Zamach na Mariana Spychalskiego... w Pakistanie. Kto chciał zabić marszałka Polski?

Zamach na Mariana Spychalskiego... w Pakistanie. Kto chciał zabić marszałka Polski?

Dodano: 
Marszałek Marian Spychalski w towarzystwie gen. pilota Romana Paszkowskiego na lotnisku wojskowym, 1967
Marszałek Marian Spychalski w towarzystwie gen. pilota Romana Paszkowskiego na lotnisku wojskowym, 1967 Źródło:Wikimedia Commons / Chaplin2222, CC BY-SA 4.0
Zamach na Mariana Spychalskiego, Przewodniczącego Rady Państwa i marszałka Polski, miał miejsce 1 listopada 1970 roku na lotnisku w Karaczi w Pakistanie. Spychalski niemal cudem uszedł z życiem. Śmierć poniósł natomiast wiceminister spraw zagranicznych Zygfryd Wolniak, a także kilka przypadkowych osób.

Zamach na Mariana Spychalskiego miał miejsce daleko od Polski i nie miał nic wspólnego z sytuacją polityczną w kraju. Zamachowiec nie wiedział nawet dokładnie, kogo atakuje. Jak doszło do zamachu, kto go zorganizował i dlaczego obecne przy Spychalskim służby nie zareagowały?

Nieudolność służb

1 listopada 1970 roku Przewodniczący Rady Państwa Marian Spychalski wylądował na lotnisku w pakistańskim Karaczi. Był to ostatni, piąty dzień wizyty w Pakistanie. Około godziny 11.00 Marian Spychalski wraz z małżonką opuścili pokład samolotu i zeszli na płytę lotniska. Tam czekała na nich duża grupa powitalna: przedstawiciele władz Pakistanu, ambasador Związku Sowieckiego, pracownicy polskiej ambasady, a także grupa dzieci, która miała Spychalskiemu wręczyć kwiaty.

„Tytuł przewodniczącego Rady Państwa, który nosił, nie miał swojego odpowiednika w świecie dyplomacji, dlatego w krajach anglojęzycznych tłumaczono go »Mr. President« i traktowano Spychalskiego jak głowę państwa, mimo że urząd, który pełnił, był zupełnie fasadowy. Spychalski witał się z kolejnymi dygnitarzami, zgodnie z protokołem dyplomatycznym”. – pisał Paweł Miedziński w artykule „Zamach na »prezydenta«”.

W czasie ceremonii powitalnej, kiedy Spychalski podawał rękę kolejnym delegatom, nagle tuż obok samolotu pojawiła się ciężarówka z symbolami przewoźnika Pakistan International Airlines. Pojazd nie jechał szybko, lecz wprost na zgromadzonych przy samolocie ludzi. Kilka metrów od tłumu nagle przyspieszył wjeżdżając w zgromadzoną delegację.

Na lotnisku zawrzało. Samochód przejechał kilkanaście metrów, po chwili jednak zatrzymał się. Za sobą ciężarówka wlokła kilka osób. Zamachowiec sam wysiadł z samochodu z podniesionymi rękami.

Towarzyszące Spychalskiemu i innym dygnitarzom służby, zarówno pakistańskie, jak polskie Biuro Ochrony Rządu, stały oniemiałe. Nikt nie sięgnął po broń, ani nie osłaniał polityków. Dopiero po chwili pochwycono zamachowca, który zresztą nigdzie nie uciekał.

Jak się okazało cztery osoby nie przeżyły zamachu. Trzy zmarły na miejscu, a jedna w drodze do szpitala. Kilkanaście osób zostało rannych, w tym kilkoro dzieci. Wśród zabitych był wiceminister spraw zagranicznych Zygfryd Wolniak. Pozostałe trzy osoby to Pakistańczycy, w tym wiceszef wywiadu. Niemal cudem śmierci, ale także kalectwa uniknął Marian Spychalski. Mniej szczęścia miał ambasador Polski w Pakistanie Alojzy Bartoszek, który został bardzo poważnie ranny.

Dopiero kilka chwil później do wszystkich zaczęło powoli docierać co się stało. Polska delegacja chciała jak najszybciej opuścić Karaczi. Choć strona pakistańska nalegała, aby wszystko „na spokojnie” wyjaśnić, to Spychalski chciał od razu wracać do Taszkientu, a stamtąd do Polski.

Już o godzinie 15.15 tego samego dnia polska delegacja była już w drodze do Warszawy. Wszystko było przygotowywane w takim pośpiechu, że nie zdążono nawet porządnie zabezpieczyć trumny z ciałem wiceministra Wolniaka.

Marian Spychalski

„Pół godziny po odlocie Spychalskiego z Taszkientu, gdzie miał międzylądowanie, wysłano radiotelegram z ambasady do MSZ. Nie informowano w nim jednak o zamachu, lecz o wypadku na lotnisku i śmierci Wolniaka. Co ciekawe, treść telegramu została przekazana nie tylko wiceministrowi, lecz także Komendzie Wojewódzkiej MO w Katowicach z prośbą o dostarczenie do Komitetu Wojewódzkiego PZPR dla jego I sekretarza, Edwarda Gierka”. – pisał Paweł Miedziński.

