Karkonosze, czyli Góry Olbrzymie, jak kiedyś je nazywano, należały do najpóźniej zasiedlonych obszarów w Europie środkowej. Osady, głównie wzdłuż górskich potoków, pojawiły się tu dopiero w XII-XIII w. Ich dzikość i odludność sprawiała, że do powiększającej się liczby drwali, górników i hutników trudno było dotrzeć lekarzom i aptekarzom. Niewielu było też chętnych do zamieszkania w szałasach albo skleconych byle jak chatach z nieociosanych bali, w których zazwyczaj koczowali szukający szybkiego zarobku przybysze.
Dlatego rozwinęła się tu sztuka ziołolecznictwa, korzystająca z dostępnych na miejscu, bogatych zasobów. Jej początki wiążą się prawdopodobnie z przybyciem tam Walonów i joannitów. Ci pierwsi mieli eksplorować góry już w XI w., przynosząc liczne odkrycia i wynalazki z ówczesnych Niderlandów, jednego z najbardziej rozwiniętych regionów ówczesnej Europy. Szpitalnicy z kolei ze wszystkich rycerskich zakonów byli najbardziej zaangażowani w działalność leczniczą. Przebywając podczas krucjat w Ziemi Świętej poznali tajniki medycyny arabskiej, stojącej wówczas na wyższym poziomie niż europejska. Już w roku 1281 pojawili się w Cieplicach, gdzie ściągnął ich książe lwówecki Bernard I Zwinny. Założyli tam szpital, lecząc chorych ciepłymi wodami z miejscowych źródeł.
Przede wszystkim jednak wykorzystywano dary gór. W Karkonoszach występują piętra roślinności od pogórskiego aż do alpejskiego, z całym ich bogactwem, w tym reliktami i endemitami. Do dzisiaj zachowały się tam gatunki dawno wyparte z dolin przez działalność człowieka albo wymagające chłodnego, górskiego klimatu czy specyficznej torfowej gleby. Rośliny były podstawą leczniczych mikstur, chociaż w ich składzie zdarzały się też miejscowe minerały albo składniki zwierzęce. Nie tylko bobrowe sadło, ale i łuski żmii albo sproszkowane rogi jelenia. Leczono też nalewkami sporządzanymi na szlachetnych kamieniach i minerałach.
Medycy niewykształceni, ale skuteczni
Pierwsze wzmianki o zbieraczach ziół w Karkonoszach pojawiają się w XVI w. Pochodzą od zielarzy i lekarzy, którym ci pierwsi dostarczali składników do lekarstw. Laborantów opisuje dwóch znanych medyków, którzy ówcześnie działali u podnóży Karkonoszy. Pierwszym był nadworny lekarz Rudolfa II, Johan Schulz, zwany przez zamiłowanie do gór Montanusem. Sam odkrył pod Strzegomiem glinkę nazywaną Terra Sigillata de Strigovia, której lecznicze właściwości stały się sławne na całą Europę. Drugim był Caspar Schwenckfeldt, miejski lekarz z Jeleniej Góry i badacz karkonoskiej flory i fauny. W swoim dzienniku opisywał wielu zielarzy, którzy w górskich wioskach pomagali ludziom, posługując się swoimi doskonałymi preparatami. Postulował też, żeby drogie i często nieskuteczne lekarstwa z zagranicy zastępować miejscowymi. Ganił też laborantów, którzy nie tylko zbierali zioła, ale zajmowali się też pokątnie praktykami lekarskim, nazywając ich "niekształocnymi medykami".
W 1561 r., po ponad stu czterdziestu latach zostało ponownie obsadzone arcybiskupstwo w Pradze, wakujące od czasu husyckiego zamętu. Do Czech zaczęli przybywać jezuici i polscy księża, próbując rekatolicyzować poddanych habsburskiego cesarza. Wkrótce na drugą stronę Sudetów zaczęli więc uciekać uchodźcy religijni z Czech. Po klęsce pod Białą Górą w 1620 r. prześladowania protestantów przybrały ogromne rozmiary. Konfiskowano ich majątki, mordowano, siłą zmuszano do nawrócenia albo do emigracji. Po północnej stronie Karkonoszy, w dobrach Schaffgotschów, kwitła religijna tolerancja. Większość rodu przeszła na protestantyzm, ale dbali oni o równowagę między wyznaniami sprzyjającą rozwojowi regionu.
