Ciekawostką zdawać się może to, że historia powtórzyła się w 1939 roku, z tym, że wojska cara zastąpiła komunistyczna Armia Czerwona, która zajęła 52% terytorium II Rzeczpospolitej.
W numerze „Do Rzeczy” z 1-7 sierpnia 2022 roku ukazał się artykuł Jerzego Miziołka pt. „Odwieczne zmagania z Moskwą i ich odbicie w sztuce”. Autor tylko wzmiankuje w nim o najważniejszej wojnie Rzeczpospolitej z Moskwą, a czyni to przy okazji wspomnienia bitwy pod Cudnowem w 1660. W tym przypadku ciekawsze jest jednak to, dlaczego inne dzieła literackie powstać nie mogły. Na przykład „Potop moskiewski 1654-1655”.
Poniższa mapa może być dla wielu zaskoczeniem.
We współczesnych podręcznikach historii określenie „potop szwedzki” tłumaczy się uczniom pisząc, że „wojska szwedzkie w krótkim czasie zalały cały (sic!) kraj”. Sienkiewicz wygrywa z faktami. Jego pisarstwo pełniło na przełomie XIX i XX wieku funkcję współczesnych gier wideo czy seriali historycznych – było masową rozrywką, napisaną „ku pokrzepieniu serc” pod zaborem rosyjskim.
W tym konkretnym momencie w naszych dziejach, powieść historyczna musiała omijać (ze względu na rosyjską cenzurę) zarówno wpływ Moskwy na Powstanie Chmielnickiego, jak też skrzętne i subtelnie przemilczeć to, że Karol Gustaw uderzył na Polskę w sytuacji, gdy od roku duża część terytorium Rzeczpospolitej zajętą była przez wojska moskiewsko-kozackie. W październiku 1655 roku wojska cara (ich zagony podchodziły pod Lublin) zwiększyły obszar okupacji do około dwóch trzecich ziem Unii polsko-litewskiej, resztę pozostawiając Szwedom. Plastyczna impresja i atrakcyjność języka Sienkiewicza wpłynęła na ukształtowanie się w Polsce, na ponad wiek, mylnego wyobrażenia na to, kto był głównym wrogiem Warszawy i Wilna w siedemnastym wieku – wskazując na Szwecję i Turcję.
Masowość odbioru dzieła Sienkiewicza, pełniącego rolę bestsellera popkultury w czasach mu współczesnych, zmitologizowała potop szwedzki i wojny z Turcją, przemilczając wojnę z carem. Warto wspomnieć również, że nie tylko atrakcyjność barwnych opisów miała swoje znaczenie w pochłanianiu treści Trylogii, ale również sposób jej czytania. Czytelnicy zachłannie karmili swoją wyobraźnię historyczną opisami zmagań Skrzetuskiego, Kmicica czy Wołodyjowskiego, gdyż byli głodni obrazów zwycięskich Polaków.
Sienkiewicz, a po nim tworzący pod presją Moskwy (tym razem komunistycznej) Jerzy Hoffman utrwalili odbiór siedemnastowiecznych zmagań na wschodzie. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku ekranizacja „Potopu” była maksymalnym w ówczesnych realiach odwołaniem się mocarstwowej pozycji I Rzeczpospolitej. Zarówno w okresie rozbiorów, jak i w czasach komunistycznych, odwoływanie się do triumfów skrzydlatej husarii było wspomnieniem idylli świetności historycznej dla Polaków. Literatura i sztuka stały się czynnikiem petryfikującym postrzeganie siedemnastego wieku w naszej historii. Tak naprawdę wszystko w tym imaginarium jest fałszywe. Nie było żadnej Wielkiej Polski, tylko Unia Polsko-Litewska, która w odpowiednim czasie nie potrafiła odpowiedzieć na wyzwanie czasu i nadać równoprawnego statusu trzeciemu wielkiemu członowi, tzn. Ukrainie, czerpiącemu swoją odrębność ze spuścizny historycznej Rusi Kijowskiej (starszej od państwowości Polski i Litwy). Potęga militarna Polski była o wiele bardziej przygniatająca za czasów Żółkiewskiego i Chodkiewicza. Bezwzględnymi wrogami istnienia Unii była Moskwa i Królewiec, a nie Sztokholm czy Stambuł.
