Bitwa w Lesie Teutoburskim. Zagłada trzech legionów

Bitwa w Lesie Teutoburskim. Zagłada trzech legionów

Germański wojownik i rzymski legionista w walce na miecze
Germański wojownik i rzymski legionista w walce na miecze Źródło: Marek Szyszko
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak
Dodano: 
Na Rzymian runął zza drzew grad strzał i oszczepów, a następnie hordy dzikich wojowników. Germanie urządzili rzeź przyzwyczajonym do zwycięstw Rzymianom. W zasadzkę wpadło 20 tys. żołnierzy, kobiet i dzieci. Prawie nikt nie ocalał.

W 9 r. n.e. Rzymianie ponieśli klęskę, jaką można porównać tylko z rzezią pod Kannami 200 lat wcześniej. Germanie wyrżnęli rzymskie legiony w górzystych, zalesionych okolicach nad Renem, wywołując nad Tybrem szok podobny temu, jaki wywołał Hannibal. – Warusie, oddaj mi moje legiony! – rozpaczał cesarz Oktawian August. Od tej pory Rzymianie zaprzestali podbojów na wschód od Renu.

Dokładnej dziennej daty tej bitwy nie ustalono, przyjmuje się, że doszło do niej we wrześniu przy pogodzie, którą nazywa się niekiedy dynamiczną. Padało niemal bez przerwy, a deszcz często zamieniał się w ulewę, jak zresztą zdarza się zwykle o tej porze roku w owym rejonie. Wtedy przyniosło to opłakane skutki.

Lasem Teutoburskim nazywa się wąskie pasmo niskich gór (najwyższy szczyt Velmerstot ma 468 m n.p.m.) na pograniczu dzisiejszej Dolnej Saksonii i Nadrenii Północnej-Westfalii. To 100-kilometrowe pasmo leżące między rzekami Ems i Wezerą dzieli dolina z miastem Bielefeld. Przed 2 tys. lat był to rejon wyjątkowo – nawet jak na tamte czasy – dziki, porośnięty nieprzebytą knieją, przerywaną obszarami bagien i wąskimi duktami. Rzymianie weszli w Las Teutoburski z powodu rzadko spotykanej wśród ich elit łatwowierności, a mówiąc wprost – głupoty swego wodza, Publiusza Kwintyliusza Warusa.

Naiwny Rzymianin i przewrotny Germanin

August mianował Warusa w 7 r. n.e. namiestnikiem Rzymu w Germanii, prowincji zdobytej i utworzonej stosunkowo niedawno podczas wypraw Druzusa, Germanika i Tyberiusza, a sięgającej po Łabę i Las Czeski. Kilkanaście lat wcześniej Warus był już namiestnikiem – najpierw w prowincji Afryka (dzisiejsza Tunezja i część Libii), potem w Syrii. Rzymski historyk Wellejusz Paterkulus napisał o nim: „Odznaczał się łagodnym charakterem i spokojnym usposobieniem. Ciężkawy nieco zarówno w ruchach, jak i w myśli, był przyzwyczajony bardziej do bezczynnego życia obozowego niż wojennej służby. Pieniędzmi nie pogardzał. Świadczy o tym Syria, której był swojego czasu namiestnikiem. Wkraczał biedny do bogatej, bogaty biedną opuszczał”. Karierę zawdzięczał małżeństwu, dzięki któremu znalazł się w licznej rodzinie cesarza.

Wysocy urzędnicy rzymscy na ogół byli chciwymi sybarytami, korzystającymi nagminnie z nepotyzmu, ale zarazem z żelazną konsekwencją strzegli interesów Rzymu. Tymczasem Warus dał się zwieść sprytnemu i przewrotnemu Germaninowi – zresztą obywatelowi Rzymu i ekwicie, dowódcy miejscowych wojsk pomocniczych – który udając lojalność wobec rzymskich panów, zorganizował przeciw nim rozległy sojusz plemion germańskich i wreszcie wciągnął okupacyjne wojsko w śmiertelną pułapkę.

Był nim Arminiusz, któremu w zawiązaniu antyrzymskiego sojuszu plemion pomogło pochodzenie z wysokiego rodu plemienia Cherusków. Cytowany już historyk rzymski napisał, że był „dzielnym w boju, odznaczał się bystrym umysłem, inteligencją większą niż barbarzyńska i żarem ducha, przebijającym z twarzy i oczu (…). Trzeźwy obserwator, wiedział doskonale, że najłatwiej zaskoczyć człowieka, który niczego się nie obawia i że z reguły źródłem katastrofy jest poczucie bezpieczeństwa”.

Arminiusz z pewnością był obdarzony umiejętnością trafnej oceny sytuacji i zdolnością przewidywania. Znał siłę i sztukę wojenną Rzymian, wiedział, że ataki na ich ufortyfikowane obozy ani też bitwy w otwartym polu nie dają Germanom szans powodzenia. Dlatego wywabił legiony rzymskie z fortyfikacji i skierował w dzikie ostępy prostym sposobem: wywołał powstanie plemienia mającego siedziby na – ogólnie mówiąc – północnym wschodzie. Legiony mogły tam dotrzeć właśnie przez Las Teutoburski.

