Zamach na Martykę, czyli śmierć za stalinowską propagandę

Zamach na Martykę, czyli śmierć za stalinowską propagandę

Dodano: 
Stefan Wacław Martyka w jednej ze scen sztuki "Lekarz bezdomny" Antoniego Słonimskiego wystawionej w Miejskim Teatrze Kameralnym.
Stefan Wacław Martyka w jednej ze scen sztuki "Lekarz bezdomny" Antoniego Słonimskiego wystawionej w Miejskim Teatrze Kameralnym. Źródło: Fot: NAC
Znienawidzonego spikera radiowego „Fali 49” zastrzelili młodzi Polacy na rozkaz samozwańczego dowódcy.

Grzegorz Wołk

Powojenna konspiracja niepodległościowa najsilniejsza była w latach 1944–1947. Zdarzały się jej wtedy spektakularne akcje, takie jak rozbicie więzienia UB w Kielcach czy uwolnienie więźniów z obozu NKWD w Rembertowie. Później była to już coraz bardziej dramatyczna walka o przeżycie. O centralnym kierownictwie, jakim były rozbijane przez UB Komendy WiN, koordynującym działania podziemia nie było mowy. Każdy oddział czy wręcz pojedynczy żołnierze zdani byli na siebie. Nic więc dziwnego, że akcji zaczepnych w zasadzie nie podejmowano.

Dlatego też ogromnym szokiem, nie tylko dla aparatu komunistycznej władzy, okazał się udany zamach na aktora i spikera radiowego Stefana Martykę. Był to jedyny atak dokonany przez podziemie niepodległościowe na osobę publiczną. Wcześniej wyroki wykonywano co najwyżej na funkcjonariuszach UB, aktywistach PPR lub zdrajcach, ale nigdy na stalinowskich dziennikarzach.

W alei Szucha

Czterech zamachowców przyszło wykonać wyrok rankiem 9 września 1951 r. Gosposia wpuściła ich bez szemrania. Martyka był w trakcie porannej toalety i zaprosił gości do swojego gabinetu. Weszło dwóch. Pozostałych dwóch zajęło się uciszeniem gospodyni oraz żony. Grupa znała dokładnie rozkład mieszkania i wiedziała, ile osób przebywa w środku. Gdy Martyka schylał się do biurka celem wyjęcia z niego dokumentów, został uderzony rękojeścią pistoletu w głowę i stracił przytomność. Następnie najstarszy w całej grupie, Ryszard Cieślik, oddał strzał. Niezbyt celny. Martyka umierał przez następnych kilkadziesiąt minut.

Uczestnicy pojedynczo szybko opuścili aleję Szucha. Tego samego dnia spotkali się z dowódcą, czyli Zenonem Sobotą vel Tomaszewskim, którego znali pod pseudonimem Jan. Pogratulował im akcji o kryptonimie Fela i obiecał, że wystąpi z wnioskami o awans „do góry”, co było ewidentną nieprawdą, gdyż żadna „góra” nie istniała. Zapewne gdyby znali jego bogatą przeszłość, nie zdecydowaliby się na włączenie w działalność konspiracyjną pod jego dowództwem.

„Aktorzyna trzeciorzędny”

Wokół niewątpliwie głośnej śmierci Martyki narosło wiele legend. Większość z nich wynikała z nieznajomości jego życiorysu. Kim zatem był znienawidzony w wielu środowiskach spiker? Urodził się w 1909 r. w Bochni. Jeszcze przed wojną ukończył Państwową Szkołę Dramatyczną, co było pewnym zaskoczeniem, gdyż pochodził z rodziny robotniczej bez tradycji aktorskich. Pracował następnie w różnych teatrach, gdzie poza występowaniem w sztukach zdarzało mu się także pełnić funkcje administracyjne. Podróżował tak pomiędzy Wilnem, Częstochową czy Katowicami. Wedle Marka Hłaski był „aktorzyną trzeciorzędnym” i faktycznie grywał mało znaczące role.