W 1622 r. do Karpacza przybyła grupa protestantów, wśród których był Georg Werner. Wykształony aptekarz z Kłodzka wniósł nową jakość do laboranckich praktyk, a Karpacz stał się ich centrum. W tym czasie powstają też pierwsze spisane zielniki – herbarze opisujące karkonoskie zioła. Rozwój zielarstwa przyhamowała wojna trzydziestoletnia, jednak wędrówki ludów nią spowodowane, wkrótce sprawiły że ziołolecznictwo ponownie rozkwitło. Dla przybyszów brakowało ziemi, więc zajmowali się zbieraniem ziół na górskich nieużytkach. Już pod koniec XVII w. na 57 domów w wiosce, 40 było zamieszkane przez laborantów, którzy w 1700 r. założyli własny cech – jeden z nielicznych zielarskich cechów w ówczesnej Europie. Drugim ważnym ośrodkiem był leżący niedaleko Miłków.
Następował podział pracy i specjalizacja produkcji. Zbieraniem ziół zajmowali się często ubożsi zielarze, a wytwarzaniem preparatów laboranccy mistrzowie, którzy korzystali z pomocy czeladników. Domy podzielone były na części. Na poddaszach suszono zioła, największą izbę zajmowało laboratorium, wyposażone w piec, retorty, kotły, filtry i inne naczynia. Osobne pomieszczenia przeznaczone były do produkcji i pakowania lekarstw oraz ich składowania.
Mniej więcej w tym czasie do Karpacza mieli przybyć studenci medycyny z Pragi – Salomon i Mikołaj, którzy według legendy mieli uciekać przez zarazą, zamieszkami czy też odpowiedzialnością za pojedynek z nieuczciwym lekarzem ze stolicy. Mieli oni wzbogacić wiedzę laborantów o zdobycze nauki wykładane wówczas na uniwersytetach.
Magiczne zioła są skuteczniejsze
Zioła były najbardziej skuteczne (i najlepiej się sprzedawały), kiedy posiadały magiczne właściwości. Tajemnicze Karkonosze były doskonałym miejsem, żeby uprawiać magię. Tym bardziej, że ich władcą miał być Duch Gór, po polsku zwany Rzepiórem, po czesku Krakonoszem a po niemiecku Rubezahlem. Fantastyczna postać, wywodząca się prawdopodobnie z pogańskiego kultu u źródeł Łaby, w czasach średniowiecznych niepodzielnie jeszcze rządziła na górskich szlakach. Na pierwszej mapie Dolnego Śląska, sporządzonej przez Martina Helwiga w 1561 r., widać jego wyobrażenie, w postaci stwora z korpusem i kopytami jelenia, a głową gryfa z okazałymi rogami. Na wietrze powiewa jego wygięty w pałąk, pierzasty ogon. Rubenczahl, czyli Liczyrzepa jak z niemieckiego podpisano stwora, stoi dumnie pod Śnieżką wspierając się na długim kosturze.
Rzepiór z biegiem czasu się zmieniał, przybierając postać olbrzyma ze zmierzwioną brodą, mężczyzny w sabotach i kapturze na głowie, z wielką pałką, schowaną za plecami albo szalonego starca, żeby w końcu stać się łagodnym staruszkiem, a nawet opojem z kuflem karkonoskiego piwa w dłoni, smętnie spoglądającym z cokołów pomników na swoje dawne włości.
Kiedy był jeszcze w pełni sił, pozostawał nierozerwalnie złączony nie tylko z Karkonoszami, ale i z laborantami. Czasami był nawet nazywany Würzelmannem, czyli Korzennikiem. Miał mieszkać wysoko w górach, w niedostępnym zamku, u którego stóp roztaczał się ogród. Można go zobaczyć wraz z najstarszym znanym wizerunkiem laborantów na mapie, sporządzonej przez Simona Huttela w 1578 r. Ogród miał się mieścić na Białej Łące pod Śnieżką, skąd niedaleko już było do Karpacza.