Wojna o wszystko
Pierwsza Rzeczpospolita miała swoją wojnę o wszystko. Był to sarmacki odpowiednik II Wojny Punickiej, w której (na własne życzenie) nasi przodkowie odegrali rolę Kartaginy. Był to konflikt o supremację w tej części Europy. Walka demokracji z tyranią.
O suwerenność, o system polityczny, o tożsamość. Przegrana w konflikcie 1648-1667 przesądziła o klęsce eksperymentu politycznego, którym była polsko-litewsko(-ruska) demokracja szlachecka w Europie Środkowo-wschodniej. Zakończenie go traktowane było przez współczesne polskie elity polityczne jako pozbycie się konfliktogennych terenów i doskonałe rozwiązanie na przyszłość. Polsko-litewscy decydenci nie chcieli przyznać, że zrzekniecie się Smoleńska i Kijowa to zaakceptowanie niemocy i jednocześnie poddanie się przemocy. Przegrana, która była przez naszych antenatów definiowana jako upragniony pokojowy remis, stała się dla nas politycznym matem na prawie trzysta lat. W tym zwarciu militarnym zwyciężyli ci, którzy pomimo swojego barbarzyńskiego pochodzenia, zastosowali rzymską zasadę wytrwałego dążenia do wyznaczonych celów politycznych wbrew rozlicznym przegranym. W rzeczywistości – gdy idzie o ten konflikt – dla Polaków brak zwycięstwa był klęską, dla Moskali uniknięcie klęski oznaczało zwycięstwo (w czasie wyprawy zadnieprzańskiej Jana Kazimierza w 1663 i 1664 roku wojska moskiewskie ograniczały się do obrony miast). Czas grał na naszą niekorzyść, co może, ale nie musi, przesądzać o zwycięstwie.
Moskiewski trzeci Rzym, symbolizowany przez czapkę Monomacha (1), wygrał pomimo że był wyczerpany tak samo jak Rzeczpospolita. Ta przegrana niezauważalnie dla współczesnych zmieniała Pierwszą Rzeczpospolitą z kraju niezależnego w kraj satelicki. Pozorne utrzymanie długoletniego pokoju na wschodniej flance było faktycznym zaakceptowaniem klęski.
Uważam, że konflikt z Moskwą zaczął się już w 1648 i trwał do 1667, czyli prawie dwadzieścia lat. Dlaczego? Dotychczas zwykło się powszechnie przyjmować, iż car wcale nie wspierał Chmielnickiego w początkach buntu kozackiego. A później żal było z jego wybuchu nie skorzystać. Ponoć Aleksy I nie wsparł oficjalnie Chmielnickiego na jego prośbę w 1648 roku. Historyk lwowski Ludwik Kubala – którego szkice historyczne o Powstaniu Chmielnickiego zainspirowały Sienkiewicza do napisania „Ogniem i mieczem” – przytacza raport wojewody smoleńskiego z kwietnia 1648 roku wprost ostrzegający o spodziewanym ataku wojsk moskiewskich na kierunku smoleńskim.
Zatem są przynajmniej wiarygodne poszlaki (można ten raport uznać za najważniejszy dowód na to, że car planował zsynchronizowany atak na Smoleńsk już w 1648 roku, a przeszkodził mu w tym bunt obywateli Moskwy), wskazujące współdziałanie z Kozakami i Chmielnickim. Dlatego uważam, że konflikt pomiędzy Rzeczpospolitą i Moskwą zaczął się w 1648 roku. Przecież od samego początku powstania Kozaków, na Siczy przebywał poseł carski. To co on tam robił? Odwodził Chmielnickiego od zamiaru powstania? Car Aleksy I nieustannie dążący do pomszczenia klęsk ojca i planujący wojnę z Rzeczpospolitą przychylnym okiem patrzył na działania zarówno Moskiewskiej Cerkwi Prawosławnej, jak i Kijowskiej, podburzających wiernych na Rusi. Cerkwie prawosławne mimo dzielących ich różnic (w 1654 roku hierarchowie Kijowa zrozumieli swój błąd, ale było już za późno), widziały w Kościele unickim śmiertelne zagrożenie. Strach przed prozelityzmem został wzmocniony przejściem kniazia Jaremy Wiśniowieckiego na katolicyzm. Wczuwając się w ówczesne realia trzeba podkreślić, że to niesłychane, aby jakikolwiek kościół oficjalnie wsparł bunt Kozaków (czytaj, banitów i kryminalistów, pomijając Kozaków rejestrowych) i chłopów. Pisanie dzieł historycznych i tworzenie kultury zgodne z oczekiwaniami Kremla, nazwałem w swojej książce „Ukąszeniem Monomacha”.