Rzymski namiestnik wyruszył przeciw powstańcom z obozu letniego nad Wezerą z całą siłą, jaką dysponował. Trzem legionom – XVII, XVIII i XIX – towarzyszyło sześć germańskich kohort piechoty wojsk pomocniczych oraz trzy oddziały jazdy. Wojsko złożone z Germanów odłączyło się jednak od Rzymian pod pozorem połączenia z podobnymi oddziałami idącymi ich śladem. Dlaczego nawet ten podejrzany manewr nie zaniepokoił Warusa? Cóż, jak Bóg chce kogoś pokarać, to mu rozum odbiera… „Pomocnicy” połączyli się, owszem, ale z powstańcami, którzy przygotowywali już zasadzkę w Lesie Teutoburskim. Tak przynajmniej pisał Kasjusz Dion.

Atak między zboczem a bagnem

Z relacji tego właśnie historyka mogliśmy się dowiedzieć najwięcej o przebiegu bitwy aż do odkryć archeologicznych z końca lat 80. XX w. Znaleziono wtedy rzymskie monety i szczątki militariów na równinie Goldacker i na polu Oberesch, gdzie zapewne Rzymianie usiłowali zakładać ostatnie obozy i się bronić, a potem na wzgórzu Kalkriese, gdzie urządzono na nich zasadzkę. Trudno je ominąć od południa, gdzie stok poprzecinany jest wąwozami, którymi spływa woda, od północy zaś przylegają do niego bagniska. Środkiem biegnie wąskie przejście, którym posuwało się około 20 tys. żołnierzy wraz z kobietami i dziećmi oraz wozami taborów. Odkopano w tej okolicy groty strzał, resztki hełmów, włóczni, mieczy, pocisków do proc, sandałów itd. Co więcej, odkryto nawet ślady kilkusetmetrowej długości wału, za którym Rzymianie usiłowali się bronić i zza którego próbowali atakować.

Legioniści z Galii przywykli poruszać się po rzymskich drogach, w cywilizowanych okolicach, i marsz pod zboczami porośniętymi nietkniętą przez człowieka, ciemną i ponurą puszczą, z wielkimi drzewami, wykrotami, chaszczami oraz wzdłuż zdradliwych bagien z odpychającymi wyziewami wywierał na nich zapewne paskudne wrażenie. Trudno im było maszerować w zimnie, po podmokłym terenie, stawiać stopy na śliskich korzeniach i zwalonych pniach.

Z opisu Diona wynika ponadto, że deszcz i wiatr spowodowały rozczłonkowanie kolumny marszowej. Zanim runął na nich grad strzał i oszczepów, a następnie hordy dzikich wojowników, których wygląd i wycie mroziły krew w żyłach, przegrali przez to właśnie pierwsze starcie i w końcu całą bitwę. Odizolowane grupy żołnierzy nie były zdolne dać odporu parokrotnie liczniejszym siłom wroga.

Wojska Warusa poruszały się zapewne w przyjętym przez Rzymian szyku: z przodu łucznicy i wojska pomocnicze (jeśli jeszcze jakiekolwiek u boku Warusa pozostały), następnie legion czołowy z oddziałem kawalerii, potem wojska dziś nazywane inżynieryjnymi – budujące obozy i drogi – tabor, wódz wraz z ochroną, sztandarami i sztabem, wreszcie główne siły złożone z pozostałych dwóch legionów, a na koniec straż tylna również wspomagana jazdą.

Przyjmuje się, że kiedy pierwszego dnia Germanie zaatakowali zgrupowanie Warusa, to – choć on sam przeżył – pierwszy legion został odcięty i znalazł się na północny zachód od sił głównych, gdzie wkrótce go wyrżnięto. Znów zwraca uwagę deszcz, tak rzęsisty, że wspomniał o nim kronikarz. Poza wszystkimi innymi niedogodnościami spowodował on nasiąknięcie wodą cięciw łuków i obrona na dystans została w znacznej mierze udaremniona.

Ulewa i rzeź

Pozostałe wojsko usiłowało prawdopodobnie przegrupować się i przejąć inicjatywę w walce, o czym świadczy wspomniany już wał o wysokości 1,5 m i długości 700 m. Próby te musiały jednak spełznąć na niczym. Następnego dnia – po nocy spędzonej w chłodzie i na deszczu – żołnierze porzucili bowiem wozy taborowe, i biorąc tylko to, co każdy mógł sam unieść, znów ruszyli w kolumnie marszowej. Jednak nie było im dane dotrzeć we względnym spokoju do okolicy, w której mogliby sformować szyk bojowy i stoczyć bitwę. Musieli ciągle walczyć z nieprzyjaciółmi „wpadając na siebie nawzajem i na drzewa” – jak zauważył Dion. I tak dotarli na otwartą przestrzeń. Ci, którzy przeżyli, nie odmienili jednak losu; zyskali tylko jeszcze jeden dzień życia. Dalsza droga z znów bowiem prowadziła w złowrogi las.