Najbardziej poszukiwanym zielem była oczywiście mandragora. Sam proces pozyskiwania jej korzenia był skomplikowany i niebezpieczny. Trzeba było to zrobić w nocy, przy pełni księżyca. Obkopanej i obsypanej dookoła solą roślinie trzeba było podwiązać liście, żeby nie wydała krzyku, który mógł zabić zielarza. Do korzenia przywiązywano sznurek, którego drugi koniec wiązano do ogona czarnego psa. Zwierze biegło za właścicielem, który z oddali nie słyszał już morderczych odgłosów wydawanych przez mandragorę. Po wyrwaniu nie była już niebezpieczna, odcięta od złych mocy w ziemi.
Mandragora była królową korzeni i ziół. Pomagała nie tylko na bezpłodność i oziębłość w miłości. Korzeń był przykładany na rany i na wykrzywione reumatyzmem kończyny. Miała też pomagać przy lękach i depresji. Jego posiadanie miało też zapewniać zdrowie, a nawet szczęście i bogactwo i chronić przed urokami. Musiała się cieszyć popularnością w licznych na Dolnym Śląsku ezoterycznych towarzystwach. Różokrzyżowcy traktowali ją jako łącznik między krzyżem Chrystusa i mistyczną różą. Miała też być składnikiem słynnej maści czarownic, która pozwalała im latać.
Mogło być w tym nieco prawdy. Współczesne badania mandragory wykazały jej halucynogenne właściwości. W latach 20. XX w. wybitny badacz sudeckiego folkloru, Will Erich Peuckert, na podstawie starodawnego przepisu odtworzył maść czarownic. Po nasmarowaniu się nią doznał halucynacji, podczas których miał odbyć wielogodzinny lot w przestworzach.
Nic dziwnego więc, że tajemniczy korzeń został szybko przetrzebiony, a znaleźć można go było jedynie w ogrodzie Ducha Gór. Jedna z legend mówi nawet o tym, że Rzepiór nie liczył wcale rzepy, ale właśnie korzenie mandragory. Laboranci skrzętnie to wykorzystywali. Sprzedając swoje medykamenty podkreślali, że składniki do ich wyrobu pochodzą właśnie z magicznego ogrodu. Trudno się tam było dostać, a łatwo narazić na gniew właściciela, który zazdrośnie strzegł swoich roślin, czasami łaskawie pozwalajać coś z nich uszczknąć. Surowo jednak karał tych, którzy zbierali zioła i korzenie bez jego pozwolenia. Z pewnością wpływało to na cenę korzenia i preparatów z niego sporządzanych u karkonoskich laborantów.
W tym czasie karpaccy laboranci ściśle związali swoją pracę z Duchem Gór i jego magią. Swoje kramy przyozdabiali jego podobiznami, pacjentom opowiadali legendy i niestworzone historie których gównym bohaterem był Korzennik, jak go nazywali. Być laborantem oznaczało przynależność do hermetycznego bractwa, którego patronem był Rzepiór. Zachowana laborancka księga Medicin-Buch in Krummhübel Johanna Rittmanna z 1792 r. częściowo spisana jest przy pomocy szyfru, znaków alchemicznych, skrótów i nazw znanych tyko wtajemniczonym.
Ustawą w zielarza
Laboranci przez kilkaset lat leczyli bez większych przeszkód. W 1740 r. Śląsk został zagarnięty przez Prusy. Nowe władze szybko zaczęły wprowadzać swoje porządki. Fryderyk II drobiazgowo regulował organizację i zasady panujące w jego państwie. Królewskie przepisy regulowały nawet takie sprawy jak przewóz kawy. Król wydał też kilka tzw. "Kartoffelbefehl", regulujących szczegółowo zasady uprawy ziemniaków.