Hybrydowa wojna Moskwy i polska racja stanu
Uznanie poprzedzające bezpośrednie starcie wojsk, moskiewskich działań wojskowych (mobilizacja nad granicą), propagandowych i dywersyjnych (wojna hybrydowa) oraz wsparcie polityczne kozacko-tatarskich walk z wojskami koronnymi jako elementu integralnego z wojną polsko-moskiewską wydaje się w pełni uzasadnione tym bardziej, że, jak już wspominałem, car chciał uderzyć już w kwietniu 1648 roku i zdobyć Smoleńsk. Przeszkodził mu w tym tylko bunt mieszkańców Moskwy (nie mylić z buntem miedziowym 1662). Ta teza znajduje potwierdzenie w zachowaniu cara po okresie pierwszego szoku państwa polskiego. Gdy po obronie Zbaraża (1649), zwycięstwie pod Beresteczkiem (1651), szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Rzeczpospolitej, Moskwa nie tylko nie zachowała dyplomatycznej ostrożności, ale dążyła do wojny. Już w 1650 stanęła ona w obliczu klęski i zawdzięczała przetrwanie tylko nieudolności Jana Kazimierza (wielkość tego władcy to kolejny sienkiewiczowski mit). Król zamiast przenieść wojnę na teren Rosji, poprzestał na niewykorzystanym zwycięstwie pod Beresteczkiem (1651), bo miał podpisany pokój (1650) z Aleksym I. W tym okresie dostrzec można wysublimowaną polityczno-propagandową grę Kremla, zasługującą na miano XVII-wiecznej odmiany wojny hybrydowej.
W cieniu tej wojny żyjemy do dzisiaj. Parafrazując tytuł książki Tony’ego Judta „Powojnie” uznać można z pewną przesadą, iż cała historia Polski, Białorusi, Ukrainy i krajów bałtyckich to okres długiego „powojnia” od 1667 roku. Okres upadków, odzyskiwania niepodległości i znów wchłaniania przez Rosję tych krajów i ponownej ich utraty jest pokłosiem tej zapomnianej, wypieranej z pamięci zbiorowej wojny. Podobnie jak w przypadku powszechnej wiedzy o ponoć przełomowej roli bitwy stalingradzkiej z czasów II wojny światowej (choć po niej Manstein rozgromił Sowietów pod Charkowem [1943] i dopiero przegrana bitwa na Łuku Kurskim [lipiec 1943] odebrała hitlerowcom inicjatywę strategiczną na Wschodzie – wspominam te fakty bo historia często przegrywa z propagandą), powszechna jest znajomość tylko i wyłącznie potopu szwedzkiego.
W literaturze i historii jest on przedstawiany jest jako przyczyna upadku XVII-wiecznej gospodarki polskiej, nędzy narodu i ekonomicznego złamania siły dotychczas niezwyciężonych hufców. Promowana jest teza, że zubożenie polskiej szlachty pozbawiło husarię dumnych sarmatów szukających na polach bitewnych jeno chwały, a nie łupów. Wojny polsko-rosyjskie są opisywane w podręcznikach szkolnych jako imperialistyczne mrzonki o podbiciu Moskwy, wciągające nas w wyniszczający konflikt, a nie podstawa realnej polityki, niezbędna dla przetrwania państwa. A było przecież dokładnie na odwrót.
Gdy Zygmunt Stary, a potem jego syn Zygmunt August chcieli wybrać drogę pacyfistycznego rozwoju (możliwą dzięki wcześniejszym zwycięstwom Jagiellonów oraz zapomnianego w polskiej historii hetmana Tarczyńskiego), natychmiast Wielki Książę Moskiewski Wasyl III rozpoczął ekspansję terytorialną i zajął w 1514 roku Smoleńsk. Jan Matejko, malarz o instynkcie rasowego komentatora politycznego, właśnie ten moment wybrał, kiedy malował zafrasowanego Stańczyka. Znaczenie tej twierdzy w walce z Moskwą było kardynalne. Ten, kto kontrolował Smoleńsk, zyskiwał strategiczną przewagę. Miasto leży niemal w połowie dystansu pomiędzy Wilnem a Moskwą. Posiadanie Smoleńska oznaczało trzymanie buta na gardle przeciwnika. Z tej twierdzy możliwe było szybkie wyekspediowanie kilkutysięcznej armii interwencyjnej, która w trzy, góra cztery tygodnie, mogła zagrozić stolicy (Wilno) jednego lub (Moskwa) drugiego państwa.
