Markiza Brinvilliers była odziana jedynie w białą halkę. Z jej wielkich okrągłych oczu wyzierały zwierzęcy strach i skrajna udręka. Wieziono ją odkrytym, siermiężnym wozem z zamkowego więzienia Conciergerie położnego na wyspie Cite przez most Notre Dame ku siedzibie paryskiego magistratu i znajdującemu się nieopodal placowi de Grève. Miejsce to miało ponurą sławę. To tu raptem 50 lat wcześniej poddano okrutnym kaźniom królobójcę Ravaillaca, przypalając go żywcem, obdzierając ze skóry i na koniec rozrywając końmi. Płonęli heretycy, wiedźmy i odszczepieńcy. Tracili głowy przeciwnicy polityczni monarchów.
Markizę wprowadzono na szafot. Była w końcu szlachcianką, miała prawo do „godnej śmierci”. 17 lipca 1676 r. katowski miecz odciął głowę arystokratki. „W życiu nie zadałem lepszego ciosu” – miał rzec mistrz ponurej profesji do spowiednika markizy, o. Pirota. Bezgłowy korpus wraz z głową ciśnięto na stos i podpalono. „Nareszcie już po wszystkim. Trucicielka Brinvilliers rozwiana na cztery wiatry” – napisała w jednym z listów madame de Sévigné obserwująca egzekucję z jednej z kamienic na Cite.
Śmierć Brinvilliers zapoczątkowała tzw. aferę trucicielską. Pierwszy szef francuskiej policji Gabriel Nicolas de la Reynie zanotował wówczas na temat kondycji swojego społeczeństwa: „Życie ludzkie jest na sprzedaż i handluje się nim codziennie, jak byle jaką rzeczą; zabójstwo traktuje się jako jedyne wyjście, kiedy jakaś rodzina przechodzi w trudności; wszędzie stosuje się odrażające praktyki: w Paryżu na przedmieściach i na prowincjach”.
Kara za „demoralizację młodzieży” jak u Sokratesa, strach przed gwałtem, upokorzeniem i niewolą jak w przypadku Kleopatry, usuwanie przeciwników politycznych i zwykła chęć przejęcia cudzego majątku – tak powszechne, że nie wiadomo, które historyczne postacie tu przywołać. Trucizna towarzyszyła ludzkiej cywilizacji od samego zarania. Kryminalny rak toczył zarówno plebs, jak i same elity władzy. Jednak to za Ludwika XIV po raz pierwszy w historii Europy państwo, niejako przez przypadek, postanowiło wydać wojnę owej pladze.
Była to epoka, w której śledczy, znający już Kartezjusza na czele ze słynną „Rozprawą o metodzie”, wysłuchiwali jednocześnie zeznań, w których roiło się od zaklęć, czarów, przyzywania demonów, czarnych mszy i krwawych ofiar. Nawet wykształcona madame de Sévigné przestraszyła się perspektywy obcowania z oparami po spalonej markizie Brinvilliers: „Prochy rozsypano na wietrze; tym sposobem wdychać ją będziemy i udzielą się nam za sprawą duchów jadowite nastroje”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.