Informacji o zamachu ukrywać się jednak nie dało. O zdarzeniach w Karaczi informowały już niemal wszystkie media na świecie. W Pakistanie obecni byli przecież korespondenci największych agencji informacyjnych z różnych stron świata. O zamachu na Spychalskiego bardzo szybko dowiedziano się także w Polsce – zanim jeszcze samolot ze Spychalskim na pokładzie wylądował w Warszawie. Stanisław Kania, ówczesny kierownik Wydziału Administracyjnego KC PZPR zdecydował, aby wiadomość o zamachu podać także w mediach w Polsce – oczywiście w sposób „wyważony”, a więc bardzo lakoniczny. Nie podano więc, rzecz jasna, że zamachowiec w chwili zamachu miał krzyczeć „śmierć komunistom!” – jak informowały zachodnie agencje.

Powody zamachu

Zamachowcem z Karaczi okazał się mający 32 lata Abdullah Feroz. Uznawany był za islamskiego radykała, domagał się nawet wprowadzenia szariatu w Pakistanie; miał także celowo potrącić kobietę przechodzącą przez jezdnię. Przed laty wstąpił do wojska, gdzie został kierowcą. Później znalazł zatrudnienie na lotnisku, w pakistańskich liniach lotniczych.

O wizycie Spychalskiego w Pakistanie i samym Karaczi Feroz dowiedział się z rozwieszonych na ulicach plakatów. Jak pisaliśmy, Spychalskiego tytułowano w Pakistanie „Mr. President”, a więc „panem prezydentem”. Feroz był więc przekonany, że dokona zamachu na głowę państwa.

Powody, dla których zdecydował się na zamach wydawać się mogą niemal groteskowe – Feroz był przekonany, że zamierza zaatakować prezydenta pochodzącego z kraju zachodniego i chrześcijańskiego. Tak właśnie – jako „imperialistę” i chrześcijanina postrzegał marszałka Polski. Były to cechy, którymi Feroz jako islamski fundamentalista szczerze gardził.

Służby pakistańskie przystąpiły do drobiazgowego śledztwa. Sprawą zamachu na Spychalskiego i polską delegację zajmowały się wywiad, kontrwywiad, Centralna Agencja Wywiadowcza oraz policja. Ostatecznie Abdullah Feroz został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano.

Jak okazało się po czasie, atak Feroza nie miał więc na celu zlikwidowania komunistów. Nie krzyczał on także „śmierć komunistom!”, wbrew wcześniejszej wersji. Zamach miał podłoże religijne, a sam Feroz, kiedy dowiedział się, kogo tak naprawdę zaatakował, był podobno zdruzgotany swoją pomyłką.

Nie tylko Spychalski

Nie tylko na życie Mariana Spychalskiego czyhał zamachowiec. Zabić próbowano także Władysława Gomułkę (w 1959 i 1961 roku). Obydwu zamachów dokonała ta sama osoba – Stanisław Jaros. Podłożył on ładunki wybuchowe na trasie, którędy przejeżdżać miał Gomułka. Zamachy się nie powiodły, lecz podczas drugiego wybuchu zranione zostało dziecko oraz jedna osoba dorosła. Jaros został wkrótce skazany na śmierć i powieszony.

Ponadto zabić próbowano także Bolesława Bieruta – i to kilkukrotnie. Tak twierdził zbiegły na zachód były oficer służb bezpieczeństwa Józef Światło. Na falach Radia Wolna Europa mówił on:

„Czy pamiętacie, towarzyszu Tomaszu (Tomasz to konspiracyjny pseudonim Bieruta – dop.red.), jak w 1953 roku wdarł się na dziedziniec Belwederu robotnik, jak porąbał siekierą zastępującego mu drogę oficera ochrony i biegł do drzwi wejściowych, by was zamordować? (...) I padł zastrzelony przez waszą ochronę. (...). Czy pamiętacie, jak na rok przedtem przedarł się z pistoletem w ręku młody człowiek, który po drodze postrzelił porucznika Doskoczyńskiego i padł od kul tych, którzy mają czuwać nad waszym życiem? Czy pamiętacie, towarzyszu Tomaszu, jak w 1951 roku strzelił do was żołnierz Korpusu Bezpieczeństwa, pełniący służbę na posterunku w Belwederze, kiedy przechadzaliście się po parku? Nie trafił i palnął sobie w łeb z tego samego pistoletu, z którego do was strzelał. A pamiętacie, towarzyszu Tomaszu, wybuch pieca do ogrzewania w gmachu Rady Państwa w Warszawie, kiedy przybyliście na uroczyste otwarcie? To nie był normalny przypadek. To był zamach na wasze życie”.

Czytaj też:
Charles de Gaulle w Polsce. Wielkie święto Polaków i propaganda PRL
Czytaj też:
Telefony w Polsce. Koszty telefonu i... nietypowe usługi. Co oferowano?
Czytaj też:
Reforma, fałszywki i nowe złote. Jak mogły wyglądać polskie banknoty?

Źródło: DoRzeczy.pl / pamięć.pl, dzieje.pl