Dopiero Batory, mając u boku Jana Zamoyskiego, zbudził Rzeczpospolitą z letargu, reformując armię i rozpoczynając wojnę z państwem moskiewskim, ograniczającą zapędy cara. Później, w okresie Wielkiej Smuty (1598-1613), który polscy oligarchowie słusznie wykorzystali do próby podporządkowania sobie Moskwy, doszło do kolejnej wojny polsko-moskiewskiej (historykom pozostawiam do rozstrzygnięcia, czy Lew Sapieha radząc swojemu krewnemu Janowi Piotrowi służbę u Samozwańca naprawdę dążył do zdobyciu Moskwy, czy tylko do sianiu zamętu, wzorem dyplomacji zachodniej). Po zwycięstwach Władysława IV i Koniecpolskiego w latach 1632-1634 zmuszono cara do podpisania traktatu, zapewniającego pokój wieczysty, w 1634 roku, pomiędzy Polską a Moskwą. Rzeczpospolita zagwarantowała sobie panowanie nad Smoleńszczyzną. Pokój był wieczystym tylko do momentu pierwszej słabości Warszawy. Od tego wydarzenia zaczyna się zarówno w Polsce, jak i w wolnej Ukrainie, pewna polityczna dysfunkcja ciągnąca się po czasy współczesne, tzn. wiara w puste dyplomatyczne obietnice.
Klęski niedołężnych polskich dowódców na początku wojen kozackich, sarmacki Katyń pod Batohem, poprzedzały moskiewską interwencję na kresach Rzeczypospolitej. Absolutystyczny satrapa, krwawy tyran, uzbrojony w ideologiczny pancerz fanatycznego prawosławia, wkroczył na ziemie polsko-litewskie w imię obrony uciśnionej Cerkwi prawosławnej. Po raz pierwszy (ale nie ostatni), ze wschodu powiał polityczny wiatr wykorzystujący polską tolerancję religijną w złej wierze (w państwie cara nawet prawosławni z Kijowa byli powtórnie chrzczeni). Sobolowe złoto posłużyło do finansowania propagandy w Europie o tyranii katolickich polskich panów względem prawowiernych ukraińskich, według nomenklatury carskiej – małorosyjskich chłopów.
Mity i fakty o potopie
Potop moskiewski przegrywa w powszechnej pamięci społecznej Polaków ze szwedzkim, bo nasza kultura, a przede wszystkim literatura i nauka od połowy XVIII wieku kontrolowana była, z wyjątkiem dwudziestolecia międzywojennego, najpierw przez mniej lub bardziej kamuflowane wpływy, a potem oficjalną cenzurę rosyjską. Sienkiewicz wybrał bardzo racjonalnie (chciał trafić do czytelnika w zaborze rosyjskim) na tematy trylogii powstanie Chmielnickiego, potop szwedzki i wojnę polsko-turecką po lekturze szkiców historycznych Ludwika Kubali. Wcześniej planował trylogię o wojnach z Krzyżakami. Czyżby największe zwycięstwo pod Kłuszynem, a w jego wyniku zajęcie Moskwy (1610) i dramatyczna obrona Kremla (1611-1612) nie krzepiły serc mocniej? Po prostu pozwolono mu pisać o wojnie polsko-ukraińskiej, w której Moskwa stała się rozjemcą.
