Szedłem akurat na promocję książki Pawła Lisickiego o Marii Magdalenie, zaglądając, jak to mam w zwyczaju, do wszystkich księgarni po drodze, i w ręce wpadła mi nowo wydana książeczka o Marii Konopnickiej. Książeczka objawiająca światu wielką biograficzną sensację na jej temat: Konopnicka, ekscytuje się autorka, której nazwiska nie umiem sobie przypomnieć i nie sądzę, by było warto, żyła w lesbijskim związku z Marią Dulębianką! Były parą! Partnerkami lesbijkami! Autorka „Roty”, znaczy, była LGBTQ! Ha!
Ta sensacyjka obiegła już swego czasu gazety i została przez historyków literatury wyśmiana, ale książka albo była bardzo długo drukowana, albo też jest wykwitem skrajnego ideologicznego zaczadzenia. Podejrzewam, że to drugie. Komunizm, którego inkarnacją jest ideologia feministyczna, też tak miał – dla swej legitymizacji kradł sobie różne postaci historyczne, nie przejmując się faktami. W taki sposób na przykład obrzydzono mojemu pokoleniu Żeromskiego czy Orzeszkową, robiąc z nich zupełnie bezpodstawnie pisarzy komunistycznych.
Maria Konopnicka urodziła ośmioro dzieci. Owszem, później żyła z mężem w separacji, ale raczej trudno matkę tak licznej progenitury uważać za lesbijkę. Owszem, na starość zamieszkała w dworku młodej malarki Marii Dulębianki. W osobnych pokojach zresztą. Kiedy się poznały, pisarka dobiegała pięćdziesiątki, co w owych czasach, gdy – może autorka książki o tym nie wie? – nie było plastrów hormonalnych, było już dla kobiet wiekiem zakończenia aktywności seksualnej. Jej przyjaźń z młodszą o 20 lat malarką była oczywistym dla wszystkich współczesnych związkiem uznanej sławy z podziwiającą ją uczennicą, matczyną relacją z przybraną córką, a nie z kochanką. Gdyby współcześni wyczuwali we wzajemnym odnoszeniu się pań do siebie cokolwiek innego, z pewnością wywołałoby to skandal i zostałoby odnotowane.
Konopnicka pozostawiła po sobie bardzo obfitą twórczość. Pozostawiła też listy, różne wypowiedzi rozproszone. Nie sposób w nich znaleźć ani jednego śladu seksualnej odmienności. Podobnie nie sposób znaleźć w bodaj jednym liście czy pamiętniku ani śladu takich podejrzeń ze strony współczesnych. Owszem, Dulębianka była typem „chłopczycy” i kobiety wyemancypowanej, zapisała się na przykład bohatersko podczas obrony Lwowa w 1919 r. George Sand też jednak nosiła się po męsku, a Emilia Plater czy komendantowa Chrzanowska z Trembowli również walczyły z bronią w ręku i bynajmniej nie miało to związku z pociągiem do własnej płci.
Jednym słowem, przypisywanie Konopnickiej „związku” z inną kobietą jest czystym chciejstwem współczesnych lesbijek, by mieć jakąś uznaną antenatkę. Równie absurdalnym co przypisywanie Sienkiewiczowi skłonności do pasywnego homoseksualizmu na podstawie sceny nabijania na pal Azji Tuhajbejowicza (nie zmyśliłem tego przykładu – była taka praca „naukowa”).
Maria Magdalena, myślałem sobie na promocji, słuchając o bzdurności wymyślonej na jej temat narracji: „Toż ona żyła dwa tysiące lat temu i wszystko, co wiadomo, to kilka wzmianek w Ewangeliach. Jest pole do fantazji”. Jednak skoro się próbuje bez żadnych realnych przesłanek, wbrew wszystkiemu, robić perwersów z „Rudego” i „Zośki” czy z Konopnickiej właśnie, z ludzi, o których wiemy tak wiele i mamy na ich temat tyle świadectw, to znaczy, że w pewnych środowiskach nie tylko zmalał do zera szacunek dla faktów i elementarnego zdrowego rozsądku, ale także wzrosło do niebotycznego poziomu rozbezczelnienie i przekonanie, że sterroryzowanej politpoprawnością publice można już wcisnąć każdą, ale to każdą bzdurę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.