DOUGLAS SMITH: „Byłymi ludźmi” nazywano reprezentantów starej rosyjskiej elity – ludzi szlachetnie urodzonych. Niektórym z nich udało się jakimś cudem przeżyć rewolucję, wojnę domową i początek stalinizmu. W 1935 r. żyła ich garstka, skoro szacuje się, że w 1921 r. w Rosji bolszewickiej zostało około 12 proc. przedrewolucyjnej szlachty i arystokracji. Reszta albo została zabita, albo uciekła z kraju.
Ta operacja była elementem kampanii mającej rozniecić walkę klasową i rozpocząć kolejną fazę rewolucji. Jej celem miało być pozbycie się przedstawicieli „starego porządku”. W gruncie rzeczy było to coś na kształt polowania na czarownice. Lokalni partyjniacy konkurowali ze sobą w pościgu za ludźmi, którzy uważani byli za wrogów systemu. Był to pierwszy krok do czystek i wielkiego terroru. Wszystko zaczęło się w Leningradzie, ale potem to obłąkańcze polowanie na wrogów państwa rozlało się na inne największe miasta Związku Sowieckiego.
W grudniu 1934 r. zamordowany został Siergiej Kirow, pierwszy sekretarz miejskiego komitetu WKP(b) w Leningradzie. To zabójstwo było pretekstem do pozbycia się resztek starej elity?
Śmierć Kirowa była z pewnością iskrą, która zapoczątkowała ten proces. Jeden z bohaterów mojej książki, Władimir Michajłowicz Golicyn, młodszy wnuk byłego mera Moskwy z czasów caratu, zanotował wówczas w swoim dzienniku: „Cała rodzina jest przerażona. Wszyscy boimy się nowych represji. Daj Bóg, aby zabójca nie okazał się księciem, hrabią ani innym arystokratą”.
Co się stało z „byłymi ludźmi” w wyniku tej operacji?
Praktycznie wszystkich – a było ich już wtedy naprawdę niewielu – pozostających wciąż na wolności w Leningradzie przedstawicieli szlachty i arystokracji usunięto z miasta. Z tego, co udało mi się ustalić, większość ofiar tej operacji została wygnana do obozów pracy na Syberii bądź też do Azji Centralnej. Nie sposób ustalić, co się dalej działo z tymi ludźmi. Z bolszewickiego punktu widzenia operacja zakończyła się pełnym sukcesem.
Czytaj też:
Carat nie musiał upaść. Mikołaj II popełnił olbrzymi błąd
Skąd się wziął ten termin?
Pierwsze wzmianki o „byłych ludziach” pojawiają się już na początku 1917 r. Bolszewicy szybko zaadaptowali ten termin, który szeroko używany był potem w państwie sowieckim. Według marksizmu sprawa była jasna: stary reżim musiał obumrzeć, więc reprezentanci tego systemu musieli zginąć wraz z nim.
Kiedy doszło do ostatecznej zagłady rosyjskiej arystokracji?
Na początku wojny z Niemcami. Na tym okresie kończy się też moja książka. Aż do hitlerowskiej inwazji Sowieci byli skupieni na wrogu wewnętrznym. „Byli ludzie” stanowili idealny cel dla komunistycznej propagandy, która potrzebowała kozła ofiarnego, będącego wytłumaczeniem wszystkich niepowodzeń. Tuż po ataku III Rzeszy Stalin dokończył proces czyszczenia ZSRS z pozostałości dawnej elity. Bał się, że ci ludzie będą odgrywali rolę piątej kolumny. Nieliczni pozostający na wolności szlachcice i arystokraci trafili do więzień oraz obozów. Zaczynając pracę nad moją książką, myślałem, że całą opowieść zakończę w roku 1918, gdy carska elita została zmiażdżona przez bolszewików. Jednak w miarę postępu prac zakończenie odsuwało się coraz bardziej w czasie. Władze sowieckie wiele lat po rewolucji wciąż mówiły o wrogu z najwyższej klasy społecznej, a tymczasem niektórzy przedstawiciele carskiej elity wciąż żyli na wolności. Lenin mógł całą szlachtę i arystokrację wymordować na samym początku, ale zdecydował się niewielką część wrogów zostawić sobie „na później”. ZSRS potrzebował wroga wewnętrznego. Państwo bolszewickie nie mogłoby istnieć bez takiego przeciwnika. Po II wojnie światowej ten temat zupełnie zniknął. Arystokracja z czasów carskich została ostatecznie zgładzona.
Jak wypada w tym kontekście porównanie rewolucji francuskiej do przewrotu bolszewików?
Francuska arystokracja miała ogromne szczęście. We Francji szlachetnie urodzeni byli terroryzowani podczas rewolucji, ale Napoleon w dość szybko doszedł do władzy i zakończył rewolucję. Ta warstwa społeczna wyszła z zamętu bez większego szwanku i stała się częścią nowej elity z czasów napoleońskich. W Rosji zamiast Napoleona pojawił się Stalin, który dokończył zagładę elity.
Czym dla carskiej Rosji była ta elita?