W „Potopie” pomiędzy wierszami bardzo ostrożnie, zdawkowo pisze o wojnie z Septentrionami północy, na której Andrzej Kmicic zyskał sławę doskonałego zagończyka, podchodząc Chowańskiego. To właśnie moskiewski potop, który stał się wojną zapomnianą. Wstydliwą. Podobnie Hoffman, ekranizując pod rządami komunistów Sienkiewicza, nie tylko nie mógł wyreżyserować „Ogniem i mieczem”, ale w przypadku „Potopu” wyraźnie podkreślał walkę słowiańsko-wschodniego żywiołu wspartego azjatyckimi Mongołami z niemieckojęzycznymi, tzn. germańskimi oddziałami Karola Gustawa. Tak też o najistotniejszym froncie w walce o suwerenność pisał popularny pisarz historyczny Paweł Jasienica. Wojny polsko-moskiewskie musiał definiować jako magnacką chuć polityczną. Walka z Rosją przedstawiana była jako absolutne samobójstwo, choć odnieśliśmy więcej sukcesów niż porażek. Jasienica między wierszami przemycał w szaradzie z cenzurą opinie o polskiej doktrynie wojennej opartej na szybkich oddziałach konnicy, pisząc że nie była zacofana, ale po prostu dostosowana do ówczesnego terenu walk i to nie tylko na Wschodzie. Na wielkich połaciach stepu ukraińskiego, korzystając ze słabości technologicznej broni palnej, szybkie i mobilne oddziały, wykorzystujące nagły, zmasowany atak kawalerii pancernej były sarmacką wersją siedemnastowiecznego Blitzkriegu. Powieść Józefa Hena „Crimen” i oparty na niej serial sączy przekaz wprost wyrażony przez bohatera Tomasza Błudnickiego o szaleństwie i głupocie zamysłu podboju Moskwy.
Ciągła wojna polsko-moskiewska nie była w smak polskim magnatom, którzy, cytując Jacka Kaczmarskiego, potraktowali Zadnieprze jak paznokcie do przycięcia. Rozbiór Ukrainy, który był konsekwencją rozejmu andruszowskiego (1667) i zabójczo głupia sprzedaż Kijowa poprzedzały o sto lat rozbiór Polski. Odstępując mityczną i historyczną stolicę Rusi Kijowskiej, Rzeczpospolita pozwoliła na przechwycenie przez Moskwę symbolicznej nazwy Ruś. W ten sposób car Moskwy stał się imperatorem Wszechrusi, czyli Wielkiej Rosji. Od tej chwili konflikt polsko-moskiewski przeistoczył się w konflikt polsko-wielkorosyjski. Zwyciężyła fałszywie rozumiana realpolitik wynikająca z doraźnych korzyści materialnych. Polscy panowie posiadali latyfundia na Zachodniej Ukrainie, które w wyniku konfliktu nie przynosiły zysków.
Po wypędzeniu Szwedów wojska Rzeczpospolitej (przeciwnie do utrwalonej w polskiej literaturze historycznej tezy), nie były wyczerpane i słabe. Kto przetrwał dwadzieścia lat permanentnej i bezlitosnej nawalanki z każdym możliwym przeciwnikiem (z wyjątkiem Turcji), musiał się stać zabójczo skutecznym mordercą. Szlachta (mająca gospodarstwa w ruinie), nie miała nic do stracenia. Łaknęła krwi i łupów. Mieliśmy wtedy ponad pięćdziesięciotysięczną armię wiarusów, którzy przeżyli klęski husarii i odkryli siłę dragonii oraz innych rodzajów broni. Byli podobni do weteranów wojny trzydziestoletniej. Twardzi i bezlitośni w boju. Udowodnili to, odnosząc serię zwycięstw nad wojskami moskiewskimi pomiędzy 1660 a 1662 rokiem.
Po tych wiktoriach należało (tak jak Rzymianie w wojnie z Hannibalem), zmobilizować się i przenieść wojnę na teren przeciwnika. Kilkanaście tysięcy okrutnych żołnierzy (formacje bliskie wcześniejszym oddziałom Lisowczyków) (2) zaniosłoby śmierć i zniszczenie na Wschód. Zamęt tam, to pokój w Koronie i na Litwie. Zabrakło polskiego Katona Starszego, który na każdym sejmie powtarzałby „A poza tym drewnianą Moskwę należy puścić z dymem, a Kreml zburzyć”.
Pojawił się Lubomirski, polski magnat, prawdziwy Europejczyk, sługa dworu Wiedeńskiego. Pokonał Szwedów i Moskali, a później, korzystając z pomocy dworu cesarskiego wbił nóż w plecy Rzeczpospolitej. Król wolał stanąć po stronie królowej i w najgorętszym momencie wojny z Moskwą doprowadził do procesu i skazania Lubomirskiego na banicję (1664), tym samym pchnął do otwartego buntu swojego najlepszego, ale skrajnie pysznego dowódcę. W 1666 roku (szatańska data) pod Mątwami stanęło do bratobójczej walki po stronie króla od siedemnastu do dwudziestu jeden tysięcy żołnierzy, a po stronie rokoszan od piętnastu do szesnastu tysięcy. Biorąc pod uwagę minimalne liczby, w wojnie domowej zmobilizowano trzydzieści dwa tysiące żołnierzy. Wojna domowa zamiast inwazji na Moskwę.
