Wraz z kolejną (102.) rocznicą Bitwy Warszawskiej, będącą ukoronowaniem paroletnich walk o suwerenność i granice, ukazały się nader uproszczone relacje i oceny wydarzeń. Jedna z nich dotyczyła niemal zupełnego naszego osamotnienia w walce. „Tylko Węgrzy nam pomogli!” – słyszałem niejeden raz w okolicach 15 sierpnia. Tak! Węgrzy zasługują na naszą ogromną wdzięczność i zawsze trzeba im dziękować za te wagony z amunicją, którą od ust – chciałoby się powiedzieć – sobie odjęli, aby zdążyła trafić do Warszawy przed decydującą rundą ostatecznego boju z bolszewikami. Zdążyła.
Setki milionów naboi karabinowych i pocisków artyleryjskich dotarły 12 sierpnia do Skierniewic. Ale zapomina się przy tym o najistotniejszym sojuszniku – o Francji, oczywiście. A bez Francji przedstawicieli Komitetu Narodowego Polskiego nie zaproszono by do stołu wersalskich rokowań, nie zakończyłoby się zwycięstwem powstanie wielkopolskie, nie mielibyśmy w 1919 r. sił i środków do zmagań o Małopolskę Wschodnią z Ukraińcami i o Wileńszczyznę z bolszewikami, nie pokonalibyśmy tych ostatnich nad Wisłą i Niemnem w 1920 r. i wreszcie – zamiast uprzemysłowionej części Górnego Śląska otrzymalibyśmy w 1921 r. figę z makiem. Po zakończeniu działań wojennych na froncie zachodnim 11 listopada 1918 r. ani Niemcy upokorzone w Compiègne kapitulacją wojska, ani „biała” czy „czerwona” Rosja, ani nawet mocarstwa zachodnioeuropejskie nie podzielały dominującego wśród Polaków przekonania o naszym prawie do niepodległego bytu państwowego, a zwłaszcza do ziem Rzeczypospolitej sprzed XVIII-wiecznych rozbiorów.
Nie podzielali go też ani Litwini, ani Ukraińcy, którzy dążyli do stworzenia własnych państw. Słynny 13. punkt z noworocznego orędzia prezydenta USA Thomasa Woodrowa Wilsona – które stało się podstawą rokowańpokojowych – enigmatycznie mówił tylko o „stworzeniu niepodległego państwa polskiego na terytoriach zamieszkanych przez ludność bezsprzecznie polską, z wolnym dostępem do morza, niepodległością polityczną, gospodarczą, a integralność terytoriów tego państwa powinna być zagwarantowana przez konwencję międzynarodową”. Na marginesie: los największych polskich powstań 1830–1831 oraz 1863– 1864 został przesądzony brakiem rzeczywistego wsparcia ze strony mocarstw zachodnich.
Francja i Anglia nie zdobyły się nawet na to, żeby uznać utworzone wtedy rządy polskie. Najpierw nieoficjalne zachęty, zwody dyplomacji i brak pomocy militarnej, a na koniec współczucie zwykłych ludzi i jałmużna – oto, co otrzymali Polacy. I jeszcze naukę: nie zaczynajmy dopóty, dopóki nie możemy liczyć na skuteczne wsparcie. A takie wsparcie zapewni tylko ten, kto ma w tym interes. Niezależnie od spontaniczności odruchu, męstwa i organizacji Wielkopolan w latach 1918 i 1919 oraz Ślązaków w latach 1919, 1920 i 1921 nie wygralibyśmy tych powstań bez Francji. A zwłaszcza bez jednego Francuza, który nazywał się Ferdinand Foch. Zacznijmy jednak od jego wielkiego rodaka z Korsyki, który jak niewiele postaci w dziejach wszedł do masowej wyobraźni całych pokoleń. Wspominały go z uwielbieniem albo z nienawiścią.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.