Z takich biurokratycznych restrykcji natychmiast skorzystali karkonoscy lekarze. Ich wiedza i umiejętności często stały na poziomie o wiele niższym, niż zielarzy. Jean Jacques Russeau pisał wówczas, że dla pacjenta często lepiej byłoby się obejść bez nich. Nie przeszkadzało to medykom w wykańczaniu skuteczniejszej konkurencji. Karkonoskie preparaty były szeroko znane w Europie, a po przesunięciu granicy z Monarchią Habsburską jeszcze bardziej dostępne w Prusach. Przybywało też chorych, którzy przyjeżdżali w Karkonosze, żeby się leczyć. Lekarze i aptekarze zaczęli kampanię dyskredytującą zielarzy jako mało skutecznych, korzystających z zacofanych metod, a nawet czarów i magii. W oświeceniowym i "oświeconym" państwie pruskim, przedkładającym naukę nad zabobon trafiało to na podatny grunt. Już w 1747 r., przyjęta z podpuszczenia królewskiej Rady Lekarzy i Aptekarzy, pruska ustawa rządowa przewidywała konieczność uzyskania licencji przez laborantów. Ich liczba została ograniczona do 30. Kolejny kandydat na laboranta mógł ją uzyskać dopiero po śmierci dotychczasowego posiadacza. Przedtem musiał co najmniej 5 lat praktykować pod okiem mistrza i zdać trudny egzamin przed powiatowymi lekarzem i aptekarzem w Jeleniej Górze. Raz do roku kontrolowali oni pracownię laboranta, który miał ściśle wyznaczony obszar, gdzie mógł sprzedawać swoje leki.
Mimo tego lekarstwa karkonoskich laborantów były pod koniec XVIII w. szeroko znane w Europie. Docierały nawet do Rosji i Wielkiej Brytanii. Laboranci mieli swoje pracownie nie tylko w Karpaczu, ale i w Miłkowie, Głębocku, Kowarach, Kopańcu czy Piechowicach. W tym samym czasie pruskie władze ograniczyły sprzedaż do jedynie 46 lekarstw. Oficjalnie miało to na celu walkę z szarlatanami, oferującymi na przykład mikstury pozwalające widzieć w ciemności albo niewidzialność. Atakowano również całkiem konwencjonalne medykamenty. W 1797 r. aptekarze doprowadzili do wycofania ze sprzedaży bardzo popularnych "kropli krumhubelskich" pomagających przy przeziębieniach i gorączce.
W 1809 r. zakazano sprzedaży ziołowych lekarstw domokrążcom, a w 1819 ograniczono ją jedynie do dwunastu miast, w których siedzibę miał okręgowy lekarz. Dziesięć lat później można było już tylko wytwarzać proste preparaty z powszechnie dostępnych roślin.
Pruskie władze zmiękły jedynie podzas epidemii cholery w latach 30. XIX w., kiedy zezwoliły laborantom na przygotowywanie specyfików i pomaganie chorym. Po ustąpieniu choroby szybko jednak wrócono do starych, restrykcyjnych praktyk. Od 1843 r. można było sporządzać jedynie 21 leków, a rząd wstrzymał wydawanie koncesji na wykonywanie zawodu laboranta. Praktykujących zielarzy eliminowano prowadzonymi kontrolami.
W tym samym roku pięciu laborantów wyjednało za pośrednictwem damy dworu Fryderyka Wilhelma IV, która kurowała się w Cieplicach specjalne zezwolenie na dożywotnie prowadzenie praktyk zielarskich. Jednym z nich był Ernst August Zölfel. Jeszcze przez wiele lat produkował on swoje specyfiki i konnym wozem rozwoził je po miejscowych targach. Zmarł w 1884 r. jako ostatni karkonoski laborant. Po jego śmierci do jego domu w Karpaczu wkroczyła policja, konfiskując sprzęt i opieczętowując pracownię. Tak zakończyła się kilkusetletnia historia laborantów w Karkonoszach.
Kilka lat temu do karkonoskich tradycji zielarskich nawiązał chemik i przewodnik sudecki Tomasz Łuszpiński, który opracował recepturę Likieru Karkonoskiego, przyrządzanego na bazie 36 miejscowych ziół. Wielokrotnie nagradzana lecznicza nalewka wpisana na listę Produktów Tradycyjnych Dolnego Śląska, jest jedym z nielicznych śladów po karkonoskich zielarzach.
Czytaj też:
Góry Olbrzymie. Pierwsze wędrówki po KarkonoszachCzytaj też:
Norweski kościół u stóp Karkonoszy. Jak kościół Wang trafił do Karpacza?Czytaj też:
Śnieżka. Niezwykłe dzieje Obserwatorium na Śnieżce
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.