekonać Koreańczyków do złożenia broni. Ci zaś ku jego zdziwieniu w liczbie 1982, nie mając pojęcia o swym rzeczywistym położeniu, uwierzyli zapewnieniom australijskich negocjatorów, że są okrążeni, i się poddali.

Czytaj też:
Zdrajczyni z Hollywood. Jane Fonda po stronie wietnamskich komunistów

Chińska fala

Pod koniec października 1950 r. siły ONZ dotarły nad rzekę Yalu nad chińską granicą. Tam powitała ich ofensywa zaprawionych w bojach wojny domowej wojsk Chińskiej Republiki Ludowej. Do tych, którym przyszło walczyć z Chińczykami, należeli m.in. Szkoci z 1. Batalionu Argyll & Sutherland Highlanders wchodzącego w skład 27. Brygady Piechoty Wspólnoty Brytyjskiej. Gdy lądowała w Pusan 29 sierpnia 1950 r., brygada składała się w dużej części z niedoszkolonych i niedoposażonych, zebranych naprędce żołnierzy. Niebawem te zaległości Brytyjczycy sprawnie nadrobili. A nabyte umiejętności pozwoliły im powstrzymać falowe ataki chińskiej piechoty. Porucznik Colin Mitlin tak opisywał swe pierwsze spotkanie z zabitymi nieprzyjaciółmi: „Nie przypominali wrogów, których widziałem wcześniej. Gdy odwróciłem stopą jedno ciało, ujrzałem spiczastą czapkę z czerwoną gwiazdą na otoku. Byli to chińscy żołnierze. Odwróciłem drugiego i gdy mu się przyglądałem, otworzył jedno oko i popatrzył na mnie. Zastrzeliłem go z mojego lugera i krzyknąłem do plutonu: »Oni żyją«. Ale niebawem już nie żyli”.

Wkrótce w dniach 22–24 kwietnia 1951 r. nie tylko Brytyjczycy, lecz także Kanadyjczycy zwarli się w śmiertelnych zapasach w dolinie rzeki Kapajong. Na okopanych na wzgórzu żołnierzy z Kanadyjskiej Piechoty Lekkiej Księżniczki Patrycji spadło uderzenie armii chińskiej. Przez dwa dni 700 żołnierzy odpierało szturmy 5 tys. Chińczyków z 350. i 351. pułków 117. Dywizji Piechoty. Wydawało się, że kanadyjska linia obrony się załamie w chwili, gdy komunistyczni żołnierze wdarli się na pozycje kompanii D. Jej dowódca kpt. John Mills, nie widząc już żadnych szans utrzymania powierzonego terenu, wezwał na pomoc artylerię. Na wysokości zadania stanęli artylerzyści z 16. Nowozelandzkiego Pułku Polowego, którzy w ciągu godziny pokryli stanowiska zajmowane przez przeciwników liczbą 2,3 tys. pocisków. Podobna sytuacja powstała na odcinku bronionym przez kompanię B. Major Lilley wspominał: „Atak, którego siły szacowałem od jednej do dwóch kompanii, został wykonany z zaskoczenia od tyłu, dlatego kompania B nie była w stanie go powstrzymać. Ale było pokrzepiającym zobaczyć, jak ogień batalionowych 81-milimetrowych moździerzy i 50 ciężkich karabinów maszynowych prowadzony na bardzo krótką odległość 200 jardów dosłownie zdmuchnął Chińczyków z powrotem w dół wąwozu”.

Artykuł został opublikowany w 10/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.