Palił, wieszał, ścinał i torturował. Makabryczna opowieść kata z Norymbergi
  • Tomasz StańczykAutor:Tomasz Stańczyk

Palił, wieszał, ścinał i torturował. Makabryczna opowieść kata z Norymbergi

Dodano: 
Rys. Krzysztof Wyrzykowski
Rys. Krzysztof Wyrzykowski
Kat Frantz Schmidt palił, wieszał, ścinał i torturował. Wzbudzał odrazę, a pragnął szacunku.

Prawo i sprawiedliwość oraz zwykłe ludzkie odczucie domagają się ukarania zbrodni. Na przykład takiej jak ta: „Sześć tygodni wstecz Hörnlein i Knau, wespół ze swymi kompanami, mieli do czynienia z pospolitą ladacznicą, gdy ta w domu Hörnleina rodziła syna, którego Knau ochrzcił i żywemu odciął prawą rączkę. Następnie wspólnik zwany Czarnym – ten odegrał był rolę ojca chrzestnego – podrzucił dzieciątko tak, że upadło na stół i oznajmił: »Niechaj tak urośnie mój chrześniak!”«. I zawołał zaraz: »Patrzcie, jako działa szatan!«, po czym poderżnął dziecku gardło i pochował ono w swoim ogródku. Bodaj osiem dni później, kiedy ladacznica Knaua wydała na świat pacholę, Knau ukręcił jego szyjkę, następnie zaś Hörnlein odciął prawą rączkę i pogrzebał dzieciątko w szopie”.

Joel F. Harrington wyjaśnia w „Opowieści kata”, że okaleczenie noworodków wynikało z przekonania, że ich prawa ręka przynosi szczęście, a nawet zapewnia niewidzialność złodziejom.

Hörnlein i Knau zostali uśmierceni poprzez łamanie kołem przez bohatera opowieści Harringtona, kata Frantza Schmidta. Pozostawił on po sobie dziennik, jeśli to tak można nazwać, czynności. A było ich wiele. Podczas ponad 40 lat służby (1573–1618), głównie w Norymberdze, uśmiercił 394 osoby, część z nich torturując dla wydobycia zeznań.

Odraza bliźnich

Kat w ówczesnym społeczeństwie był osobą budzącą odrazę, pozbawioną szacunku, właściwie tak jak prostytutka czy złodziej. Zwykle kaci mieszkali poza obrębem miasta lub w jednej z wież w murach obronnych. Bywało, że zakazywano im wstępu do kościołów i gospód. Cechy rzemieślnicze nie chciały przyjmować synów katów, ignorując zresztą dekret cesarza z 1548 r.

Okładka książki

Chociaż na egzekucje publiczne przychodziły tłumy – już to gapiów ciekawych makabrycznego teatru, już to ludzi, którzy chcieli zobaczyć triumf sprawiedliwości, pokajanie się zbrodniarza i jego przykładne ukaranie – to jednak wykonawcą wyroku się brzydzili.

Na próżno sam Marcin Luter pouczał, że „ręka, która dzierży miecz i dusi, nie jest już ręką ludzką, lecz Bożą – to nie człowiek, to Bóg wiesza, łamie kołem, ścina głowę, dusi i toczy wojnę”. Luter dodawał, że kat jest człowiekiem pożytecznym, a nawet miłosiernym, bo kładzie kres poczynaniom zbrodniarza, który już nikomu więcej krzywdy nie zrobi, a poza tym czynność kata jest przestrogą dla innych, by nie czynili tego, co skazaniec”.

Mało kogo taka argumentacja przekonywała. Silniejsza była odraza do kata wynikająca z przekonania, że pozbawia ludzi życia dla pieniędzy. Niechęć wynikała także z przekonania, że zgłaszający się do tego zawodu ludzie sami byli złoczyńcami, co w dużej mierze było prawdą.

Frantz Schmidt był katem tak jak jego ojciec. Zapewne wobec ostracyzmu, jaki dotyczył katów i praktycznie uniemożliwiał ich synom wykonywanie innej profesji. Jednak ojciec Frantza nie pochodził z katowskiej rodziny. Jego przypadek jest nietypowy i drastyczny zarazem. Albrecht Alcybiades, władca marchii Brandenburg-Kulmbach skazał w mieście Hof trzech rusznikarzy na śmierć pod zarzutem przygotowywania zamachu na jego życie. Nie sprowadził kata, lecz skorzystał ze zwyczaju, który pozwalał wybrać egzekutora spośród świadków aresztowania. Padło na szanowanego obywatela miasta Heinricha Schmidta najpewniej dlatego, że jego szwagier był katem Na próżno Schmidt tłumaczył, że wykonanie egzekucji skaże go i rodzinę na niesławę. „Margrabia zagroził, że jeżeli ojciec nie zastosuje się, to zawiśnie razem z dwoma mężczyznami stojącymi obok” – pisał w swoim dzienniku Frantz Schmidt.

Przypominają się w tym miejscu praktyki Niemców podczas okupacji Polski. Cztery wieki po Albrechcie Alcybiadesie przymuszali jednych Polaków do wieszania drugich, a bywało, że kaci z przymusu i tak byli zabijani. Był przypadek egzekucji Polaków, do wykonania której Niemcy rozmyślnie wyznaczyli Żydów. Innym razem niemiecki żandarm kazał Polakowi pod groźbą zastrzelenia go wrzucić żydowskie dziecko z mostu do rzeki.

Frantz podjął naukę katowskiego rzemiosła, gdy miał 12 lat. Na początek czyścił i konserwował katowski miecz, narzędzia tortur, przygotowywał pęta i sznur do wieszania, potem towarzyszył ojcu przy egzekucjach, pomagał budować pomosty, z których zrzucano do rzeki w worku skazanych na utopienie się, pętał skazańców, zakładał stryczek, uczył się torturowania i oceniania, czy ofiara przetrzyma zadawaną jej udrękę.

Rycina przedstawiająca ścięcie piratów w Hamburgu 10 września 1573 r.

Miał 19 lat, gdy zadebiutował jako kat. We wsi Steinach powiesił Lienhardta Russa, którego określił w swym dzienniku mianem złodzieja. Dostał po egzekucji dyplom stwierdzający, że nowy mistrz wywiązał się ze swojego zadania „wcale dzielnie i ku pełnemu zadowoleniu”. Harrington pisze, że kat Frantz nie był zimnym wykonawcą wyroków, lecz – co potwierdzają jego zapiski – pełnym gniewu z powodu okrucieństw, jakich dokonywali przestępcy

Szubienica

Nieprzypadkowo debiut nastąpił pod szubienicą, bowiem co prawda taka egzekucja przynosiła najmniej chwały katu, ale też najmniej było obaw, że coś może się nie powieść. Kat wchodził ze skazańcem mającym stryczek na szyi, którego drugi koniec był umocowany na belce szubienicy, na drabinę i spychał go z niej. Niekiedy w użyciu były stołki albo krzesła. Dopiero pod koniec XVIII w. pojawiła się zapadnia. W poprzednich wiekach nie dochodziło więc do gwałtownego upadku ciała wiążącego się ze złamaniem karku i ofiara dusiła się dość długo. Chyba że kat postanawiał przyspieszyć agonię na szubienicy, pociągając silnie skazańca za nogi. Trup wisiał na szubienicy, aż zwłoki się nie rozpadły, po czym kości grzebano pod szubienicą.

Artykuł został opublikowany w 7/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.