Mówimy o około stu rodzinach, które miały tytuły książęce, hrabiowskie etc. Byli to ludzie dysponującymi niewyobrażalnymi fortunami. Arystokracja wraz ze szlachtą tworzyła filary, na których opierała się carska Rosja. Byli to świetnie wykształceni ludzie, więc spoczywało na nich administrowanie krajem. To oni wypełniali treścią to, co uważamy za rosyjską kulturę.
Bogactwo rosyjskiej arystokracji było czymś, czego szlachetnie urodzeni mieszkańcy innych europejskich krajów nie byliby sobie w stanie wyobrazić. Jeden z dwóch rodów, które szczegółowo opisuję w mojej książce – hrabiowie Szeremietiewowie – są w tym kontekście świetnym przykładem. W XIX w. książę Dmitrij Szeremietiew miał około 300 tys. poddanych i należało do niego ponad 700 tys. ha ziemi. Dla porównania – żyjący mniej więcej w tym samym czasie najbogatszy amerykański plantator z Południa miał około 1,5 tys. niewolników.
Jak rosyjska arystokracja przyjęła abdykację Mikołaja II?
W tamtym okresie widoczny jest wręcz nieprawdopodobny stopień utraty poparcia dla cara wśród arystokracji. Nawet monarchiści, którzy wierzyli w instytucję monarchii, stracili wiarę w to, że Mikołaj II był właściwą osobą do przewodzenia Rosji. To uczucie narastało przez lata. Panowało powszechne poczucie, że car nie potrafi rządzić tak, jak przystało na cara. Dobrym przykładem jest tu jedna z głównych postaci mojej książki – hrabia Siergiej Szeremietiew, patriarcha rodu Szeremietiewów. Ten człowiek dobrze pamiętał rządy Aleksandra III, ojca Mikołaja II, i był wstrząśnięty niemocą cara – wtrącaniem się do rządzenia jego żony Aleksandry, a także pozycją Rasputina. Ostatecznie więc Siergiej Szeremietiew nie był zaskoczony abdykacją cara. Wielu innych przedstawicieli rosyjskiej elity spodziewało się takiego rozwoju wydarzeń.
To nie tłumaczy jednak wywieszania przez arystokratów czerwonych flag nad pałacami.
Dla wielu była to polisa ubezpieczeniowa przed furią tłumów. Generalnie jednak arystokracja czuła, że nadszedł czas przebudowy kraju.
Chyba nie chodziło jednak o Lenina.
Absolutnie nie. Chodziło o ustanowienie w Rosji republiki. Część najbardziej przenikliwych przedstawicieli rosyjskiej elity – np. Mikołaj Nabokow, kuzyn pisarza Władimira Nabokowa – czuła, że ich uprzywilejowana pozycja w rosyjskim społeczeństwie była okupiona straszną ceną. Książę Władimir Golicyn, wieloletni mer Moskwy, pisał w swoich wspomnieniach, że nadszedł czas zapłaty za stulecia poddaństwa i represji, dzięki którym arystokracja się bogaciła. Tacy ludzie rozumieli, że to, co rewolucja przyniosła ze sobą, nie było tylko nieracjonalnym wybuchem nienawiści ze strony nizin społecznych.
Bolszewicy nie musieli chyba specjalnie zachęcać biedoty do grabienia majątków elity.
To fakt, nie trzeba było do tego specjalnej zachęty. Niektórzy historycy starają się przedstawiać ten problem nierzetelnie: Lenin i jego towarzysze pojawiają się nagle w normalnie funkcjonującym rosyjskim społeczeństwie i zatruwają nienawiścią niższe klasy. Oczywiście to prawda, że bolszewicy siali dokoła siebie nienawiść, ale faktem niepodlegającym dyskusji jest to, że nienawiść już od dawna była tam obecna. Można to porównać do wycieku benzyny. W takim przypadku pozostają do zrobienia dwie rzeczy: można zneutralizować wyciek albo rzucić zapałkę. Lenin zrobił to drugie.
Co wybuch rewolucji październikowej oznaczał dla arystokracji?
Niemal natychmiast doszło do wywłaszczenia. Rozpoczęło się przejmowanie pałaców, pieniędzy i kosztowności. Bolszewicy powołali specjalną instytucję rządową, która włamywała się do skrytek bankowych w całej Rosji. Dochodziło do dramatycznych napaści funkcjonariuszy Czeka, którzy dom po domu ograbiali rodziny arystokratów, aresztując przy okazji przedstawicieli elity bądź też rozstrzeliwując ich na miejscu. Rozpoczęło się też branie zakładników, za których bolszewicy żądali okupów. Wyrzucanie z nieruchomości zazwyczaj dokonywało się krok po kroku. Rodzina traciła stopniowo piętro po piętrze, aż pod koniec zostawał jej do życia tylko jeden pokój. Było to tzw. upłotnienije, czyli ścieśnianie. Był to jednak tylko etap niszczenia dawnej elity. Na koniec i tak arystokraci byli wyrzucani na bruk.