Czytaj też:
„Wytłukliśmy ich wszystkich”. Wyklęci nie mieli dla nich litości

Wybuch wojny zastał go w Wilnie. Podczas pierwszej sowieckiej okupacji wszedł w skład zarządu zajmującego się polskim teatrem w tym mieście. Grywał także w wystawianych tam sztukach. Po wkroczeniu Niemców teatry zostały zamknięte i Martyka pracował jako kelner, później jako skrzypek. W maju 1942 r. przeniósł się z żoną do majątku Antonowo nieopodal Oszmiany, gdzie został zarządcą. Niebawem oboje powrócili do Wilna, gdzie Stefan pracował jako magazynier, następnie jako urzędnik. Próbował jeszcze administrować majątkiem ziemskim w innej miejscowości Wileńszczyzny, ale strach przed napadami band rabunkowych na miejscowe dworki skutecznie go od tego odciągnął. W Wilnie zaangażował się w tym czasie w działalność konspiracyjnego Studia Teatralnego. W konspiracji AK-owskiej nie brał jednak udziału. Był zresztą sceptycznie do niej nastawiony, potępiając wedle relacji żony konspiracyjne zaangażowanie brata. Być może to właśnie mylenie go z bratem, który działalność w AK przypłacił aresztowaniem przez gestapo, doprowadziło do powszechnych po wojnie plotek o jego AK-owskiej karcie z czasów wojny.

Po wkroczeniu Sowietów do Wilna zaangażował się w reaktywację Teatru Polskiego, współpracując aktywnie z nową władzą. Mocno zaangażował się w życie polityczne toczące się pod auspicjami Związku Patriotów Polskich. Stawał się powoli znanym zwolennikiem nowej komunistycznej władzy. W niedługim czasie mianowano go dyrektorem teatru. Przemawiał wówczas na pogrzebie komunizującego poety i satyryka Teodora Bujnickiego, skazanego przez AK na śmierć za współpracę z sowieckim okupantem. Zapewne nie podejrzewał, że czeka go podobny koniec.

Po repatriacji z Wilna krótko zamieszkiwał w Lublinie. Następnie przeniósł się do Warszawy, gdzie zajmował kierownicze stanowiska w Teatrze Polskim i Ministerstwie Kultury i Sztuki. Oddany nowym władzom został także spikerem Polskiego Radia, gdzie zasłynął jako głos propagandowej „Fali 49”.

„Fala 49”

Audycja ta doprowadzała do szału głównie słuchaczy audycji muzycznych, które często przerywała. Emitowano ją nieregularnie. Stylizowana na wzór komunikatu wojskowego z pola walki rozpoczynała się charakterystycznym „Tu Fala 49, tu Fala 49. Włączamy się”, następnie przechodząc do odczytywania komunikatów przepojonych najgorszą stalinowską treścią. Martyka atakował w niej Armię Krajową oraz emigracyjny Rząd Polski. Wprost określając ich mianem faszystów, obciążając także współpracą z III Rzeszą. Był to język niebywale przesycony agresją i pogardą. Doskonale ujął to w „Pięknych dwudziestoletnich” przywoływany już Hłasko: „Bydlę to włączało się przeważnie w czasie muzyki tanecznej […]. Po czym zaczynał opluwanie krajów imperialistycznych; przeważnie jednak wsadzał szpilki w pupę Amerykanom, mówiąc o ich kretynizmie, bestialstwie, idiotyzmie i tego rodzaju rzeczach – następnie kończył swą tyradę słowami: »Wyłączamy się«”.

Czytaj też:
Wyszyński i Mindszenty przeciw komunizmowi

Według drugiej żony Martyki był on jedynie trybikiem w propagandowej maszynie, zobowiązanym do czytania wcześniej przygotowanych tekstów. Przeczy temu opinia ówczesnego ministra kultury i sztuki Włodzimierza Sokorskiego, który twierdził, że Martyka własnoręcznie pisał scenariusze audycji. Trudno ocenić, kto był bliższy prawdy.

Na pogrzebie – przekształconym w wielkie widowisko propagandowe – Sokorski żegnał Martykę słowami: „Jego spokojny, męski głos […] zrywał z twarzy zdrajców maskę i ukazywał ich w nagiej prawdzie pospolitej zbrodni. Dlatego go zamordowali”. Następczynią spikera „Fali 49” została równie znienawidzona Wanda Odolska. Po Warszawie krążył wówczas czarny dowcip: Martyka wysłał telegram do Odolskiej: „Jestem w niebie, czekam na Ciebie”. Odolskiej naprawdę nie było w tym czasie do śmiechu. Obawiając się o własne życie, poprosiła podobno Bolesława Bieruta o ochronę UB.

Artykuł został opublikowany w 9/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.