Wiktor Suworow
Każdy, kto interesuje się Związkiem Sowieckim i III Rzeszą, bolszewizmem i narodowym socjalizmem, powinien również czytać książki o rewolucji francuskiej. Mimo że do dziś Wielka Rewolucja Francuska z 1789 r. jest na Zachodzie nieprzytomnie gloryfikowana, była ona w gruncie rzeczy tym samym, co koszmar, który rozegrał się w Niemczech w 1933 r. i w Rosji w 1917 r. We wszystkich tych przypadkach mieliśmy do czynienia z wielkim narodem, który nagle ogarnęło szaleństwo.
Każda z tych rewolucji miała również swojego krwawego przywódcę. Niemcy mieli Hitlera, bolszewicy Lenina, a Francuzi Maksymiliana Robespierre’a. To fascynująca postać. I nie chodzi mi o to, jak Robespierre przechwycił władzę lub utopił Paryż we krwi. Najciekawszy jest jego spektakularny upadek. Ten człowiek rozpętał szalony terror, zgilotynował tysiące ludzi, w jakimś dzikim amoku przewrócił Francję do góry nogami. A w 1794 r., w wyniku przewrotu 9 thermidora, sam został obalony i ścięty.
Robespierre zamienił się miejscami ze swoimi ofiarami. Sam padł ofiarą stworzonego przez siebie systemu. A wszystko to dokonało się zaledwie w kilka lat. Francja, której historia liczyła wiele stuleci, po tym krótkim burzliwym okresie nigdy już nie była taka sama. Cóż to zresztą był za okres! Kolejne szalone „reformy” wprowadzane rzekomo w imię ludu i głowy spadające codziennie na paryskim placu Concorde, co – żeby było zabawnie – po francusku oznacza plac Zgody.
„Liberté, Égalité, Fraternité” – „Wolność, Równość, Braterstwo”. Wszyscy rewolucjoniści mieli te hasła na sztandarach i wszyscy kłamali w żywe oczy.
Nie było mowy o żadnej wolności, bo rewolucje przyniosły dotkniętym przez nie narodom ucisk znacznie, ale to znacznie większy niż ten panujący w czasach przedrewolucyjnych. A więc w okresie, o którym ludzie później mawiali „stare dobre czasy”.
Nie było mowy o braterstwie, bo nikt nie okazywał tak straszliwej pogardy dla drugiego człowieka jak rewolucjoniści. Ba, nie było mowy o braterstwie nawet wśród samych rewolucjonistów! Wyrzynali się oni bowiem nawzajem z niezwykłą bezwzględnością. We Francji zabito Robespierre’a i Dantona. W Niemczech Hitler zamordował swojego starego towarzysza partyjnego Ernsta Röhma, w Związku Sowieckim Stalin wykończył Rykowa, Bucharina, Kamieniewa i Zinowjewa.
Czytaj też:
Zagłada „Byłych ludzi”. Lenin starł ich na proch
Nie było wreszcie mowy o równości, bo wymordowane stare elity natychmiast zastępowali przywódcy rewolucji. Robespierre poczynał sobie z narodem niczym Istota Najwyższa, której kult wprowadził, a Danton robił na rewolucji kokosy. Nie inaczej było w Związku Sowieckim, w którym Stalina czczono jak boga, a nomenklatura partyjna stanowiła uprzywilejowaną kastę obżerającą się kawiorem, gdy reszta obywateli cierpiała straszliwą nędzę.
Patrząc na rewolucjonistów francuskich, widzę bolszewików. Patrząc na Robespierre’a, widzę Lenina. Patrząc na Dantona, widzę Trockiego. Współczuję Francuzom, że ich również dotknęło to nieszczęście.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.