Każde dziecko w III Rzeszy wiedziało, że Wódz był bohaterem wielkiej wojny. Przez cztery lata swoim stalowym spojrzeniem czujnie lustrował pozycje wroga, będąc zawsze gotowy do walki i wykonywania najtrudniejszych rozkazów. Raz wyciągnął spod ognia swojego dowódcę, a kiedy indziej, mając tylko rewolwer, wziął do niewoli kilkunastu Anglików.
Przyszły wódz, w czasie wojny kilkukrotnie ranny, o listopadowej zdradzie i hańbiącym zawieszeniu broni dowiedział się w szpitalu. Nadeszły straszne dni upokorzenia, chaosu i upadku wartości. I to wtedy, zaraz po zakończeniu wojny, twardy weteran postanowił, że zostanie politykiem i przywróci Niemcom chwałę i czystość.
Ile kłamstw było w opowieści, którą przez lata karmiono niemieckie dzieci? Z mitem bohaterskich osiągnięć przyszłego Führera najlepiej rozprawił się Thomas Weber w książce „Pierwsza wojna Hitlera”.
Nie w tej armii, co trzeba
2 sierpnia 1914 r. na Odeonsplatz w Monachium zgromadził się niemały tłum. Ogłoszono właśnie przystąpienie Niemiec do wojny. W górę lecą czapki i kapelusze. Pośród męskich głównie twarzy da się wypatrzyć blade oblicze Hitlera. Cieszy się jak wszyscy. Sprytny fotograf uchwycił jednak tylko część placu, na której stali wiwatujący. Reszta dość sporego obszaru pozostała tego dnia pusta. Wojenny entuzjazm w Niemczech wcale nie był tak wielki, jak chciała tego późniejsza propaganda. Nawet Heinrich Himmler zanotował wówczas, że jego rodacy okazywali zbyt mało radości. Ludzie ustawieni wzdłuż torów, którymi pociągi wiozły rekrutów na front, wiwatowali, bo byli dobrze wychowani, chcieli dodać otuchy młodym chłopakom lub po prostu słuchali się burmistrza. Po chwili na stacjach można było zobaczyć smutek i obawy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.