Po zwycięstwie rokoszan bezlitośnie zarżnięto od dwóch do czterech tysięcy wziętych do niewoli jeńców z armii wiernej królowi, w tym ze słynnej „żelaznej dywizji” Czarnieckiego, żołnierzy zaprawionych w bojach. Był to czas nieposkromionego szaleństwa zabijania, który trzeba było umiejętnie skierować przeciwko wrogowi i to w ostatnim możliwym momencie. W tym samym roku doszło do trzeciego odwrócenia sojuszy (Tatarzy na polecenie Stambułu zerwali sojusz z Rzeczpospolitą) i zaprzepaszczono okazję dobicia przeciwnika. Car nie miał szans na obronę swojego kraju przed 32 tysiącom polsko-litewsko-ruskich zabijaków.
Ostatnia wojna polsko-moskiewska w XVII wieku miała oprócz militarno-politycznego jeszcze jeden strategiczny wymiar. Była to ostatnia batalia, którą prowadziła szlachta obydwu państw. W tych walkach mogła wygrać strona mniej liczna, ale lepsza taktycznie i mocniej zmotywowana psychologicznie. Moskwa nie mogła bez ruiny budżetu przez dłuższy czas utrzymywać dużej zaciężnej armii. Chłop rosyjski nie utożsamiał się z państwem cara, a co najwyżej z obroną prawowiernej wiary.
Stracona szansa
Polacy nie mogli podbić Moskwy, ale metodą znaną od czasów Imperium Romanum mogli siać zamęt i pchać nowych samozwańców na Kreml. Jednym słowem, nie rządzić, ale dzielić by nie mieć silnego sąsiada u granic. Szczególnie, że był to jedyny reżim polityczny, który oficjalnie głosił jako swoją doktrynę scalanie ziem uznanych za ruskie. Unicestwienie jednego z przeciwników było nieuniknione. Należy podkreślić: był to ostatni konflikt ze wschodnim sąsiadem, w którym Rzeczpospolita Obojga Narodów mogła walczyć z Moskwą, bez brania pod uwagę potencjału demograficznego obu państw. Po odpadnięciu trzeciego, tzn. ruskiego – dzisiaj zwanego ukraińskim – narodu od Warszawy, po reformach Piotra Wielkiego i stworzeniu jednolitej armii rosyjskiej z poboru na wzór pruski, a szczególnie po zwiększeniu liczebności wojska przez Katarzynę II, okrojona Rzeczpospolita z Kozakami traktującymi ją jak jednego z dwóch zaborców, była bez szans, a z Prusami za plecami pozostała bezsilna. Naszym przodkom zabrakło uporu i bezwzględnego, pomimo ofiar, dążenia do, jak pisał Clausewitz, starcia z powierzchni ziemi sił wojskowych przeciwnika. Szczególnie, że przeciwnik był rozpoznany i tkwił w starych bojarskich strukturach feudalnych rodem z azjatyckiego średniowiecza.
Po wchłonięciu Kijowa, pokój z Polską był koniecznym okresem regeneracji państwa, niestety już rosyjskiego, przed maratonem zmian w stronę nowoczesnej władzy. Pod koniec XVIII wieku panowanie carów i caryc będzie się rozciągało od Władywostoku do przedmieść Warszawy, a po wojnach napoleońskich przekroczy Wisłę.
Tam, gdzie Rosja uzyskała trampolinę do swoistego odbicia cywilizacyjnego, Polska znalazła kilka dziesięcioleci względnego spokoju (nie zapominajmy o siedmioletniej wojnie północnej), bogacenia się i chwilowej chwały zwycięstwa pod Wiedniem. Od tego momentu, z krótką przerwą na lata dwudzieste poprzedniego stulecia, staniemy się zabawką w rozgrywce politycznej Rosji. To po naszych terenach od osiemnastego wieku będą się bezkarnie przemieszczać obce wojska, niosąc pożogę, gwałt i okrucieństwo. Symboliczną miarą upadku sarmatów będzie określenie husarzy przez żołnierzy szwedzkich w wojnie siedmioletniej mianem „pancernych zajęcy”, a przez współobywateli wojskiem pogrzebowym.