Czwartego dnia o świcie zerwał się huraganowy wiatr i rozpętała się ulewa. Zziębnięci do szpiku kości, przemoczeni, niewyspani i śmiertelnie strudzeni żołnierze z trudem trzymali tarcze i unosili do ciosu swe włócznie i miecze. Na tubylców pogoda zdawała się oddziaływać w znacznie mniejszym stopniu niż na Rzymian. Poza tym morale legionistów upadło, a barbarzyńców – czujących już bliski triumf – sięgnęło szczytu.

Aż nadszedł moment, w którym Warus i otaczający go dowódcy, widząc beznadziejność sytuacji, sami przebili się mieczami, aby nie dostać się w ręce wroga. To był sygnał zarówno dla resztek Rzymian, jak i hord Germanów. Ci pierwsi próbowali uciekać – udało się to niewielu. Ci drudzy zarzynali pokonanych lub brali ich w niewolę. Mordowali przede wszystkim dowódców, ciało Warusa pozbawili głowy. Tak oto trzy rzymskie legiony przestały istnieć.

Po raz pierwszy w dziejach Rzym – decyzją Augusta przybitego nie tylko klęską z Germanami, lecz także równoległą, niespodziewanie ciężką wojną z plemionami naddunajskimi – ustąpił ze zdobytych terenów.

Zemsty dokonał Germanik, najeżdżając w latach 14–15 (już po śmierci cesarza) ziemie Germanów. Wziął wtedy do niewoli i poprowadził przez Rzym w upokarzającym triumfie żonę przewrotnego Arminiusza oraz jego syna, którego uczynił gladiatorem. Natomiast Sasów pokonał i ujarzmił dopiero Karol Młot, prawdziwy władca państwa Franków za ostatnich Merowingów. Zwyciężył on Sasów w 718 roku – i to w Lesie Teutoburskim.


Bielejące kości, gdzie opór stawiali…

Oto fragmenty dzieł historyków rzymskich – Paterkulusa, współczesnego opisywanym wydarzeniom, oraz znakomitego Tacyta, piszącego 100 lat później.

Wojsko dzielne i karne jak żadne w państwie, sprawnością we władaniu bronią i doświadczeniem wojennym pierwsze wśród armii rzymskiej wskutek niedołęstwa wodza, przewrotności wroga i niesprawiedliwości losu zostało osaczone ze wszystkich stron. Odebrano mu nawet swobodę walki, którą pragnęło podjąć, by wydostać się z matni, co więcej, żołnierzy, którzy z rzymską odwagą chwycili za broń, spotkała surowa kara. I tak otoczone lasem, bagnami i zasadzkami zostało wycięte w pień przez wrogów, których zawsze rżnęło jak bydło. Wódz z większą odwagą umierał niż stawał do walki, idąc za przykładem ojca i dziadka przebił się mieczem (Ocena wojska i wodza rzymskiego w Lesie Teutoburskim. Wellejusz Paterkulus, „Historia rzymska”).

Pierwszy obóz Warusa przestronnym swym obwodem i główną kwaterą na pracę trzech legionów wyraźnie wskazywał; dalej poznawano już po zapadniętym na poły wale i po płytkim rowie, że zdziesiątkowane już resztki armii tu obozowały. Na środku równiny bielejące kości, jak uciekali, jak opór stawiali, bądź rozrzucone, bądź spiętrzone. Obok leżały ułamki broni i szkielety końskie, a zarazem widziano czaszki ludzkie z przodu do pni drzew przybite. W pobliskich gajach stały barbarzyńców ołtarze, przy których trybunów i pierwszych setników zarzezali. A ci, którzy ową klęskę przeżyli, którzy się z pola walki albo z więzów wymknęli, opowiadali, że tu legaci padli, tam orły zrabowano; gdzie pierwszą ranę Warus otrzymał, gdzie od nieszczęsnej swej prawicy i od własnego ciosu śmierć znalazł; na jakim wzniesieniu Arminiusz do zgromadzonych przemawiał, ile szubienic, jakie jamy dla jeńców przysposobił i jak sztandarom i orłom w pysze swej urągał (Opis śladów bitwy, jakie znaleźli po sześciu latach żołnierze Germanika. Tacyt, „Roczniki”).

Bezsprzecznie oswobodziciel Germanii, on, który nie zawiązki potęgi narodu rzymskiego, jak inni królowie i wodzowie, lecz państwo w najwyższym rozkwicie zaczepił, w bitwach nie zawsze był szczęśliwy, w wojnie niezwyciężony. Trzydzieści i siedem lat życia, dwanaście lat potęgi swojej skończył i jeszcze teraz śpiewają o nim barbarzyńskie ludy; lecz nieznany on rocznikom Greków, którzy tylko dzieje własne podziwiają, nie bardzo też sławny u Rzymian, ponieważ my starożytność wynosimy, a o nowoczesność nie dbamy (Charakterystyka Arminiusza. Tacyt, „Roczniki”).

Artykuł został opublikowany w 3/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.