Polską szlachtę charakteryzował zabójczy pacyfizm prowadzący do całkowitej blokady racjonalnej polityki zagranicznej. Polacy i Litwini dostali od losu szanse zbudowania imperium i ją zaprzepaścili, bo nie rozumieli, że wojny trzeba prowadzić na pograniczu, a najlepiej na ziemi wroga. Demokracje rozwijały się etapami, chronione przez oceany (albo przynajmniej kanał La Manche).
Istnienie Republiki Szlacheckiej Kontynentalnej (tak można określić Unię polsko-litewską), uwarunkowane było słabością państw ościennych. Śmiertelnym czynnikiem było zamiłowanie do anarchii. Nie mam tutaj na myśli osławionego liberum veto, które w szesnastym wieku było gwarancją praw mniejszości, ale chodzi mi w tym miejscu o gangrenę poczucia bezkarności. Widmem tego nowotworu była sprawa Samuela Zborowskiego, który swobodnie mógł przebywać we wschodniej Rzeczpospolitej, do momentu gdy przekroczył granice województwa małopolskiego, czyli stołecznego. Rzeź najlepszych polskich żołnierzy pod Batohem, rozpoczęła się jawnym buntem przeciwko nielubianemu hetmanowi Kalinowskiemu. Dowódca koronny został zmuszony do wydania rozkazu strzelania do własnych oddziałów. Ci najwierniejsi pozostali i zostali wymordowani przez Kozaków. Rokosz Lubomirskiego był przypieczętowaniem nieuchronności upadku Pierwszej Rzeczpospolitej, bo utraciła umiejętność zwyciężania. Po klęskach militarnych nie przyjęliśmy również aksjologii pracy organicznej, polepszającej byt i zamożność całego społeczeństwa. Znamy świadectwa postawy wielu chłopów z 1863 roku, oddających powstańców władzom carskim. Oni pamiętali przechowane w, bardziej niż można przypuszczać, trwałej pamięci społecznej wspomnienia, o odwadze i udziale ich prapradziadów w pokonaniu Szwedów, za co nie zostali uwolnieni od pańszczyzny, pomimo obietnic króla.
I ostatnia sprawa. Dobrze by było, aby Ukraińcy, tak dumni ze spuścizny przywódcy Powstania Kozackiego z 1648 roku, zastanowili się dlaczego komuniści – nienawidzący wszystkich nacjonalistów, a ukraińskich w szczególności – przychylnie patrzyli na pomniki Bogdana Chmielnickiego.
(1) Czapka Monomacha, inaczej Złota Czapka – insygnium wielkich książąt i carów moskiewskich, używane podczas ceremonii koronacji do czasów ogłoszenia się przez Piotra I Wielkiego Imperatorem. Do koronacji carycy Katarzyny I w 1724 roku użyto już nowej korony wybranej przez Piotra I, i nawiązującej kształtem do mitry cesarzy bizantyjskich.
(2) Lisowczycy – ochotnicza lekka jazda polska o charakterze kondotierskim, założona w 1607 roku przez Aleksandra Lisowskiego. Ich czarna legenda to też wynik Ukąszenia Monomacha, wszak bili Moskali. W tamtym czasie takie oddziały były światową normą. Por. E. Kalinowski, Z dziejów elearów polskich – Idzi Kalinowski. Część I: Od Moskwy do Chocimia, [w:] Z. Hundert, J.J. Sowa, K. Żojdź (red.), Studia nad staropolską sztuką wojenną, t. IV, Oświęcim 2015.
Artykuł został napisany w oparciu o obszerne fragmenty mojej monografii: „Ukąszenie Monomacha. Konflikt pomiędzy Rzeczpospolitą i Moskwą w latach 1648-1667. Studium socjologiczne z pogranicza wojny, literatury i polityki”, Wydawnictwo Naukowe „Śląsk”, Katowice 2021.
dr Marcin Gacek – socjolog i politolog; pracownik naukowo-dydaktyczny w Uniwersytecie Pedagogicznym im. K.E.N. w Krakowie.
Czytaj też:
Odwieczne zmagania z Moskwą i ich odbicie w sztuce
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.